Stroszek (1977)
Reżyseria:
Werner Herzog
Alkoholik, Bruno Stroszek zostaje wypuszczony z więzienia w Berlinie i powiadamia znajomych, że przestaje pić. Zarabia na życie jako uliczny muzyk. Utrzymuje jedynie kontakt ze starym, zdziwaczałym sąsiadem Scheitzem oraz z zaprzyjaźnioną prostytutką Ewą. Kiedy alfonsi Ewy zaczynają ich terroryzować, postanawiają wspólnie, w trójkę, wyjechać do USA. Czy znajdą tam wymarzone szczęście?
Obsada:
-
Bruno S. Der Bruno Stroszek
-
Eva Mattes Eva
-
Clemens Scheitz Scheitz
-
Wilhelm von Homburg Souteneur
-
Burkhard Driest Souteneur
-
Clayton Szalpinski Mechanic
-
Ely Rodriguez Indian mechanic's helper
-
Alfred Edel Jail headmaster
-
Scott McKain Scott
-
Ralph Wade Auctioneer
-
Michael Gahr Prisoner Hoss
-
Vaclav Vojta Doktor
-
Yuecsel Topcuguerler Turk prisoner
-
Pit Bedewitz Souteneur
-
Bob Evans Bob Evans
-
Der Brave Beo Beo
-
Al Al Trucker Pimp
Niektóre sceny z tego filmu pamiętam wciąż, po parunastu latach od seansu. Zrobił na mnie kolosalne wrażenie. Bardzo smutny, gorzki, mimo absurdalnych, zabawnych momentów. Teraz przeczytałam, że Herzog napisał scenariusz w cztery dni ! Chapeaux bas !
Pierwszy raz się chyba nie zgodzę z moremore. :) Lubię Herzoga, ale Stroszek najwyraźniej jest nie dla mnie. Gra aktorska straszna. Bruno S. wydawał mi się źle obsadzony i opóźniony, irytował mnie do granic możliwości. Sceny mi się dłużyły. Muzyki było za mało i nieadekwatna. Ratują film tylko zdjęcia (szczególnie w Stanach). Oto przykład, jak można skiepścić świetny scenariusz.
Jeden z najbardziej przygnębiających obrazów w historii kina. Dodatkowo owiany legendą filmu, który tuż przed popełnieniem samobójstwa oglądał Ian Curtis. Trudno mówić w tym filmie o aktorstwie, bo w dużej mierze opiera się na naturszczykach. Ale zakończenie filmu porażające.
Społeczeństwo i stworzona przez jego członków rzeczywistość jako najgorszy koszmar, który rządząc się nieludzkimi regułami, składnia do samounicestwienia. Nie ma tu zasad moralnych, ale są absurdy i kapitalistyczna chęć wyzysku. Na każdym kroku. Trzeba być szaleńcem, żeby chcieć żyć w takim świecie. Jeśli się nie jest - z takiego świata się dobrowolnie rezygnuje.
Myślę, że to film dziś piekielnie aktualny w Polsce. I pewnie nie tylko w Polsce. Film o terrorze w białych rekawiczkach.
To chyba jeden z filmów, które najmocniej mną w życiu wstrząsnęły. Gdy oglądałem drugi raz wiele lat później, trochę mi już przeszkadzało amatorskie aktorstwo i dlatego obniżyłem ocenę z wybitny na rewelacyjny.
Ta scena gdy Bruno porównuje tzw. liberalizm do hitleryzmu, to jest absolutnie szczere i autentyczne, że to jest subtelny terror, terror z uśmiechem na ustach, że ten system zbudowano na wyzysku takich ludzi jak Bruno.