W stronę słońca (2007)

Sunshine
Reżyseria: Danny Boyle
Scenariusz:

Ekipa astronautów wyrusza z misją, której celem jest przywrócenie prawidłowego funkcjonowania gasnącego w zastraszającym tempie słońca. Wyprawa zaczyna się komplikować, kiedy najpierw zaczyna szwankować statek, którym podróżują astronauci, a następnie jeden z nich popełnia straszny błąd, który pod znakiem zapytania stawia całą misję.

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Zaskakująco precyzyjnie nakręcone i niegłupie s-f.

Moim zdaniem jeden z lepszych filmów SF ostatnich lat (jeśli nie w ogóle :P). Co ciekawe, gdy za drugim razem oglądałem Sunshine to film podobał mi się jeszcze bardziej, niż po pierwszym obejrzeniu. Czy to nie jest cecha dobrych filmów? :)

Początek zachęca sugestywną atmosferą i kameralną oprawą.
Niestety, im dalej w las tym bardziej daje się we znaki naiwny i płytki scenariusz a już końcówka to ukłon w stronę kina z gatunku horror którego nie znoszę...
Warto dla pierwszego kwadransu, resztę można odpuścić.

Tak właśnie. Dobrze się rozpoczęło, żeby potem się nie-wiadomo-co z tego zrobiło. Też po głowie mi chodziło określenie "horror".

To ładny film, ale niemożebnie głupi. Wyprawa na słońce, oh well, szkoda że nie lądowali.

Ładne, ale bardzo głupie.

NIestety przekombinowane, plus za niesamowity klimat, dobre zdjęcia, minus za ujęcia z "drgającej kamery", po których zaczyna się w końcu kręcić w głowie oraz za przegięcia w scenariuszu. Nie trzeba było tej historii udziwniać, była świetna w stanie surowym...:(

Cóż. Film wygląda tak, jak by nakręcili średniego średniaka, a potem wycięli z niego połowę scen. Fabuła ledwo trzyma się kupy. Finałowa scena powoduje szczękopad bezsensem nowatorskiego rozwiązania scenarzysty. Jedyny plus to efekty. Jeden z gorszych filmów jakie widziałem w ciągu ostatnich paru lat.

Zaskakująco dobry i myślę że zostanie doceniony po latach. Genialna wprost muzyka ilustrująca porywającą historię ratowania słońca, zdjęcia, bohaterowie ... to wszystko sprawia że film zapada głęboko w pamięć.

Moja kochana zona uwielbia ten film bardziej niz mnie :D

Gdyby nie straszliwie banalny zakręt fabularny z Markiem Strongiem w głównej roli, byłby to murowany kanon SF. Świetny pomysł, wspaniały klimat, bajerancka realizacja, Cillian Murphy - same delicje. Czy Garland naprawdę nie mógł wysilić mózgownicy jeszcze odrobinę? Za ten straszliwy zawód gwiazdka mniej.

No nie wiem, mi pomysł z podróżą na Słońce nie wydaje się świetny, tylko raczej niedorzeczny :)

Może i nie całkiem dorzeczny, ale stricte jako pomysł na film daje radę. Po pierwsze - daje okazję do paru ekstatycznych scen, takich jak ta, w której umiera kapitan. Po drugie, filmów o Słońcu nie było tak wiele, zawsze to jakaś odmiana. Po trzecie, to przecież nie jest podróż NA Słońce, tylko w pobliże, w dodatku od początku jest jasne, że kosmonauci nie mają jakiejś specjalnej nadziei na powrót. Po czwarte, w porównaniu z SF z ostatniej dekady (poza może "Moon" i "Source code"), "Sunshine" i tak poraża inteligencją.

No doprawdy, szkoda, że nie NA słońce. Mogliby sobie przycumować do mieszanki gazów i wysiąść, chroniąc się przed promieniami silnym kremem UV. Właściwie daleko do tego nie było ;)
A że filmy SF z ostatniej dekady są głupie, to nie ulega wątpliwości. Widziałem jeszcze jeden głupi film SF o słońcu (bardzo głupi): Gwiazda śmierci, tak niedorzeczny, że aż zabawny, więc właściwie polecam :)

A tu ciekawostka: najgłupsze i najsensowniejsze filmy SF zdaniem NASA: http://www.rp.pl/artykul/2,590726_Filmowe-hity-i-kity-wedlug-NASA.html

Fajna lista. Ja tylko chcę powiedzieć, że przy "Sunhsine" pracowali konsultanci z NASA. Może to było jakieś inne NASA :)

"Gattaca" realistyczna, może dlatego taka nudnawa... Ja tam stoję murem za Hitchcockiem - jeśli przez realizm ma ucierpieć dramaturgia, to do diabła z prawdopodobieństwem.

Wszystkie "sensowne" filmy powstały w ubiegłym wieku. Ale... "The Thing"? Wielka marchewka z komosu, serio serio? :)

"Gwiazda śmierci" oczywiście na wishlistę!

To "The Thing" to ma być Istota z innego świata. Ja nie widziałem, Ty tak, naprawdę marchewka? :)

A co do "jeśli przez realizm ma ucierpieć dramaturgia, to do diabła z prawdopodobieństwem" to bez wątpienia jest to dewiza Rolanda Emmericha :)

Powiedzmy quasimarchewka, nie będę zdradzać innych szczegółów, bo szczerze polecam do obejrzenia - to przecież klasyka :)
Z Emmerichem nie trolluj, te jego filmy na oczy nie widziały dramaturgii. Są nudne jak flaki z olejem, bo nafaszerowane kliszami i stereotypami.

Obraz i muzyka zrywa kask z głowy. Mały minus za to, że jest totalnie bez sensu - trzeba wyłączyć myślenie podczas oglądania i chłonąć obraz + dźwięk.

patrycja76
bartje
anego
beznazwybez
GARN
nutinka
Angel979
Fi5heR
Szklanka1979
Lamia