Zły porucznik (2009)

The Bad Lieutenant: Port of Call - New Orleans
Reżyseria: Werner Herzog

Remake filmu Abla Ferrary z 1992 roku to opowieść o gliniarzu (Nicolas Cage), który świetnie radzi sobie w świecie narkotyków, chętnych kobiet i gigantycznych karabinów. W porównaniu z oryginałem jest śmieszniej (typowy dla Herzoga absurdalny humor) i straszniej.

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Koka. Zakochana iguana puszczająca oko. Trup tańczący break-dance. Dziarski Cage. Weed. Fuckin' happy ending. Capitol grzmiący od śmiechu. Owacje prawie na stojąco.
To musiał być Herzog? Pytam, bo po raz kolejny (po Synu...) zostałam rozkosznie zaskoczona! Nie spodziewałam się po Herzogu aż takiej wszechstronności reżyserskiej! Oficjalnie oddaję mu swoją duszę. Oh yeah.

I te brawa, nawet w trakcie projekcji, z upływem filmu już prawie że przy każdej lepszej minie Cage'a. Oh yeah. Oh yeah. Oh... yeah. Klimat na sali był naprawdę niesamowity.

Tak, seans był genialny! Prominentny wręcz ;) Dawno nie słyszałam tak euforycznego, spontaniczego i... zjednoczonego reagowania na "czarne jak smoła" poczucie humoru, tym bardziej Herzoga. A "oh yeah" było rozbrajające - dodałam do recenzji jako pointę doskonałą. ;))

Im gorzej postępujesz w życiu tym lepiej na tym wychodzisz. Film sensacyjny z elementami absurdu. Rewelacyjny Cage.

Myślę, że mocno spłyciłaś film tą krótką recenzją. Zły Porucznik Herzoga nie był tak naprawdę całkowicie zły, mi się wydał wręcz sympatyczny. Postępował też bardzo niedeterministycznie, a najgorsze świństwa robił po prostu na kokainowym głodzie. To postać tragiczna!

Zakończenie też nie było tak jednoznaczne jak to wynika z tego co napisałać. Pamiętaj że ostatnią sceną nie było wcale wręczanie nagród, tylko wizyta w akwarium.

Dla mnie to film bardzo wielowarstwowy, bardzo realistycznie przedstawiający człowieka zdesperowanego, na krawędzi, na granicy szaleństwa.

Zgodzę się jedynie, że rewelacyjnie zagrał Nicolas Cage, aktor którego niedawno zaliczyłem do najbardziej denerwujących, wzbił się na wyżyny swoich umiejętności i pokazał klasę chyba nawet wyższą niż w "Dzikości serca" czy "Leaving Las Vegas".

Film sensacyjny z elementami absurdu? Raczej film psychologiczny z elementami sensacji, przyprawiony szczyptą surrealizmu. Bardzo smakowita mieszanka.

Herzoga flirt z głównym nurtem. Ciągle można poczuć dotknięcie niemieckiego mistrza, mamy jednak do czynienia ze znacznie bardziej konwencjonalnym kinem niż choćby Fitzcarraldo. Ryzykowny pomysł remake'u klasyka powiódł się dzięki dwóm wyborom: 1) Nicolas Cage urodził się wprost, żeby zagrać u Herzoga - on tak pięknie się stacza! 2) Dodanie do scenariusza elementów komediowych oraz czystego absurdu. Najlepszy film London Film Festival. U nas niestety będzie tylko na DVD...

Jak wiesz, jestem fanem Herzoga, ale tego filmu się obowiam. Herzogowi zdarzyła się już w ostatnich latach porażka i było to właśnie w przypadku fabuły (Operacja Świt). A tu mamy jeszcze na dodatek remake, czyli coś za czym nie przepadam. Twoja recenzja daje nadzieję, ale opinia olamus jest już bliższa moim obawom. Czekam więc na film z pewną taką nieśmiałością...

To co mi się strasznie podobało w tym filmie to momenty w których reżyser jakby chciał powiedzieć: "no, gdyby to był dokument tu tu walnąłbym taki swój dwuminutowy monolog komentujący akcję... ale cholera nie mogę, więc macie tę scenę."

Podobnie jak Herzog, nie oglądałem pierwotnego Złego Porucznika więc nie mam porównania, ale większość recenzentów powtarza jedno zdanie "to nie jest remake". Może to Cię nieco uspokoi :)

Trochę uspokaja, bo ja oryginał widziałem, a remaków nie lubię :)

Porucznik Cage jest zupełnie inny niż porucznik Keitel - i w tym momencie trzeba zakończyć porównania między obydwoma filmami. Herzog podszedł do tematu z dużą dawką dystansu, co dało co najmniej interesujące efekty. Film urzeka też swoją stroną wizualną - hipnotyzuje zdjęciami i barwami, pokazuje, że można tak brzydką historię opowiedzieć za pomocą tak pięknych środków. A jakby tego mało, wszystko spaja ciepły, wilgotny, klejący się do oczu, płuc i mózgu klimat Nowego Orleanu.

w koncu przekonalam sie do niclasa cage'a. iguany, mikrofony i xbit ;) (nie wiem,jak to sie pisze ;p) ... wszystko to zmienilo ten film ze zwyklego kryminalu w cos niezwyklego.

Jak dotąd Herzogowi nie udało się doskoczyć do poprzeczki, którą sam sobie podniósł „Spotkaniami na krańcach świata”. „Zły porucznik” jest zupełnie bez ikry, nawet mimo Cage’a, którego uwielbiam. I światło, jakieś dziwne światło zastosowali – straszne kontrasty przez większość filmu, jednocześnie bardzo ciemne i bardzo jasne obszary; to dokładnie to, z czym sobie nie radzi większość aparatów fotograficznych, kamera, jak widać, też nie za bardzo. Drażniły mnie też te drżące ujęcia (z ręki?).

Wszystko mógłbym zarzucić temu filmowi, ale nie to, że jest bez ikry!!!

W tym filmie gra Cage ze swoją mimiką wiecznie cierpiącego za miliony, co już jak dla mnie dyskwalifikuje ten film i jego ikrę.

Akurat w "Złym poruczniku" ta mimika była bardzo na miejscu (łupało go w końcu w krzyżu)!

Zawsze kiedy zaczyna mi się wydawać, że mamy z Veridianą trochę wspólnego gustu, pojawia się coś takiego :)

Też odniosłem wrażenie, że film bez ikry, nie trzyma dramaturgii. Ale dałem plusa za absurdalny humor i innowacyjność względem pierwowzoru.

Piękne zdjęcia, fabuła pełna zwrotów akcji i niespodziewanych spowolnień, jak np. wtedy, gdy w bardzo emocjonującym momencie postanowiono zrobić zbliżenie na narkotyczne iguany z luzacką i optymistyczną muzyką w tle.
Cage mi się spodobał po raz drugi w życiu. Jako Porucznik jest świetny, sapie, snuje się, garbi i robi takie dziwne rzeczy ustami, kiedy je wykrzywia.
Wpadło Wam kiedyś do głowy, że Herzog puści do Was oko? Mi nie. Byłem mocno zaskoczony.
Jedyny minus - Eva Mendes się nie rozbiera.

Herzog zawsze puszczał oko, ale dopiero w tym filmie głośno się zaśmiał! Iguany rozbrajające. Myślę sobie, że na pozytywny odbiór Złego porucznika w dużej mierze wpłynęło zaskoczenie widza ekspresją humoru - no bo kto by się spodziewał takiej zacnej komedii i tylu jawnych herzogowych "gagów" w jednym obrazie?

Jedyny minus - Eva Mendes się nie rozbiera.

Tak, to było faktycznie rozczarowanie.

Herzog zawsze puszczał oko, ale dopiero w tym filmie głośno się zaśmiał!

Można i tak. Można by nawet powiedzieć, że Herzog na chwilę stanął przed kamerą i zaczął wyczyniać różne dziwne rzeczy, włącznie z pokazywaniem języka, żeby po chwili znowu wrócić za kamerę i być "poważnym reżyserem".
Chociaż nie, to już chyba jest przesadyzm... :)

Jedyny minus - Eva Mendes się nie rozbiera.
Tak, to było faktycznie rozczarowanie.

Aż można się rozzłościć, że reżyser, mając taki potencjał w postaci ciała (Ciała?) p. Mendes, postanowił go nie wykorzystać.
Skandal!

Oto co znaczy doskonały remake - ten film nie ma nic wspólnego z filmem Abla Ferrary, który uwielbiam.

Pewnie dlatego, że Herzog nie oglądał oryginału.

Na swoje usprawiedliwienie dodam, że film Herzoga też uwielbiam.

Bajeczna, niewiarygodna wręcz, rola Nicholasa Cage i mroczna atmosfera czarnego kryminału z wieloma akcentami surrealistycznego humoru. Bardzo estetyczne zdjęcia, dobra muzyka i scenariusz. Mimo wpadki z mikrofonami - wspaniałe przeżycie.

Zakładając, że chodzi nam obojgu o to, co tam raz czy dwa czy trzy wlazło od góry czy dołu we kadr - hm, one nie były celowo, one te mikrofony? Nie będę udawał, że wiem po co miałyby tam być, ale wydaje mi się, że jednak wolą reżyserską miały się pojawić raz i drugi. Nie wiem, jakiś postmodernizm czy pokazanie dystansu do tematu? Może wlazło toto w kadr i zostawili, żeby podkreślić ogólną luzackość filmu? No bo nie chce mi się wierzyć, że przy takim wysmakowaniu wizualnym całości Herzog pozwoliłby tym mikrofonom tam wleźć tak o, przez przeoczenie :)

To jest oczywiście dziwne, że przy takim poziomie realizacji widać mikrofony i chciałabym, żeby to było celowe. Ale czy iguany nie wystarczyły, żeby pokazać dystans i luzackość? Nie siedzę u Herzoga w głowie co prawda, to dziwny człowiek i możliwe że coś miał na myśli. :)

O tak Esme, Cage hipnotyzuje prawie tak samo jak iguany! I hak w smak wszystkim, którzy prawią, że to zły aktor!

Wydaje mi się, że Cage to raczej leniwy aktor i trzeba kogoś z mocnych charakterem, żeby go zmusić do wykrzesania z siebie czegoś wyjątkowego. Udaje się tylko nielicznym.

Dowód na to, jak wiele dzięki inteligencji i poczuciu humoru reżysera można wycisnąć z całkowicie sztampowej historii. Jeśli "Zły porucznik" i "Synu, synu cóżeś ty uczynił?" są konsekwencją tego, że Herzog zainteresował się narkotykami, to nie mam nic przeciwko temu, żeby szedł dalej tą ścieżką ;)

Prosty, klasyczny scenariusz plus elegancka realizacja z nutką szaleństwa. Niby zgrane klisze, a oglądało się wybornie.

całkiem zabawny; film z jednym z tych bardzo misternie złożonych zakończeń, które są co prawda robione trochę na siłę, ale na swój sposób efektowne.

Cage, Cage Cage...

NarisAtaris
bartje
beznazwybez
Mikser
liz29
jhsdsdkf
Ambrotos
PedroPT
agryppa
WANROY