Przetrwanie (2012)

The Grey
Reżyseria: Joe Carnahan

W sercu Alaski rozbija się samolot. Na miejscu ginie 117 pasażerów, a tylko ośmiu udaje się przeżyć. Na skutym lodem odludziu, bez kontaktu ze światem, bez ciepłej odzieży i jedzenia każdy z nich musi się zmierzyć z siłami natury i samym sobą. Uznani za zaginionych, ścigani przez stado wygłodniałych wilków, nie mieliby żadnych szans na przetrwanie, gdyby nie jeden z nich. Jeszcze wczoraj chciał umrzeć, dziś będzie walczył, by przeżyć za wszelką cenę. Wszystko dla pewnej kobiety... (Opis dystrybutora)

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Surowe studium na temat żałoby i woli przeżycia, historia miejsca dającego człowiekowi w kość od każdej strony, tak od strony pogody(wszechobecny śnieg i przejmujące zimno, które przechodzi na nas nawet w ogrzewanej sali) jak flory i fauny. To w końcu najlepszy film Carnahana od czasu „NARC”. Reżyser w końcu przypomniał sobie jak robić realistyczne, pełnokrwiste, dojrzałe kino akcji dla myślącego, dorosłego odbiorcy nie krzywiącego się na widok krwi i garści przekleństw. Historia płynie dość powolnym tempem, ale nudy nie ma, wilki nie dają widzowi o sobie zapomnieć, atakując w najmniej spodziewanych momentach, nie pozwalając za bardzo się rozluźnić. A liczba bohaterów maleje w zastraszającym tempie.

Zamiast filmu katastroficznego otrzymałem horror z wilkami. Mogłoby to być dobre, gdyż uciekająca ekipa nie jest stereotypową zbieraniną znaną z filmów grozy. Jednak twórcy scenariusza sprawili, że w tę historię nie sposób uwierzyć jeżeli widziało się chociaż jeden film przyrodniczy na temat wilków. Długie, nudne i pełne idiotyzmów.

I to jest ten tak szeroko rozreklamowany film? Nuda! Wilki sfilmowane niewiarygodnie, dźwięki tła zagłuszające wszystko inne, nawet zdjęcia średnie, bo kadry wąskie i na ogół mało co widać. Ale nie, zbliżeń też nie ma, a jak są, to próżno szukać mimiki na twarzach aktorów. Zonk, moi drodzy, filmowy bubel z aspiracjami.

To były wilkory, nie wilki... No i tak podniecająco się skończyło, że ma u mnie za to dodatkową gwiazdkę;) A serio, to dzięki tej zbieżności wątku żony z osobistymi doświadczeniami Neesona, film, przynajmniej dla mnie, zyskał na autentyczności. I nie odebrałam tego jako próby sprzedania osobistego dramatu, już bardziej jak hołd. A nawet jeśli nie było wystarczająco dramatycznie na superambitny film, a momentami tylko sentymentalnie i trochę przewidywalnie, to jakoś mi to w ogóle nie przeszkadzało. Niby lekkie, popularne kino, a jednak ten ciężar...

duzulek
patrycja76
Guma
alanos
Szklanka1979
MureQ
liz29
angela2700
niebieskiptak
jakilcz