The Hurt Locker. W pułapce wojny (2008)

The Hurt Locker
Reżyseria: Kathryn Bigelow
Scenariusz:

James rozpoczyna służbę w oddziale wojskowym, który zajmuje się rozbrajaniem bomb na polu walki. James obejmuje dowództwo, w czasie kiedy trwa tu poważny konflikt. Swoich podwładnych zaskakuje decyzjami, przez które wydaje się, że śmierć jest mu obojętna. Irackie miasto, w okolicach którego stacjonują, pogrąża się w chaosie. James pokazuje swoją prawdziwą twarz, a wydarzenia, które będą temu towarzyszyć sprawią, że życie bohaterów już nigdy nie będzie takie samo. (opis dystrybutora)

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Dobra pozycja. Potrafi miejscami trzymać w napięciu. Od strony technicznej do Black Hawk Downa daleko, ale z zainteresowaniem się ogląda.

Trudno to w ogóle moimz daniem z BHD porównywać. W BHD była taka rozpierducha, że kompletnie nie wiedziałem co się działo, kto jest martwy a kto jeszcze trzyma karabin. Tutaj sytuacja jest zgoła inna. Mamy bombę i mamy sapera, czasem saperów. Zupełnie inny rodzaj filmu wojennego.

Do BHD bliższy jest chyba tegoroczny zwycięzca Wenecji, izraelski "Lebanon". Choć znacznie od niego lepszy IMO.

Tematyki poruszanej w Hurt Locker nie pamiętam z innego filmu wojennego.

Będę bronił tezy, że Hurt Locker jest lepszym filmem od BHD praktycznie w każdym wymiernym aspekcie. Helikopter przewyższa go jedynie rozmachem i budżetem - po prostu skala operacji jest o dwa rzędy wielkości większa, z kilkoma setkami Rangersów zamiast kilku bohaterów. Co za tym idzie, mamy tam więcej fajerwerków i film jest bardziej widowiskowy, ale za to wszyscy bohaterowie są anonimowi. Hurt ma dużo staranniejsze kadry, bohaterów będących czymś więcej niż mięsem armatnim i, moim zdaniem, większy realizm w skali mikro - po prostu aktorzy wyglądali na znacznie lepiej przeszkolonych w poruszaniu się niż niezdarne młokosy w Helikopterze. Pamiętajcie, to nie byli przypadkowi ludzie z poboru podczas D-Day, tylko elitarne jednostki!

Który z nich jest lepszym filmem to już kwestia gustu, ja zdecydowanie preferuję 'Pułapkę'.

Rozczarowałem się tym filmem. Jakbym go oglądał przed galą oscarów dostałby więcej, JA tam nic godnego wyróżnienia nie widziałem.

Nie czuję fenomenu tego filmu - owszem, kawał historii - ale po co? Nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia, tylko się wynudziłem. Jedynie dwa razy naprawdę coś mnie zaciekawiło... Fatalny montaż i ta trzęsąca się kamera, która miała sprawiać wrażenie realizmu... Nie, nie podobało mi się.

Wyzwala niemałe emocje. Śledząc poczynania drużyny saperów w Iraku, trzyma ostro w napięciu. Masy trotylu i jeden człowiek, dla którego to chleb powszedni. Szkoda tylko, że główna postać to typowy, amerykański, trochę wieśniakowaty adrenaline-junky. Krótko mówiąc ten niezależny film jest po prostu ... bomba.

Film do bólu realistyczny, pokazujący "jak jest", a za 50 lat jakiś iracki weteran powie zapewne "tak było". Zdecydowanie wolę jednak realizm Hurt Lockera od surrealizmu "Człowieka który gapił się na kozy". Bigelow (to niesamowite, że film ten zrobiła kobieta!) bardzo sprawnie opowiedziała historię amerykańskiego prostaczka-zawadiaki sugerując, że na wojnie sukces odnieść mogą tylko ci, którzy nie mają nic do stracenia. Bez patosu i bijącego po oczach przekazu a'la Spielberg. Ogólnie: na plus.

"Człowiek który gapił się na kozy" to zmarnowany potencjał moim zdaniem. Oryginalny pomysł banalnie wykorzystany. A "Hurt locker" mam w najbliższych planach.

"To niesamowite, że film ten zrobiła kobieta". Identyczne wypowiedziałem się kiedyś na temat jej wcześniejszego i moim zdaniem wybitnego filmu wojennego : K-19 :).

BTW, w tym filmie widać doskonale, że "nic do stracenia" to bardziej stan umysłu niż cokolwiek innego. Wszyscy trzej mają do stracenia życie, a tylko James ma jakąś rodzinę, za którą może czuć się odpowiedzialny. Tymczasem to on jeden zachowuje się tak, jakby było mu wszystko jedno.

Tak, właśnie to samo przyszło mi na myśl pisząc krótką recenzję, ale nie zmieściło się już w 500 znakach. Kto ustawia te limity!??

Kawał porządnej roboty, nie jest to może wielkie kino, ale autorka nie idzie tu na łatwiznę, nie kupczy tanimi chwytami wątpliwego bohaterstwa. Codzienność żołnierzy w codziennych zadaniach. Codzienność... i przez to warte polecenia.

Nic dodać nic ująć. Pierwszy raz zgadzam się z Twoją recenzją :)

Myślę, że to wyważenie właśnie spowodowało, że krytycy tak entuzjastycznie zareagowali na film pani Bigelow. W natłoku kiepskich lub nijakich filmów o wojnie, ten przynajmniej wie co chce powiedzieć i robi to porządnie.

"Pierwszy raz" ;)

Zbyt dobry by go nie zapamiętać ale zbyt słaby by pamiętać go dłużej. Dla mnie to świetny film o męskim ego...i tyle.

Po pierwsze - czemu grać płcią? Po drugie - czemu tak płytko?

Chciałam uniknąć spoilerów, ale cóż rękawica została rzucona...
Z tym ego to chodziło głownie o dwie rzeczy:
a) Główny bohater wydaje się być bardziej zajęty ustalaniem hierarchii w stadzie i uprawomocnieniem swojej pozycji samca alfa niż tym co się dzieje wokół niego (po co ta wojna?, co ja tu właściwie robię?). Stawką nie jest to czy rozbroisz bombę tylko czy zrobisz to w sposób spektakularny (+2 lansu wśród kolegów i dowództwa).
b) Po powrocie z wojny główny bohater nie może się odnaleźć. Była żona go ignoruje, a dziecko jest za małe żeby go zrozumieć. Nasz hero powraca więc na stare śmieci, tam gdzie czuje się doceniony i może się spełnić.
Trudno mi było się identyfikować z głównym bohaterem i stąd moja taka a nie inna ocena filmu.

W zasadzie nie przeczę, że moglo tu być sporo o męskim ego, bo trudno żeby było o kobiecym, ale...

Coś mi się zdaje, że nie polubiłaś specjalnie Jamesa i uważasz go za uosobienie machismo.

a) Uważam, że James to typ najemnika, któremu powody, dla których toczy się wojnę, są całkowicie obojętne. Wojna to wojna. Całe życie na jakąś jeździł, potem wracał, potem jechał na następną. Rozbraja bomby i niewiele więcej go obchodzi. Aby rozbrajać je tak, jak lubi, tj ryzykancko, musi ustawić się jako samiec alfa. Akurat w czasie rozmowy z dowództwem sprawial wrażenie zakłopotanego.
b) Oczywiście, że ma trudności, żeby się odnaleźć. Tylko wcale nie chodzi o żonę, która ignoruje, chodzi o to, że brakuje mu adrenaliny. To nie ma związku z lansem, to uzależnienie. Podobną postacią jest kapitan Willard z "Czasu apokalipsy" - tamten nie potrafił żyć bez dżungli, ten bez rozbrajania ładunków wybuchowych.

Oczywiście jest możliwe, że ja sama jestem macho i próbuję go usprawiedliwiać w ramach solidarności... :)

James był całkiem ok ;). Są we mnie jeszcze jakieś pokłady empatii. Rozumiem dlaczego przywdział maskę twardziela, ale pewnie gdybyśmy się spotkali rzeczywiście nie znaleźlibyśmy wspólnego języka.

Mam wrażenie, że główny bohater po prostu lubił swoją robotę i dobrze się bawił przy okazji. Co prawda widać było parę razy ból na jego twarzy, gdy stykał się ze śmiercią, ale jakoś nie zauważyłem w nim problemów z własną psychiką. Facet sprawiał wrażenie jakby był bohaterem gry komputerowej, któremu obojętne czy żyje czy nie. Nie wydaje mi się, aby zależało mu na popisywaniu się przed kolegami, ale na utrzymywaniu wysokiego poziomu adrenaliny, nawet narażając ich życie.

Czyli wychodzi na to, że Bigelow przedstawia wojnę jako rodzaj zwyczajnej, przyziemnej pracy. Jedni przychodzą do korporacji i nie wiedzieć czemu siedzą po godzinach i wypruwają sobie dla niej żyły, inni jadą do Iraku rozbrajać bomby, równie mocno się w to angażując, ale nie na poziomie humanitarnym czy filozoficznym, ale takim zwyczajnym. James to taki doktor House -- wie że jest najlepszy i dzięki temu może więcej. Ale nie zależy mu na ratowaniu życia innych, bardziej na przygodzie, na rozwiązaniu ciekawego problemu.

Zabawne, też przypomniał mi się House w związku z tym filmem. :)

Wojsko to też w sumie korporacja :) Tylko daje więcej adrenaliny, a w zamian za ryzykowanie życiem - pozwala zwiedzać obce kraje :) Swoją drogą od adrenaliny też można się uzależnić, może to jest problem Jamesa.

Co do uzależnienia, to plansza przed filmem mówi przecież dobitnie: "War is a drug".

No nie, wojsko to nie korporacja i ten film jest daleki od takiego twierdzenia - patrzcie cała rola Eldridge'a, czy końcowa rozmowa między Jamesem a Sanbornem. Główny bohater po prostu jechać po bandzie: jedni uprawiają skydiving czy ścigają się na motocyklach, inni rozbrajają bomby.

Jeśli chodzi o resztę, to zgadzam się z Esme.

Dokładnie. Kluczowy jest fragment końcowy, "domowy", który ostatecznie potwierdza taki, a nie inny rys psychologiczny bohatera i powinien rozwiewać wszelkie watpliwości.
Mnie w filmie bardzo podobało się zestawienie paradokumentalnej stylistyki, dość surowych środków wyrazu z historią wg mnie mocno osadzoną w konwencji typowo filmowej.
Bigelow i spółka bardzo sprawnie prowadzą narrację, płynnie zmieniając punkt widzenia od początkowej obserwacji Jamesa przez resztę ekipy i stopniowo przechodząc w "oczy" Jamesa. Na wstępie widząć jego ryzykanctwo oczami Sanborna i Eldridge'a czułem jak udziela mi się ich własne napięcie. W dalszej części filmu punkt widzenia ulega przemieszczeniu. Bigelow "uczłowiecza" Williama, np. wątkiem z Beckhamem, czy sekwencjami koszarowymi, które tworzą przy okazji swietny kontrast z sekwencjami "akcji". Bohater poza "akcją" wydaje się zagubiony, nadużywa alkoholu, widzimy go kilka razy pogrążonego jakby w śpiączce na koszarowym fotelu (niczym wampira spoczywającego w swojej trumnie ;) ), w oczekiwaniu na nastepny dzień i kolejną porcję życiodajnej adrenaliny, .
Stopniowo zacząłem odczuwać do niego sympatię. Wtedy punkt widzenia zmienia się i przechodzi "w oczy" Jamesa. Ruszamy z nim do domu Beckhama. Rozbrajamy kolejny ładunek. Odczuwamy już jego napięcie, jego adrenalinę. Bigelow sprawnie podtrzymuje zainteresowanie tą historia, a narzedziem którym sie posługuje, przynajmniej jesli chodzi o mnie, jest właśnie napięcie i oczywiście warunkująca to sympatia do bohatera. Tutaj też zapewne tkwić może przyczyna ew. niezadowolenia z seansu. Jesli nie polubimy Jamesa, nie będziemy odczuwać w takim stopniu jego adrenaliny, nie udzieli się nam jego napięcie w drugiej części tego widowiska. Nie będziemy mu "kibicować", np. w scenie z "ojcem rodziny". W odniesieniu do tego, ciekaw jestem odczuć @Szarika, który postaci nie polubił.

Ascetyczny film, który przez cały czas utrzymuje u widza tak wysoki poziom adrenaliny (a trwa bite dwie godziny), że zakończenie ogląda się już na lekkim haju. Czuje się, że tutaj nie obowiązują oklepane scenariuszowe schematy, tylko suchy realizm, i naprawdę każdy może za chwilę zginąć. Takie kobiece kino lubię. :)

Piękne jest to, że pomimo ultrarealizmu warstwa wizualna filmu jest tak dobra i tak odmienna od innych filmów okołowojennych.

Hmmm... Faktem jest, że zdjęcia bywały dobre, ale coś mi się zdaje, że bez wielkiego trudu można znaleźć filmy wojenne, które wyglądały lepiej, choćby te kręcone przez Scotta ("W sieci klamstw", które widziałam, i "Helikopter w ogniu", którego nie widziałam).

Właśnie zdjęcia z "Hurt Lockera" wywarły na mnie większe wrażenie niż z "Helikoptera" (mocno polecam) i "W sieci kłamstw", niczego wyglądowi tych filmów nie ujmując. Myślę "Scott i wojna", widzę doskonałe, ostre jak brzytwa ujęcia i idealnie dobraną dynamikę, która je spaja. I szczerze mówiąc, zawsze wydawało mi się, że taki "Black Hawk Down" powinno się wysłać do Sevres jako wzorzec strony wizualnej filmu z wojną & akcją, i basta.

Natomiast u Bigelow jest coś niemal odwrotnego - dynamika nie jest głównym środkiem wyrazu, jest więcej dyskretnych zabaw barwą, więcej takiego "malowania" za pomocą kamery, zamykania akcji w półstatyczne obrazy. Nie wiem, cholernie do mnie trafiło takie podejście :> I chyba nie pamiętam, żebym spotkał się z czymś podobnym. Może w "Cienkiej czerwonej linii", ale tam też nie było aż takiego hm, plastycznego realizmu.

Zdjęcia w Hurt Locker wydały mi się pomysłowe, było parę świetnych ujęć, jak np to, które widać na plakacie - główny bohater wyciągający z piachu wianuszek bomb. Albo rdza osypująca się z wraku samochodu w czasie wybuchu. Ale jeśli chodzi o plastyczność, to chyba nie potrafię jej należycie docenić. Światło w plenerach było ostre, co utrudnia subtelne posługiwanie się barwą . Możliwe też, że w ferworze walki przegapiłam parę ciekawych rzeczy. :)
Muszę obejrzeć Cienką czerwoną linię - wiele osób już polecało...

"Czuje się, że tutaj nie obowiązują oklepane scenariuszowe schematy"

Dawno nie słyszałem tak dobrego żartu. To ja już zdecydowanie wolę Rambo, tam przynajmniej dialogi są świetne i jest trochę humoru...

Tak, po przemyśleniu sprawy stwierdzam, że trochę dałam się nabrać na suspens. Ani przez chwilę nie przeszło mi przez myśl, że mogę być spokojna, bo wiem, jak się dany fragment skończy. Ale to mogło być równie dobrze dlatego, że wciągnęło mnie kompletnie i nawet nie próbowałam się dystansować.

Film obejrzany z przyjemnością. Świetne ujęcia, potrafi przygwoździć do fotela. Zdjęcia i montaż zdecydowanie oceniam na 10.

Rozedrgana, "paradokumentalizująca" kamera, plus kilku facetów z karabinami w irackim mieście pełnym ładunków wybuchowych. Film wręcz epatuje napięciem.
Dorzucam kolejną ósemkę.

Czyli w telewizji też działa :)

Jak najbardziej :)

Być może jest to najlepszy nie przygodowy film wojenny jaki widziałem. Sprawia bardzo realistyczne wrażenie - niekłamaną przyjemność czerpałem m.in. ze sprawności, z jaką bohaterowie poruszali się w drużynie, wiedząc ile treningu to wymaga. Jego oryginalność wynika również z faktu, że nie ma tu akcji w tradycyjnym rozumieniu, jest jedynie sekwencja rozbrajanych bomb i potyczek, podczas których poznajemy głównego bohatera, a film dowodzi swojej tezy: wojna jest jak narkotyk.

Cały film jest jedną wielką bombą-pułapką. Zza rogu atakuje klisza, z piwnicznego okienka strzela patos, pod stertą gruzów czai się banał. A końcówka przelewa czarę słodyczy.

Czarę... czego?!

Słodyczy, słodyczy, w typowo hollywoodzkim stylu.

Ale Ty sobie żartujesz, prawda? Powiedz, że żartujesz...

Gaworzące niemowlę. Główny bohater bierze je na ręce i mówi synowi, że musi zrobić to co musi... Cięcie. Bohater wychodzi z helikoptera i prężnym krokiem zmierza walczyć z nieprzyjacielem, który zabija niewinne dzieci, wabiąc je na darmowe cukierki. Kolejny amerykański bohater... Wybacz, ale ja mam wrodzoną awersję do takich scen.

Z całym szacunkiem, ale naprawdę AŻ TAK opacznie zrozumiałeś ten film, serio-serio?

Sierżant James to jest postać tragiczna - facet, który nigdzie poza strefą wojny nie potrafi być spełniony. Synowi nie mówi, że "musi zrobić to, co musi"; mówi, że nic innego robić nie potrafi. Gość jest więźniem wojny, jest uzależniony. Jest tam szczęśliwy - owszem, ale to szczęście opiumisty.

Ogólnie nieskromnie polecam naszą skromną dyskusję z Ofilmie: http://www.ofilmie.pl/dyskusje/the-hurt-locker/ Wyrażam w niej swoje wątpliwości nt. THL (z zupełnie innej beczki), natomiast mój dyskutant mówi z sensem o sensie filmu.

No skoro Twój dyskutant mówi tam "z sensem", to jak rozumiem nie mam tam czego szukać?
A Tobie polecam odświeżyć sobie Rambo - on też nienawidził wojny i nie potrafił bez niej żyć. Postać identycznie tragiczna. A może nie oglądałeś?

No skoro Twój dyskutant mówi tam "z sensem", to jak rozumiem nie mam tam czego szukać?

Że co?

Choć właściwie film mi się podobał, nie mogę się z tobą nie zgodzić. Pod płaszczykiem opowieści o emocjach, Hurt Locker to jednak kolejna produkcja o tym, że amerykańscy „chłopcy” z narażeniem życia, odwalają kawał dobrej roboty, dla dobra ogółu ( a w już szczególności, dla niewdzięcznych miejscowych). Dla mnie film jednak, broni się dosyć niekonwencjonalnym podejściem, tak do realizacji jak i tematu. Ogląda się go całkiem przyjemnie, może w wyjątkiem zakończenia.

Być może tak go odebrałeś, ale a pewno nie taka była intencja reżyserki (patrz: początkowy napis na chłopski rozum wyjaśniający co Bigelow chciała powiedzieć).

@ michuk Dla mnie to jest nowa wersja Rambo, tylko pod płaszczykiem kina ambitnego. Rozumiem, że zdjęcia i realizacja mogą się podobać, ale co do historii to typowa hollywoodzka sztampa. Bohater nie przystosowany do życia w normalnym społeczeństwie, którego żywiołem jest wojna i który naraża życie dla dobra ludzkości. Wypisz wymaluj John Rambo, tylko że tamten przynajmniej miał trochę dystansu i dlatego lubię go bardziej.

Ależ on nie naraża życia "dla dobra ludzkości"! On naraża życie, bo tylko to daje mu adrenalinę, bez której nie umie żyć. Leżąc w helikopterze, Eldridge najpełniej podsumowuje Jamesa - pamiętasz to?

Sorry za intensywność, ale zdaje mi się, że trzeba sporo złej woli, żeby w THL dostrzec "pean na cześć bohaterstwa" żołnierzy. To niepojęte. Stąd nie potrafię przemilczeć :)

Wcale nie miałem złej woli. I doskonale rozumiem, co reżyserka CHCIAŁA powiedzieć (szczególnie że umiem czytać). Notabene nic nowego. Vide Rambo (sorki że się powtarzam, ale to po prostu najbardziej znany film z tej tematyki). Z bardziej ambitnych filmów można wspomnieć "Łowcę jeleni", w którym bohaterowie też nie potrafią już żyć bez wojny i adrenaliny. Słowem, nic nowego. Natomiast czym innym jest co chciała, a czym innym co ZROBIŁA. Zrobiła film dla masowej widowni amerykańskiej, w której wszystko podane jest "kawa na ławę". Ponadto, powiedz mi proszę z ręką na sercu, że główny bohater został przedstawiony jako negatywna postać. Nieomylny w swoich działaniach. Że naraził życie kolegów? Owszem, ale skończyło się tylko raną, a sprowokowało go do tego bestialskie zabicie rzekomego Beckhama. Pokazał tym samym, że nie jest "ćpunem wojny" lecz człowiekiem prawym i dobrym, który ma serce i emocje. Moim zdaniem ten film może być śmiało puszczany potencjalnym ochotnikom, jako dzieło propagandowe, bo jego przekaz jest generalnie pozytywny: wojna jest dla prawdziwych twardzieli, którym nie jest obojętne cierpienie innych.

Notabene nic nowego.

Jeśli chodzi o tzw. "przesłanie", z wyjątkiem pierwszego okresu "intensywnego oglądania filmów", nie widziałem już w kinie niczego "nowego" i jestem przekonany, że nie zobaczę. Zajrzyj do kalendarza ;) Słowem: argument oddalony.

Zrobiła film dla masowej widowni amerykańskiej, w której wszystko podane jest "kawa na ławę".

Skoro "kawa na ławę", to dlaczego - moim zdaniem - odebrałeś go kompletnie na opak? I dlaczego z drugiej strony w co którymś opisie filmu występuje - równie nietrafiony - przymiotnik "antywojenny"? Czyli: skoro wszystko jest podane kawa na ławę, to dlaczego widzowie spierają się o znaczenie tego filmu?

Ponadto, powiedz mi proszę z ręką na sercu, że główny bohater został przedstawiony jako negatywna postać.

Chyba nie operujemy dualizmem: bohater pozytywny-bohater negatywny, prawda? Jako od gościa, który ma ze mną zbieżność gustu 80,5%, oczekuję od Ciebie więcej ;) A serio: dlaczego miałby być przedstawiony jako postać "negatywna"? Czy on jest złym człowiekiem? Czy masz prawo podejrzewać, że nim jest? Nie. Więc skąd "negatywna"? Jest nieodpowiedzialny i Bigelow nie robi z tego zalety. Że jego głupota skończyła się "tylko" raną? Naprawdę Cię to uspokaja? Owszem, film nie wydaje wyroku na Jamesa - i dlatego pozwala się Eldridge'owi przeżyć. Ale to nie zwalnia Jamesa z odpowiedzialności. Że jest nieomylny? Tak, jest superspecem od bomb (i jest to trochę przerysowane - IMO za bardzo), ale jednocześnie poza akcją jest zagubiony. To jest wzór do naśladowania?

Pokazał tym samym, że nie jest "ćpunem wojny" lecz człowiekiem prawym i dobrym, który ma serce i emocje.

To ćpun (wojny albo i chemii) nie może mieć serca i emocji? Myślę, że właśnie automatycznie wrzuciłeś do kosza większość filmów o ćpunach. Inna sprawa, że nawet te emocje występują u Jamesa w zrywach i - to chyba nie przypadek - również wówczas, gdy wiążą się z adrenaliną.

Moim zdaniem ten film może być śmiało puszczany potencjalnym ochotnikom, jako dzieło propagandowe

Niskie, zią, niskie. Jako propagandę widzisz pokazanie gościa, który sam przyznaje, że coś ma w głowie nie tak? Gościa, który naraża życie swoich ludzi? Przypomnij sobie rozmowę z Sanbornem pod koniec filmu, gdy jadą samochodem. Szczerze mówiąc, to Sanborn wychodzi z tego filmu w najlepszym świetle - jako dobry, zdolny żołnierz, który jednakże nie zatracił kontaktu ze światem i emocjami. Przy czym jego emocje okazują prawdziwsze, ludzkie, zwykłe. To on chce wrócić do domu, założyć rodzinę, mieć syna. (Tak, wiem - syna, zatem wciąż to machismo :> ). A przecież o Sanbornie można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że nie jest twardzielem.

Więc tak, gdyby "The Hurt Locker" miał być filmem dla ochotników, to mówionoby im tak: "Jeśli czujecie, że jesteście jak Eldridge - czym prędzej wracajcie do domu, to nie dla was. Bądźcie tacy jak Sanborn - i nie doprowadźcie się do takiego stanu jak James".

No wiesz, skoro mamy zbieżność na poziomie 80.5% to znaczy się, że czasem musimy się różnić w opinii, czyż nie? :) Co ciekawe przypominam sobie, że zaraz gdy się pojawiłem na Filmasterze, to jednym z pierwszych moich istotnych sporów z Filmasterami (m.in. z Tobą) był spór o film "Zwykli ludzie"... a więc też film o wojnie. Może to nie przypadek? Może mam pewną "specjalną wrażliwość", jeśli chodzi o takie filmy?

Argumentu o łopatologii w moich oczach nie obaliłeś. Skoro film miał być o tym, że wojna jest narkotykiem i zaczyna się dokładnie od takiego cytatu, to trudno o większą łopatologię. Ale miałem oczywiście bardziej na myśli te niektóre sceny, które miały wyjaśnić amerykańskiemu widzowi o co chodzi, gdyby jeszcze wcześniej nie zrozumiał (np. sceny w Stanach na koniec).

Nie zgadzam się, że "wszystko już było" Ja ciągle wierzę, że kino mnie wielokrotnie zaskoczy, szczególnie że to młoda dziedzina sztuki. A jeśli nawet nie, to czy to powód, żeby podniecać się średnim filmem, tylko dlatego że jest sprawnie zrealizowany? Dla mnie nie.

A teraz najistotniejsza sprawa interpretacyjna. Mimo wszystkich swoich wad James pokazany jest jako pozytywny bohater. Ryzykuje? Chyba nie, skoro rozbroił już kilkaset bomb. Po prostu wie, co robi. Dla mnie bardzo istotna (dla obniżenia oceny końcowej) była scena rozmowy z żoną, w której James opowiada o tym, jak to iraccy terroryści zwabiają dzieci, żeby je zabijać. Jakiekolwiek nie byłyby generalne intencje Bigelow, to ta scena jest wyraźnie zrobiona pod amerykańską publiczkę. Że Amerykanie są dobrzy i pomagają Irakijczykom, nawet za cenę życia i rodziny. Dla mnie bardzo kluczowe jest to, że James strzela tylko do złych - to nie jest ćpun wojny, tylko odważny (no niech będzie, brawurowy) żołnierz. W gruncie rzeczy bohater, czyż nie?

Jaki obraz wojny w Iraku wyłania się z tego filmu? Czy taki, że Amerykanie wkroczyli tam, rozpirzając wszystko jak leci, nie licząc się z ludzkich życiem, tylko po to, żeby zaspokoić swoje ambicje mocarstwowe i położyć łapę na ropie? Raczej nie... Film potwierdza oficjalną, propagandową wizję tej wojny. Że Amerykanie są tam po to żeby pomagać i pomagają, mimo że społeczeństwo tego nie docenia. Jakoś mnie to w sumie specjalnie nie boli, bo Amerykanie kręcą takie filmy masowo. Burzy mnie tylko twierdzenie, że jest w tym jakieś świeże spojrzenie.

P.S. A tak w ogóle to nie uważam, żebyśmy zupełnie inaczej zrozumieli przesłanie filmu. Chodzi raczej o kwestię tego, na ile ten "bohaterski sos", który jest dodatkiem do głównego dania, psuje przyjemność z konsumpcji. Dla Ciebie był sprawą drugorzędną, a mi za mocno zgrzytał między zębami, żebym był w stanie go zignorować :)

Skoro film miał być o tym, że wojna jest narkotykiem i zaczyna się dokładnie od takiego cytatu, to trudno o większą łopatologię.

Słusznie, to skucha tego filmu - bo i bez motta rzecz byłaby jasna.

Nie zgadzam się, że "wszystko już było" Ja ciągle wierzę, że kino mnie wielokrotnie zaskoczy, szczególnie że to młoda dziedzina sztuki.

A ja się zgadzam, bo jestem przebrzydłym postmodernistą i Krzysztof Zanussi byłby mną zdegustowany ;) A tak poważnie: kino może zaskakiwać formalnie, oczywiście. Może coś tam stawiać na głowie. Zresztą pod względem formalnym THL, jeśli nawet nie zaskakuje, to z pewnością mocno wybija się ponad przeciętność. Natomiast jeśli chodzi o treść, o przesłanie - nie da się zaskoczyć, jeśli wszystko, co mądre, powiedział już ktoś inny. O ludziach, życiu, miłości, zabijaniu - pełen serwis.

Ryzykuje? Chyba nie, skoro rozbroił już kilkaset bomb. Po prostu wie, co robi.

Nie ryzykuje? Żartujesz?! Co ma liczba rozbrojonych bomb do braku ryzyka? Owszem, może jest najlepszy albo i więcej niż najlepszy, ale to nie ma znaczenia. Pierwsza scena filmu wyraźnie pokazuje, jak w tym fachu niewiele potrzeba, by pożegnać się z życiem. Thompson bez dwóch zdań też był świetnym saperem - nie wiemy, ile dokładnie bomb miał na koncie, ale to bez znaczenia. To, że Jamesowi w filmie za każdym razem się udaje, nie oznacza, że śmierć nie stoi za jego plecami za każdym razem, gdy zakłada skafander. Niepowiedziane, że przy pierwszej akcji po powrocie na drugą turę, nie wyleci w powietrze. Powiem więcej: przy jego trybie życia i chorobliwym uzależnieniu od ryzyka, jest niemal pewne, że któraś z wypraw na akcję będzie jego ostatnią.

Dla mnie bardzo istotna (dla obniżenia oceny końcowej) była scena rozmowy z żoną, w której James opowiada o tym, jak to iraccy terroryści zwabiają dzieci, żeby je zabijać. Jakiekolwiek nie byłyby generalne intencje Bigelow, to ta scena jest wyraźnie zrobiona pod amerykańską publiczkę. Że Amerykanie są dobrzy i pomagają Irakijczykom, nawet za cenę życia i rodziny.

Czy to aby już nie jest antywojenna paranoja? Czy przypadkiem nie wpadasz tutaj w pułapkę myślenia: o obecności Amerykanów w Iraku można mówić tylko źle albo wcale? Bo na to właśnie mi wygląda. Pytanie: czy sytuacje, o jakiej opowiada James w kuchni, nie mają w Iraku miejsca? A jeśli mają, to dlaczego bohater - człowiek skrzywiony psychicznie, ale przecież nie amoralny - nie może o tym mówić? Zwłaszcza w scenie, która ma pokazać dysonans między jego myśleniem a myśleniem żony? (Nie pamiętam, o czym ona wtedy mówiła - o dziecku czy o zakupach?). Odczytywanie tej sceny jako usprawiedliwienia obecności Amerykanów w Iraku zakrawa na nadinterpretację miesiąca.

Dla mnie bardzo kluczowe jest to, że James strzela tylko do złych - to nie jest ćpun wojny, tylko odważny (no niech będzie, brawurowy) żołnierz. W gruncie rzeczy bohater, czyż nie?

Zaraz. To źle, że strzela tylko do złych? Wolałbyś, żeby strzelał do kobiet i robił eskalopki z ich nowonarodzonych dzieci? Wtedy czułbyś się usatysfakcjonowany, że amerykański żołnierz w Iraku to potwór? Toż to paranoja, drogi doktorze! Naprawdę - kompletnie abstrahując od tego, po co wysłał ich tam Bush - wierzysz w to, że wszystkie jankeskie żołdaki to chodzące szatany? Zresztą jeszcze coś pominąłeś: nie tylko James nie strzela do dobrych; co więcej, on tam w ogóle nie jest od strzelania, ale od usuwania zagrożeń. Przegapiłeś mocny akcent propagandowy, compadre ;)

A teraz znów poważnie: skoro zamachy bombowe faktycznie mają w Iraku miejsce - i to często zamachy skierowane nie przeciwko samym żołnierzom sił okupacyjnych, ale miejscowej ludności, to dlaczego w imię politycznej czerno-bieli ma się o tym milczeć? Dlaczego pokazanie, jak żołnierze... cóż, po prostu: pracują, zasługuje na potępienie? I co niestrzelanie do niewinnych ludzi ma do niebycia "ćpunem"? Nie odpowiedziałeś na pytanie z poprzedniego posta: od kiedy to ćpun jest osobą bez serca?

Jaki obraz wojny w Iraku wyłania się z tego filmu? Czy taki, że Amerykanie wkroczyli tam, rozpirzając wszystko jak leci, nie licząc się z ludzkich życiem, tylko po to, żeby zaspokoić swoje ambicje mocarstwowe i położyć łapę na ropie? Raczej nie...

Ach więc to Cię boli, sedeńko! Nieważna psychologia, nieważna historia o ludziach na wojnie - grunt, żeby film o Iraku koniecznie wyraźnie potępił zaangażowanie w ten konflikt. Wtedy bynajmniej nie byłoby łopatologicznie, nie byłoby "kawa na ławę" - bo byłoby Słusznie. Widzisz, jedną z większych zalet THL jest to, że ten film kompletnie milczy na temat polityki. Ja nie potrzebuję filmów, które będą waliły mi w twarz tym, co ja już dobrze wiem: że wojna w Iraku jest zła, bla bla bla. To wiem ja, to wiesz Ty i - co więcej - wie to obecnie również znaczna część Amerykanów. O ile się orientuję, wie to również Kathryn Bigelow, a w jej filmie ciężko dopatrywać się usprawiedliwienia samej obecności w Iraku. Co więcej, amerykańskie wojsko odmówiło pomocy przy realizacji THL. Może to dziwić, ponieważ Bigelow i Boal z pewnością mają dla przedstawionych tu żołnierzy wiele szacunku, ale pozostaje faktem, że jest to historia bardzo odległa od tego, co "chciałaby widzieć" armia. Wracając: nie potrzebuję filmów, które by mi o tym przypominały. Te niech kręci Michael Moore ;) Boal i Bigelow koncentrują się na tym, co już jest - w Iraku są amerykańscy żołnierze. Nawet jeśli posłano ich tam niesłusznie, już tam są. Nie cofniemy czasu. Są i pracują. I naprawdę nie ma powodu przypuszczać, że wszyscy - w tym saperzy - mają mentalność ludzi z Abu Ghraib. I niekoniecznie strzelają do cywili. Pokazanie wojny "od środka" bez polityki jest złe? I kto tutaj nie docenia widza - Bigelow czy Ty?

Że Amerykanie są tam po to żeby pomagać i pomagają, mimo że społeczeństwo tego nie docenia. Jakoś mnie to w sumie specjalnie nie boli, bo Amerykanie kręcą takie filmy masowo.

Wymień trzy tytuły.

Odpowiedziałem na część Twoich zarzutów w tym samym czasie w poście niżej. Ja wcale nie potępiam żołnierzy. Potępiam wojnę i to co ona z nimi robi, do czego ich zmusza, jak zabija w nich człowieka. O tym nie ma w filmie mowy. Podałem Ci niżej tytuł filmu, który moim zdaniem pokazuje to bardziej realistycznie (Bitwa o Irak). Inny przykład - "W dolinie Elah". Nie chodzi o to, żeby pokazać żołnierzy jako potwory. Wręcz przeciwnie - chodziło by mi o to, żeby pokazać ich jako ludzi. Tymczasem film pokazuje ich jako herosów.

Nie wiem skąd masz wiedzę o tym, co myślą Amerykanie o Iraku. Ja sądzę, że większość jest jej przeciwna, dlatego, że giną tam amerykańscy żołnierze, a nie dlatego że ginie ludność cywilna. Myślę, że większość Amerykanów wierzy w to, że Amerykanie robią w tej chwili dla Iraku coś dobrego. Co ciekawe ja też w to kiedyś wierzyłem, ale to było dawno. Wygląda na to, że Ty dalej w to wierzysz.

Co do trzech tytułów, to o Iraku byłoby mi ciężko wymienić, ale o Wietnamie to już bez trudu, oprócz Rambo i wspomnianego przez umbrina Chucka Norrisa, zdaje się, że Steven Seagal też zajmował się pomaganiem miejscowej ludności ;)

Powiedziałem to wcześniej, ale powtórzę: ja w żołnierzach z THL nie widzę herosów. Z tego, co wiem, nie widzi ich też większość znanych mi widzów. Jeśli już - to profesjonalistów. Owszem. To grzech?

Natomiast co do tytułów filmów o Iraku... A widzisz, tu Cię mam. O ile wiem (bo coś mogłem oczywiście przeoczyć), nie powstał ani jeden film "wspierający oficjalną tezę, że Amerykanie pryzbyli do Iraku szerzyć demokrację, niosą pomoc itp". Tradycyjnie lewicowe Hollywood jest przecież silnym środowiskiem antywojennym.

@Doktor - ja do "Zwykłych ludzi" jeszcze wrócę, tylko czekam aż będzie okazja jeszcze raz ten film obejrzeć. To jeden z najważniejszych obrazów o wojnie , jaki widziałem. Cały czas chodzi mi po głowie. Zapomniałeś , że masz też wrażliwość na "tanie wino" ; )

@ Negrin - Jak powiedział mi jeden koleś - Nie przejmuj się, prezerwatywa znaleziona w tyłku na drugi dzień po dobrej imprezie to jeszcze nie koniec świata". Doktor to robi specjalnie, ze mną też ma zbieżność około 80%; to matematyk, pewnie ze wszystkimi ma taką zbieżność, a potem się kłóci.

@lapsus No bardzo bym chciał mieć ze wszystkimi wysoką zbieżność, ale niestety to chyba niewykonalne :P

A co do "się kłóci" to przyznaję, że ocenę THC celowo obniżyłem z (bardziej obiektywnej) 6 na 5, żeby lekko sprowokować jego zwolenników. Ale to nie taka znowu wielka manipulacja, bo i tak uważam, że 5 to bardziej adekwatna ocena niż 8 :))

przyznaję, że ocenę THC celowo obniżyłem

Literówka znacząca? :>

PB,NMSP.

:)

Literówka nie miała nic wspólnego z moim odbiorem THL jeśli o to pytasz :P

Najwięcej dystansu to miał Chuck Norris w "Zaginionym w akcji" ;)

Daleki jestem od myślenia, że Bigelow chciała nakręcić film ku pokrzepieni serc. Twierdze tylko, że pomimo anonsowanego realizmu, autorce nie udało się daleko wyjść poza wpojony amerykanom stereotyp żołnierza – szlachetnego młodzieńca. I nie jest to bez znaczenia, bo chociaż w filmie „uzależnienie od wojny” jest zaprezentowane całkiem wiarygodnie, to bez wyraźnego potępienia. Główny bohater, choć co chwile bezsensownie naraża życie swoje i kompanów, zaprezentowany jest tak, że wprost nie da się go nie lubić.

No właśnie. Też nie stawiam Bigelow aż tak daleko posuniętych zarzutów. Ale uważam, że zachowanie żołnierzy pokazane jest jako w gruncie rzeczy wzorowe. Jeśli mają cień wątpliwości, to nie strzelają, trzymają się procedur i zasady domniemania niewinności (scena z komórką na początku, scena z taksówką, scena z kamerzystą). Wobec miejscowych są grzeczni ("proszę przesuńcie się, tu jest niebezpiecznie"). Chcąc nie chcąc (myślę że jednak chcąc) reżyserka pokazuje ich jako bohaterów. Ale ja w takie zachowanie nie wierzę. W obliczu zagrożenia czyhającego z każdej strony i zwykłego ludzkiego strachu bardziej naturalną reakcją jest strzelać do wszystkiego co się rusza. I dlatego np. "Bitwę o Irak" (mimo że też nie jestem wielkim fanem tego filmu) uważam za dużo bardziej realistyczną. Zresztą, jest przecież oparta na faktach. Faktem jest też Abu Ghraib... Niestety to jest to, co wojna robi z człowieka. Tymczasem z filmu Bigelow można by wysnuć wniosek, że wojna to okazja to wykazania się odwagą.

Zaraz, czy Ty właśnie powiedziałeś, że Twoim zdaniem strzelanie do wszystkiego, co się rusza, jest w Iraku na porządku dziennym? Że zasada domniemania niewinności nie jest częścią obowiązujących procedur? Że strzelanie do cywili nie jest rzadkim wypadkiem, ale "naturalną reakcją", której występowania należy się spodziewać na co dzień? Że żołnierze nie są wyszkoleni do obchodzenia się z ludnością cywilną? Bo czuję gęstniejące w tym wątku opary absurdu :)

Oj Negrin, jaka zasada domniemania niewinności - zapomniałeś już o Guantanamo?

Przecież nie twierdzę, że Amerykanie koszą z karabinów ludność miejscową jak popadnie. Chyba nie posądzasz mnie o takie poglądy? :) Twierdzę jedynie że w warunkach silnego zagrożenia i strachu normalnym ludziom puszczają nerwy. Akurat całkiem niedawno widziałem Bitwę o Irak, która oparta jest o fakty i tam żołnierze właśnie to robią - wchodzą do prywatnych mieszkań i rozwalają wszystkich jak popadnie. Nie twierdzę, że to norma, tylko że to się niestety zdarza w sytuacji tak wielkiego napięcia. Nie dorabiaj mi gęby proszę :P

Po pierwsze: co ma Guantanamo do codzienności żołnierzy w Iraku? Zapomnijmy na chwilę o polityce, zapomnijmy o złej Ameryce. Okej, możemy? I teraz: czy podajesz w wątpliwość, że częścią procedury obowiązującej żołnierzy w Iraku (o ile któremuś nie odbije szajba) jest nieatakowanie, póki nie zostaną zaatakowani? Bo tak to w tej chwili brzmi. I pachnie to, jak powiedziałem, paranoją. Owszem, zdarzają się wypadki, zdarzają się żołnierze, którzy nie wytrzymają presji, zdarzają się też patologie. Jak często? Pewnie częściej, niż o tym słyszymy. Ale nie zmienia to faktu, że nie ma powodu przypuszczać, że NORMĄ nie jest to, co oglądamy w THL. Nie mam powodu przypuszczać, że codzienność żołnierzy w Iraku (a konkretnie saperów) nie wygląda tak, jak pokazują to Boal i Bigelow. Ty masz? Jaki?

No wiesz, to jest trudne pytanie. Skąd czerpiemy informacje to tym, jak naprawdę wygląda wojna? Sami na niej nie byliśmy, więc opieramy się na relacjach prasowych, filmach. Może mam nieco skrzywione spojrzenie przez te wszystkie filmu o Wietnamie, których się naoglądałem, w których bohaterowie palą całe wioski, tylko po to, żeby się przekonać, że garstkę kobiet wzięli za rebeliantów. Ale "Bitwa o Irak" pokazała mi, że to się wciąż zdarza.

Jestem pewien, że Amerykanie zwracają w Iraku dużo większą uwagę na procedury niż w Wietnamie, a to dlatego, że wszystko natychmiast jest relacjonowane przez media. Ale w warunkach współczesnej wojny, w której terroryści mieszają się z ludnością cywilną, to się po prostu musi zdarzać, bo ciężko odróżnić dobrego od złego. Na negocjacje często nie ma czasu. A pamiętasz sprawę z Nangar Khel, gdzie polscy żołnierze ostrzelali cywilów? Po prostu, "shit happens".

Jasne, że pamiętam. I wiem, że "shit happens". Ale jakie to ma przełożenie na THL? Czy taki film obowiązkowo musi zawierać co najmniej jeden taki epizod, żeby widz aby na pewno nie zapomniał, że shit happens? Bo w przeciwnym razie nie będziemy o tym wiedzieć - choćby z innych filmów?

Obowiązkowo nie musi :) Nawet THL nie musi. Tylko nie zabraniajcie mi w tej sytuacji pisać, że moim zdaniem film robi się przez to nieco mniej realistyczny, a trochę bardziej patriotyczny.

To trochę to jakby zrobić film o facecie, który raz na pół roku tłucze swoją żonę i w ogóle o tym w filmie nie wspomnieć. Generalnie to będzie całkiem wierny obraz tego człowieka (no bo przecież na co dzień jej nie tłucze), chociaż ja będę kręcił nosem, że jednak czegoś mi brakuje ;)

Sorry, ale to porównanie jest bardzo nie fair. Zaproponuję lepsze, stosując analogiczny obraz. Otóż zgodnie ze stereotypami (które na pewno mają jakieś przełożenie na rzeczywistość) wiadomo, że przypadki bicia żon częściej występują w patologicznych rodzinach, na przykład alkoholików. Więc THL to jest film o patologicznej rodzinie alkoholika, który akurat żony nie bije. A są tacy, jestem tego pewien. Przy czym zapewne (zgaduję) żołnierzy w Iraku, którzy nigdy poważnie nie złamali protokołu ze szkodą dla niewinnych ludzi, jest procentowo więcej niż pijaków niebijących żon.

No może i nie fair, ale okazuje się przydatne. Więc tak, zgadzam się z Tobą. To jest jak film o patologicznej rodzinie, w której nie bije się żon. I tak, zgadzam się z Tobą, że pewnie patologicznych rodzin, w których nie bije się żon jest bardzo dużo, więc film o takiej rodzinie nie byłby przekłamaniem rzeczywistości. Tym samym THL też nie jest przekłamaniem rzeczywistości.

Ale jeśli mnie problem bicia żon bardzo przejmuje, to gdy zobaczę film o patologicznej rodzinie, w której żon się nie bije, to mam prawo się irytować. Bo to poważny problem, a nic o nim nie wspomniano. I mam prawo powiedzieć, że przez to film mi się nie podobał, bo nie poruszył moim zdaniem ważnego problemu. Może być taka puenta naszej dyskusji? ;)

No wiesz, to jest trudne pytanie. Skąd czerpiemy informacje to tym, jak naprawdę wygląda wojna? Sami na niej nie byliśmy, więc opieramy się na relacjach prasowych, filmach. Może mam nieco skrzywione spojrzenie przez te wszystkie filmu o Wietnamie, których się naoglądałem, w których bohaterowie palą całe wioski, tylko po to, żeby się przekonać, że garstkę kobiet wzięli za rebeliantów. Ale "Bitwa o Irak" pokazała mi, że to się wciąż zdarza.

Jest chyba jednak jedna ważna różnica między Koreą/Wietnamem a Irakiem i współczesnymi wojnami. Wtedy w USA był państwowy pobór i walczyli często niedoświadczeni młodzi ludzie bez należytego treningu. Dzisiejsza amerykańska armia to armia profesjonalistów. W związku z tym "shit happens" zapewne o wiele rzadziej i żołnierze są o wiele mniej zagubieni na wojnie niż w przypadku wcześniejszych amerykańskich eskapad.

Muszę jednak przyznać, że mnie również w "Hurt Lockerze" nieco mierziły sceny z młodym Beckhamem i wydały mi się nie pasować do portretu psychologicznego głównego bohatera. Zdecydowanie bardziej przekonały mnie do tego czym jest współczesna wojna dwa filmy izraelskie i Libanie: "Walc z Baszirem" i "Liban" (który wszedł właśnie na nasze ekrany i który bardzo polecam jako przeciwwaga do filmu Bigelow). Tam też walczyli (pół)profesjonaliści (przeszkolenie w Izraelu trwa chyba 3 lata), a jednak obraz wojny wyłania się zupełnie inny niż to co pokazuje Bigelow. Nie wiem czy prawdziwszy, ale na pewno straszniejszy, a obu wypadkach oparty na wspomnieniach żołnierzy.

@ papacott Pierwszą połowę filmu oceniłbym na 7. Scenariuszowo może mało oryginalne, ale rzeczywiście oglądało się świetnie. Ale niestety okazało się, że to nie jest ambitny film, pokazujący wojnę, jako zabawę dużych, nieodpowiedzialnych chłopców. Okazało się, że ci duzi chłopcy to herosi, narażający swoje życie, żeby walczyć z krzywdą. Prawdziwi amerykańscy herosi... Może bardziej obiektywną oceną byłoby 6, ale jak zobaczyłem te liczne 8-ki to nie wytrzymałem...

Jak mnie zapytają, co robiłem przez całą sobotę i odpowiem, że dyskutowałem o jednym filmie, to mi nikt nie uwierzy :) Najgorsze, że nikt już teraz się w tę dyskusję nie może włączyć, bo najpierw musiałby poświęcić godzinę na czytanie wcześniejszych postów ;)

A co, nigdy wcześniej Ci się nie zdarzyło? ;) Przy czym wiesz, ja powinienem pracować...

Ja się włączę, bo czytałam na bieżąco i już mnie powoli krew zalewa.

Doktorze, po pierwsze odwracasz sens kilku fragmentów - w scenie z dzieckiem James mówił nie o tym, że "musi zrobić to, co musi", tylko o tym, że w życiu cieszy go już tylko jedno. I w tym kontekście jego ponowny wyjazd na wojnę nie jest bynajmniej bohaterski, tylko trochę upiorny.

"Proszę przesuńcie się, tu jest niebezpiecznie" to kwestia wypowiedziana przez wojskowego psychologa, patałacha, który przypłaci życiem swoje niezdecydowanie. Nikt się w tym filmie nie pieści z cywilami, przypomnij sobie scenę z taksówką, która przebija się przez kordon żołnierzy. Przypomnij sobie też, jak dowódca rozkazał zostawić rannego zamachowca, by zmarł. Nie strzela się bez powodu, to prawda. Żołnierze, co jest może dość zabawne, są szkoleni również do tego, by nie strzelać.

Rozmowa z żoną stanowiła dla mnie jeden z najlepszych dowodów na to, że James nie potrafi myśleć o niczym innym, jak tylko o pracy, czyt, wojnie.

Po drugie, Bigelow nie potępia Jamesa, ale i nie przedstawia go jako bohatera pozytywnego. Stara się, by widz się z nim identyfikował, by go lepiej zrozumiał, bo o to w tym filmie chodzi - widz powinien poczuć tę adrenalinę, która jemu uderza do głowy. Że nie przedstawia się takiego "ćpuna wojny" jako potwora jedzącego cynaderki z Irakijczyków? Właśnie to jest sednem, że on jest człowiekiem, kiedyś był taki jak my i cały czas jest do nas podobny.

Jeśli chodzi o wydźwięk polityczny, to go tu po prostu nie ma. Wojna w Iraku jest jaka jest i tyle. To, że Bigelow jest jej przeciwna, wiem z innych źródeł.

Notabene o czymś mi przypomniałaś, pisząc o tym, że Bigelow każe nam identyfikować się z bohaterem. Łatwo pomylić "identyfikowanie się" z "stawianiem za wzór". Ja lubię, gdy autor każe mi poniekąd wejść w skórę kogoś, kim nie jestem, a co więcej - kogoś, kto myśli inaczej, niż myślę ja. Bo to pierwszy krok do zrozumienia takiej postaci. I tu kolejny disclaimer: "zrozumieć" nie znaczy: "pochwalić". Ba, zupełnie odchodząc od tematu THL, dobry autor potrafi nawet sprawić, że "zrozumiem terrorystę" (vide - tak pozafilmowo - "Xavras Wyżryn" Jacka Dukaja). W porównaniu z tym zrozumienie amerykańskiego sapera to coś dość normalnego.

@Esme Dobre chęci (Bigelow) to jedno, a ogólny wydźwięk to drugie. Dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane. James jest przedstawiony jak bohater, nieomylny saper, ratujący życie innych, który wyruszą na jakąś niedorzeczną nocną wyprawę, tylko po to by znaleźć zabójców "Beckhama" (tak, wiem, przypomniał mu o synu, ale co z tego?). Tu nie chodziło o "adrenalinę", tu chodziło o prawość i bohaterstwo. To że James pokazany jest jako człowiek z krwi i kości (czyli z wadami) tylko pogłębia w moich oczach jego obraz jako bohatera, bo robi się bardziej ludzki. Scena w której wysiada z helikoptera na koniec (365 dni do zakończenia służby) jak dla mnie aż ocieka patosem.

@ Esme Jeśli w Twoich oczach taksówkarz został potraktowany bardzo brutalnie, to chyba nie ma sensu kontynuować dyskusji, bo mamy zupełnie inne definicje "brutalności". Oczywiście w warunkach pokoju to było brutalne, ale jestem przekonany, że w warunkach wojny, jego zachowania i całej sytuacji zostałby po prostu bez gadania zastrzelony. Najwyraźniej ja mam dużo mniej optymistyczne spojrzenie na to, co się naprawdę dzieje na wojnie...

Scena w której wysiada z helikoptera na koniec (365 dni do zakończenia służby) jak dla mnie aż ocieka patosem.

A dla mnie jest... nie powiem, że tragiczna, bo to przesada - ale bardzo gorzka. Na swój sposób smutna. Uśmiech Jamesa pozornie trochę ją osładza - gość znów jest w swoim żywiole - ale my widzieliśmy już cały film, wiemy, w co się pakuje. I wiemy, jak skończy, wcześniej czy później. Jeśli zatem idzie o "patos", to PWN któremuś z nas przysłał wybrakowany słownik.

Notabene: nocna wyprawa Jamesa to również gorzki przejaw jego... znów, nie powiem: głupoty, ale na pewno pomieszania zmysłów. Bohaterstwa w tym zero.

No i Negrin odpisał to, co ja chciałam, tylko lepiej. Za ciężkie pióro mam. Przyjmijmy, że w kwestii ostatniej sceny +1.

Doktorze, o taksówkarzu nie napisałam, że potraktowano go bardzo brutalnie. Dochodzą do mnie czasem z Iraku informacje o ludziach zastrzelonych przez głupi zbieg okoliczności. Tego akurat nie zastrzelono, ale oglądając film nie miałam dużych wątpliwości, że niewiele brakowało, by James go załatwił. Albo jego koledzy. Może zakończyło się to zbyt radośnie, ale obawiam się, że obojgu nam brakuje doświadczenia, by ocenić rzecz wystarczająco obiektywnie.

O taksówkarzu powiedziałbym trochę inaczej: życie zawdzięcza temu, że trafił akurat na świrniętego kowboja Jamesa. Ja również nie potrafię ocenić tego w pełni obiektywnie (zwłaszcza, że w przeszłości na kowboizm Jamesa narzekałem), niemniej James zachował się niekonwencjonalnie, zmuszając go w taki sposób do odwrotu. Bo taksówkarz istotnie stanowił zagrożenie i nie tylko mógł, ale wręcz powinien w miarę możliwości zostać zastrzelony - czego inni żołnierze nie omieszkaliby zrobić. Co to zatem mówi o Jamesie? Że to heros o dobrym sercu? Nie, raczej to jeden z pierwszych przejawów jego fiksacji. Postąpił wbrew procedurze, może nawet wbrew zdrowemu rozsądkowi, żeby udowodnić sobie, że potrafi.

Notabene, jeszcze a propos sceny otwierającej. Facet z komórką nie został w porę zastrzelony dlatego, że był za daleko. Eldridge, biegnąc w jego stronę, krzyczy: "I can't get a shot" (sprawdziłem właśnie na YouTubie :) ). Co więcej, później obwinia siebie o śmierć dowódcy - to jeden z ciągu czynników, które przyczyniają się do jego depresji. W jednej ze scen rozmowy z psychologiem na nienaładowanym karabinie obsesyjnie pokazuje, jak niewiele brakowało do uratowania Thompsona.

Tak, masz rację z Eldridgem, rzeczywiście tak było. Ale kamerzystę już spokojnie mogli sprzątnąć, a wyglądał bardzo podejrzanie. Terroryści przecież celowo nagrywają swoje zamachy, żeby je potem pokazywać światu w Internecie, więc mógł wyglądać na jednego z nich.

Ale co to znaczy "mógł"? Jakąś przypadkową kobietę w ciąży też "mógł" sprzątnąć dla przykładu. Ale z punktu widzenia procedury, jak się domyślam, nie wolno było otworzyć ognia do osoby nie stanowiącej zagrożenia. Gość z kamerą nie stanowił zagrożenia, nawet jeśli filmował na potrzeby partyzantów/terrorystów (o czym, notabene, nigdy się nie dowiadujemy i to też jest w tym filmie dobre). Sugerujesz, że film jest nierealistyczny, bo żołnierze postąpili w nim tak, jak powinni? Przeca to kosmos :) To też jest element pokazywania w THL rzeczywistości z punktu widzenia żołnierza w Iraku: jesteś otoczony przez ludzi, z których każdy może być wrogiem, ale masz związane ręce. To nie jest wojna dawnego typu, gdy każdy, kto pojawił się na horyzoncie, mógł być uznany za żołnierza wroga i stanowił usprawiedliwiony cel. Tutaj nie wolno ci strzelać, póki ktoś cię nie zaatakuje. Owszem, jestem pewien, że w takiej sytuacji ktoś może nie wytrzymać i pociągnąć za spust. Ale trochę nie o tym jest THL - jest o ryzyku, o groźbie śmierci. Dlatego czyhające z każdej strony zagrożenie jest tutaj w pełni na miejscu. Powiedz, że nie czułeś napięcia nie tylko przy samym rozbrajaniu bomb, ale właśnie w scenach, w których kamera pokazuje Irakijczyków, a każdy z nich może - choć nie musi! - być przeciwnikiem. Ja czułem tę niepewność, tę grozę - i swoistą bezradność, bo jak powiedziałem, jesteś skazany na czekanie, aż oni zaatakują pierwsi, a przynajmniej zrobią jednoznacznie groźny ruch. A jednocześnie cały czas podejrzewasz każdego, w tym z pewnością wielu niewinnych ludzi. Było nie było, to nie jest fajna sytuacja. I o tym też opowiada film.

Tak, prawda, ale to wszystko było w "Bitwie o Irak". Bigelow pokazała to bardzo zręcznie. Zręczności jej nie odmawiam. Gdyby nie zrobiła z głównej postaci typowego amerykańskiego herosa, biłbym brawo razem z Wami.

No może przesadziłem z tym kamerzystą. Ale chociaż w powietrze mógł chyba strzelić? ;)

Natomiast, właściwie tak, trafnie odbierasz mój zarzut. Zarzucam filmowi, że żołnierze zachowują się tak, jak powinni. Bo to w jakiś, przypadkowy ale jednak, sposób stanowi usprawiedliwienie dla ich obecności w Iraku. Pokazuje, że wszyscy robią to, po co ich przysłano. Że argumentacja rządu amerykańskiego, że budują demokrację i wprowadzają pokój jest uzasadniona. Wiem, że nie o tym Bigelow chciała zrobić film, ale, chcąc nie chcąc, po części również zrobiła. Bo od tych kwestii nie można zupełnie uciec. Albo inaczej - ja nie potrafię :)

No i to już jest kategoryczna różnica poglądów, której nie da się pogodzić. Bo ja absolutnie nie akceptuję takiej "zależności". Zresztą oglądając THL, nietrudno sobie dośpiewać, że nie byłoby tego wszystkiego - bomb, zagrożenia, ataków - gdyby nie wywołała ich inwazja USA. Nie jest to powiedziane, ani nawet zasygnalizowane w filmie (który, jako się rzekło, jest apolityczny), ale każdy potrafi wysnuć taki wniosek. I dodać do tego, jeśli chce: "Samiście sobie zatem winni, Amerykanie!". Nie, zdecydowanie nie ma zgody na to, że prawidłowe zachowanie żołnierzy "usprawiedliwia ich obecność". To dwie kompletnie oddzielne sprawy. Ale w ten sposób oddalamy się długie kilometry od samego filmu - więc zakończmy w końcu tę dyskusję, noc już zapada! :)

Mimo że się nie dogadaliśmy (w co chyba nikt nie wierzył :)) to bardzo dziękuję za dyskusję. Jedna z ciekawszych, w jakiej brałem udział. I w sumie owocna, bo dokładnie wytłumaczyliśmy sobie w czym się nie zgadzamy i dlaczego :)

Na marginesie dodam, że jak zwykle odbiór filmu zależy od nastawienia. Gdybym oglądał film z nastawieniem, że to typowy, przeciętny film, to pewnie byłbym bardzo pozytywnie rozczarowany, że jednak nie. Ale niestety oglądałem film słysząc, że jest bardzo oryginalny i nowatorski, i że to świeże spojrzenie na wojnę i dlatego szczególnie mocno kłuły mnie w oczy te wszystkie elementy, które były dla mnie oklepane i typowe dla amerykańskiego kina. Oh well...

Pozdrawiam!

Notabene choć uważam, że to (bardzo?) dobry film, to akurat nie reklamowałbym go raczej ani jako "oryginalny", ani "nowatorski', ani jako "świeże spojrzenie na wojnę" :)

I oczywiście również dziękuję :)

Możliwe, że wynikało to z mojej notki. Znaczy nowatorski to może nie, ale jeśli chodzi o oryginalność, to i w pewnym stopniu owszem, przynajmniej moim zdaniem - THL rewiduje pojęcie bohaterstwa w kontekście współczesnej, profesjonalnej armii.

Kiedyś bohaterem wojennym był ktoś, kto dokonał jedno- lub kilkukrotnego wyczynu - był żołnierzem z poboru, wracał do domu i żył normalnie dalej. Dzisiaj żołnierze to profesjonaliści, będąc zawodowcem po pierwsze znacznie łatwiej dokonać czegoś, co kiedyś uchodziło za wyczyn, po drugie znacznie częściej ma się do tego okazję, po trzecie łatwo się od tego uzależnić i przestać być zdolnym do normalnego życia. James to skrajny przykład. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że o tym nikt niczego jeszcze nie nakręcił.

Oczywiście jeśli zaszufladkuje się ten film jako amerykańską agitkę prowojenną, to całą oryginalność biorą diabli. :-/

@Esme Nigdzie nie twierdziłem, że to jest celowa agitka prowojenna. Doskonale rozumiem, że Bigelow chciała nakręcić film o wojnie, jako narkotyku (szczególnie że napisała mi to czarno na białym na początku filmu). Ale uważam, że przez to, że z Jamesa zrobiono takiego rycerza bez skazy, co to się nigdy nie myli i płacze na myśl o krzywdzie dzieci, to niestety taki patriotyczno-bohaterski posmak się w tym pojawił. Pytanie zasadnicze brzmi - czy to był celowy zabieg Bigelow, czy też tak to jej wyszło przypadkiem. Moim zdaniem celowy - chciała nakręcić i nakręciła film o amerykańskich bohaterach.

Doktorze, nie chcę Cię zmuszać do przedyskutowania kolejnego dnia, zwłaszcza że Negrin jest w tym ode mnie lepszy i zapewne poczułbyś się jak na sequelu. ;)

Ale... Patriotyczny film o amerykańskich bohaterach a jednocześnie o tym, że wojna jest jak narkotyk? Karkołomny pomysł i chwytanie 2 srok za ogon. Albo przyjmujemy, że to film podobnej kategorii co Rambo, o niezniszczalnym zawodowcu, albo że o człowieku, który nie umie dać sobie rady bez kolejnego zastrzyku adrenaliny, a taki się na klasycznego bohatera nie nadaje.

To się wbrew pozorom wcale nie kłóci. A w każdym razie udało się to pogodzić w Rambo :) Podejrzewam, że za dobrze serii o Rambo nie znasz, więc jako wielki fan :)) Ci tę postać naświetlę. Rambo jest urodzonym żołnierzem - maszyna do zabijania. Wojna to jego żywioł. Ale równocześnie jej nienawidzi. Każda część Rambo zaczyna się od tego, jak to próbuje on od tej wojny uciec - wtopić się w normalne społeczeństwo, zamieszkać na odludziu. Niestety to się nigdy nie udaje, bo Rambo tam nie pasuje. I mimo że stara się od wojny uciec, to ona go zawsze znajduje. Nie chce ale musi, zawsze jakoś sprowokowany - a to porwali jego ukochanego dowódcę (część 3), a to misjonarzy (część 4). I choć nienawidzi tego, idzie na wojnę zabijać. Tak naprawdę jednak on nie potrafi bez tego żyć, co jego dowódca (część 3) mówi mu wprost w szalenie wzruszającym dialogu ;) Rambo jest postacią tragiczną, kimś kto poświęcił swoje życie dla innych. Trochę jak James...

Pięknie powiedziane ;) Tyle, że Rambo miał jakąś głębię w "1", a dalej to tylko odcinanie kuponów, wojenna rozpierducha od strony max-widowiskowej i obowiązkowy hurra-patriotyzm. W książce Rambo ginie, filmowców nie stać było na taki gest, dzięki czemu osłabili przekaz oryginału, ale zarobili masę baksów.

PS
Fanem serii nie jestem choć zdarzyło mi się widzieć wszystkie.

Głębia w Rambo jest, a w każdym razie jest wyraźnie przez twórców filmów dodawana. Inna sprawa, na ile poważnie chcemy na nią patrzeć, skoro jest przez 5 minut na początku, 5 minut na końcu, a cała reszta to nawalanka. Ale ja postać Rambo i tak lubię :)

Głębia to jest w ostatniej części, gdzie widać kryzys sił specjalnych, gdy nie ma już prawdziwych komandosów i do boju musi stawać sześćdziesięciolatek :)

@doktor_pueblo Za każdym razem jak usiłuję się zabrać za klasyki ze Stallone, kończy się na frustracji, bo nie potrafię się zdecydować, czy najpierw Rambo, czy Rocky. :)

Swoją drogą ja po prostu nie widzę tutaj tych akcentów patriotycznych czy nawet poświęcania życia za innych. Jeśli już obracamy się w towarzystwie wielkich gości, którzy kopią tyłki, to James przypomina raczej Conana. Jest mu literalnie wszystko jedno, po co się bije, byle miał co robić.

Rocky

Nie zgadzam się, że mu wszystko jedno. Jakby tak się nie przejął tym "Beckhamem" to bym Ci przyznał rację, ale po tym jak się przejął, nie mogę się zgodzić, że mu było wszystko jedno. Po pierwszej połowie, która mi się podobała, w ogóle byśmy się nie spierali. Ale druga połowa przyniosła elementy nowe, które moim zdaniem dodały bohatersko-patriotycznego wydźwięku tej postaci.

P.S. Rambo oczywiście ;)

Coś mi się zdaje, że wątek z Beckhamem jest kluczowy dla Twojego odbioru postaci Jamesa, a ja nie mam jakoś siły go bronić - mnie on też zazgrzytał, ale nie wpłynął tak mocno na ogólny obraz. Dla mnie był to jednorazowy zryw, który świadczył bardziej o jego psychicznych problemach - prawdziwy hiroł nie zrezygnowałby tak łatwo ze śledztwa, nawet gdyby odkrył, że to nie "jego" dzieciaka przerobiono na bombę. To tak w ramach pointy, prawdziwa dyskusja i tak przeniosła się pod Oscary ;)

PS Nie pomagacie obaj. :)

W kwestii ostatniej sceny, to po zastanowieniu dochodzę do wniosku, że wszystko zależało od tego, jak się wcześniej odbierało postać Jamesa. Jeśli odbierało się go jako świra, kochającego wojnę i nie potrafiącego bez niej żyć, to rzeczywiście scena ta mogła dla Was być "gorzka".
Trochę tak jak gorzkie są ostatnie słowa Rambo w Rambo 2, cytuję z pamięci: "Ja miałbym nienawidzić tego kraju? Ja kocham ten kraj! Zrobiłbym dla niego wszystko! Ale czasem chciałbym, żeby ten kraj zrobił też coś czasem dla mnie." (no wiem, że to trochę inna bajka, ale tak mi się jakoś przypomniało ;))

Natomiast jeśli ja odbierałem Jamesa już od dłuższego czasu jako bohatera (argumentów nie będę powtarzał), to ta scena musiała być dla mnie patetyczna, bo była mocną kropką nad i.

Notabene właśnie natrafiłem na ciekawostkę, o której wcześniej nie wiedziałem. Otóż to ciekawe, doktorze, że wspomniałeś akurat o "W dolinie Elah", bo.. Paul Haggis oparł scenariusz na artykule napisanym do "Playboya" przez Marka Boala, scenarzystę THL :)

@Negrin Rzuciłem dziś okiem na Twoją dyskusję na ofilmie.pl z kolesiem zwanym Kolesiem i zauważam z pewnym rozbawieniem, że Twoje wątpliwości szły początkowo w tym samym kierunku co moje (choć oczywiście mniej radykalnie), tj. że bohater zbyt bohaterski, ale widzę, że Cię Koleś przekabacił ;)

Nie do końca :) Ty o bohaterstwie Jamesa mówisz w kategoriach "pomnikowych"; ja nie. Mówiłem, że kowboj, że z lekka komiksowy - i to po części prawda, choć po drugim seansie stwierdziłem, że mimo wszystko w gruncie rzeczy pasuje to do jego portretu "wojennego obłąkańca", który jakby siłował się ze śmiercią. W postaci Jamesa przeszkadzało mi to, że gdyby tak kozaczył w rzeczywistości, narażając siebie, a przede wszystkim innych, to wcześniej czy później, zanim zdążyłby wylecieć w powietrze, dostałby kopa w tyłek od dowództwa. W filmie mamy z lekka tępawego dowódcę, któremu szaleństwo Jamesa imponuje. W rzeczywistości któryś ze zwierzchników z pewnością mocniej stąpałby po ziemi. Notabene sposób nakreślenia postaci dowódcy z THL również jest niezbyt pro-army, zwróć uwagę.

Zatem nie, nie mogę powiedzieć, żeby moje wątpliwości były podobne do Twoich. Ty wciąż, nie wiedzieć czemu, mówisz o Jamesie jako o "bohaterze bez skazy", "nieomylnym" i Bóg wie co, podczas gdy w filmie nie sposób dopatrzeć się argumentów na poparcie tej tezy, co, jak mi się wydawało, już sobie wczoraj wytłumaczyliśmy :) James to skaza na skazie - a że gdzieś tam jeszcze w głębi ma dobre serce, że potrafi się przejąć jakimś irackim chłopakiem? Cóż to jest dziwnego? O nie, James to nie jest XXI-wieczny Rambo. Rambo, jak mówisz, ucieka od wojny, ale wojna wciąż go znajduje, bo jak porządku nie zrobi on, to nie zrobi tego nikt inny. Nikt inny nie zaprowadzi sprawiedliwości. W "The Hurt Locker" nie ma nic na ten temat. James jest egoistą. A że ma przebłyski? Że wciąż zachował trochę człowieczeństwa? Toć na cóż nam film, w którym oglądalibyśmy bezduszną maszynę? Owszem, to dobre na sensację, na rozpierduchę, ale na pewno nie na - było nie było - dramat, do tego jeśli nie psychologiczny, to przynajmniej psychologizujący.

Widzę, że chcesz się dalej spierać :) To nieprawda, że nie ma elementów na poparcie tezy, że James jest nieomylny. A wszystkie jego akcje? A kilkaset rozbrojonych bomb? Nie jest też prawdą, że nie ma nic o tym, że James jest potrzebny jak Rambo, bo nikt inny tego za niego nie zrobi. Jest scena z żoną, w której mówi o tym co się dzieje w Iraku, oraz wygłasza zdanie, cytuję z pamięci "jest tam za mało saperów". Wiem, że Wy interpretujecie tę scenę inaczej (że szuka wymówki przed żoną), ale nie mogę się z tym zgodzić. Dla mnie to jest pokazane w ten sposób, że widać, że James jednak wybiera ten Irak, bo (oprócz tego, że kocha adrenalinę) chce zrobić coś dobrego. Podkreśla to scena pożegnania z synem i scena pompatycznego powrotu do Iraku. Dla mnie James przedstawiony jest jak bohater i już

I szczerze powiedziawszy nie tyle James to "skaza na skazie" co ja właściwie nie widzę żadnej skazy. Jest świetny w tym co robi. Wybory, których dokonuje, mimo że na pozór wyglądają na szalone, zawsze dobrze się kończą. Przejmuje się losem dzieci. Nawet broni swojej kobiety, gdy koledzy z niej żartują. To nie są żadne psychologiczne dodatki. To jest po prostu prawda o Jamesie.

Dziękuję Wam za tą dyskusję. Ja się na film i tak nie wybierałem, ale już teraz jestem pewien, że lepiej poczekać, aż poleci w tiwi. Może jednak mimo wszystko oszczędzicie kilka osób i dacie słowo "spoiler" w temacie, albo którejś z pierwszych wypowiedzi? Omówiliście bowiem w tej dyskusji w ramach "krótkich komentarzy" film scena po scenie ;)

Nie no, parę nieomówionych scen jeszcze zostało ;) Natomiast... biorąc pod uwagę, że w kinach film nie leciał i nie poleci, natomiast w tiwi już leci (Canal+), leci również na DVD, to trochę nie ma już na co czekać, wiesz... ;)

Przepraszamy za zdradzenie fabuły, ale przecież jak zauważyłeś co się święci, to mogłeś szybko przestać czytać :)

Wiesz, ja tam mam na myśli publiczną, u mnie w domu musi polecieć, jaki tam C++...
Swoją drogą dlaczego nie leci w kinach, skoro oskarowy?

Nie znasz historii "The Hurt Locker"? Ten film w Ameryce trafił do kin dopiero prawie po roku od festiwalowej premiery na całe... cztery ekrany. Dopiero w oparciu o jego popularność rozszerzono dystrybucję. W Polsce tego typu filmy (mam na myśli raczej niezależność niż tematykę) generalnie nie trafiają do kin. A teraz THL jest już na DVD - więc za późno na dystrybucję kinową...

No nie wiedziałem, brzmi zachęcająco :)

No to w końcu będzie okazja przekonać się kto ma rację;)

Co za napięcie! Wchodzimy w skórę bohaterów i czujemy, że w Bagdadzie są tylko "gośćmi", a każdy napotkany człowiek, nawet każdy kamień może być śmiertelnym zagrożeniem. Wyobcowanie rodem z "Lost in Translation" przeniesione w realia wojny w Iraku.

ładny styl prowadzenia kamery, montaż niczego sobie, reżyseria dobra, za mało psychologii i tylko lekko tknięta, niemniej jednak scenariusz ciekawy i film warty obejrzenia

Spodziewałem się więcej po zwycięzcy tegorocznych Oskarów. Przez dwie godziny oglądamy kilka bardzo luźno połączonych ze sobą historyjek z wojny w Iraku. Parę wybuchów, trzęsąca się kamera i ledwo zarysowana fabuła. Dla mnie to trochę za mało.

Oscarowy przeciętniak. Jak dla mnie za mało języka filmu.

Film - traktat o dobrej robocie. James jest fachowcem w swojej dziedzinie i lubi to, co robi. Jamesa otaczają ludzie, którzy nie lubią swojej pracy i odliczają dni do końca kontraktu. W życiu rzadko lubimy tych, którzy z uśmiechem i dystansem podchodzą do swoich obowiązków. Tak samo jest z Jamesem - koledzy z pracy nie lubią go zbytnio. Ale przecież my widzowie możemy spojrzeć na Jamesa przychylniejszym okiem. A gdy przyjdziemy rano do pracy uśmiechnijmy się do naszych obowiązków - tak jak James

Dobrze, że powstał ten film, bo nie byłoby się o co kłócić (no może poza Twoim zdjęciem...). Tyle że tym razem jesteśmy w tym samym obozie, cholera :/ Ale spokojna głowa, mam nagrany "12:08 na wschód od Bukaresztu", wkrótce obejrzę, a nuż mi się nie spodoba... ;))

Niezły film, ale nie zachwycił mnie jakoś szczególnie. Czasem pojawiały się dłużyzny, ale ogólnie można obejrzeć.

Czy ja wiem? Kolejny film, który przynudza i nie zaskakuje niczym nowym. Jedynie, co mi się podobało w tym filmie to scena pierwszego wybuchu. Chociaż mogli się postarać trochę lepiej.

Może i nie zaskakuje niczym nowym, ale oglądałem mało filmów tego typu, więc dla mnie to nowość.

Świetne zdjęcia! Tylko scenariusz średnio przekonywający. Sili się na psychologiczną głębię ale imho (po obejrzeniu "Libanu") niezbyt mu to wychodzi. Kolejne "uładzone" przedstawienie wojny na potrzeby jej sponsorów.

jsbach
dvdmaniak
murrayostril
bartje
donkey
kurczaczek
malamadi
emerenc
tzr
tzr
beznazwybez