Z cyklu: "And the Oscar goes NOT to you... Helena Bonham Carter"

Data:

Dziewięć nominacji do Złotych Globów, dwie do Oscara. Powszechna opinia jednej z najzdolniejszej aktorek swojego pokolenia. A spośród "ważniejszych" filmowych nagród - jedna BAFTA. Proszę państwa, przed Wami Helena Bonham Carter.

Przyznam się, że byłem zdziwiony, gdy okazało się, że Helena Bonham Carter nie tylko nie ma żadnego Oscara (o czym wiedziałem), ale nie ma też żadnego Złotego Globa, a spośród najważniejszych statuetek może się pochwalić jedną BAFTĄ. Przyznacie, że jest to dziwne - wyrazista aktorka, wymieniana jednym tchem obok Meryl Streep, a jednak o tak odmiennym dorobku, jeżeli chodzi o filmowe nagrody.

Oczywiście, zdaje sobie sprawę, że Bonham Carter cierpiała (cierpi?) trochę na "syndrom Deppa", z którym notabene bardzo często spotykali się na planie, zwłaszcza u Tima Burtona. Przez niewpisany jeszcze nigdzie "syndrom Deppa" rozumiem oczywiście przerysowane kreacje bazujące na jednym zestawie min i gestów. Wiecie o co chodzi - u Deppa jest to kilkukrotnie przekalkowana rola Jacka Sparrowa, u Bonham Carter ciężej wskazać rolę bazową, bo jednak nie wpadła w tę szufladkę tak mocno jak jej ekranowy partner. Ale zdaję sobie sprawę, że właśnie to może być problemem, który uniemożliwia aktorce pochwalenie się najważniejszymi laurami ze świata filmu, na które z pewnością zasługuje.

Takich kreacji, które mogły docenić grona wręczające Oscary czy Globy, jest sporo. Na myśl od razu przychodzi mi rola Marli Singer z "Podziemnego kręgu". Karygodnie niedoceniony w sezonie nagród film Davida Finchera i oczywiście zupełnie pominięta fantastyczna drugoplanowa rola Bonham Carter. A lista nominowanych nie była aż tak mocna by nie "wcisnąć" tam Brytyjki. 

Inny przykład - "Sztuka latania". Mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach ta rola byłaby bardziej doceniona przez kapituły, które rozlubowały się w nagradzaniu ról biograficznych lub wymagających fizycznej metamorfozy/fizycznego wysiłku. Chociaż uczciwie trzeba przyznać, że gdy pominięto kreację cierpiącej na zanik mięśni Bonham Carter, na półce Daniela Day-Lewisa stał już Oscar za "Moją lewą stopę". Może więc po prostu ta rola nie przypadła krytykom do gustu tak bardzo jak mi.

Najbliżej sięgnięcia po Złotego Rycerza Bonham Carter była w 1998 roku, gdy była nominowana za "Miłość i śmierć w Wenecji", ale przegrała (umówmy się, zasłużenie) z Helen Hunt, oraz w 2011, gdy doceniono nominacją jej kreację w "Jak zostać królem". Wtedy była chyba najbliżej wygranej. Ostatecznie statuetka powędrowała w ręce Melissy Leo.

A kończąc te rozważania, chciałbym przytoczyć tu jeszcze jedną rolę. Rola, która należy to "tych, których Akademia nie nagradza". Czyli kreacja Bellatrix Lestrange w serii filmów o Harrym Potterze. Ja wiem, Akademia nie docenia takich ról. A szkoda, bo chociaż to występ w blockbusterowym filmie, to jednak uczciwie przyznaję, że to bardzo mocny punkt serii. I może akademicy powinni zrobić wyjątek.

A jeżeli nie, to z pewnością jeszcze kiedyś spojrzą przychylnym okiem na wybitną Brytyjkę.