Z cyklu: And the Oscar goes... NOT to you (odc. 7)

Data:

W 2018 roku w oscarowym konkursie na najlepszy film nieanglojęzyczny spotkało się kilka mocnych pozycji - między innymi “Dusza i ciało”, cudownie subtelna, oniryczna opowieść o miłości w reżyserii Ildikó Enyedi, “The Square” Rubena Ӧstlunda, który jest niezwykle trafnym, ironicznym, a jednocześnie błyskotliwym komentarzem dotyczącym paradoksów rządzących światem sztuki czy też podskórnie pulsujący dziwnym niepokojem od samego początku seansu dramat “Niemiłość” Andrieja Zwiagnicewa. Tymczasem statuetka przypadła “Fantastycznej kobiecie” Sebastiána Lelio - filmowi, o którym nie umiałabym chyba powiedzieć wiele więcej aniżeli to, że jest po prostu ok.

Przyglądając się rok po roku kolejnym rozdaniom Oscarów, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej szczególnie upodobała sobie produkcje podejmujące temat wykluczenia. W 2017 roku najlepszym obrazem okrzyknięty został “Moonlight” Barry’ego Jenkinsa - zręcznie zbudowany na kontrastach portret dorastającego czarnoskórego geja. Rok później natomiast statuetka w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny trafiła do “Fantastycznej kobiety”, dramatu skupiającego się na historii transpłciowej bohaterki, która po nieoczekiwanej śmierci długoletniego partnera musi skonfrontować się z jego konserwatywną rodziną i zawalczyć o własną godność. Kontekst tych obrazów jest co prawda zupełnie inny, ale w rzeczywistości chodzi przecież o to samo. I bynajmniej nie miałabym nic przeciwko nagradzaniu produkcji poruszających szeroko pojmowany temat wykluczenia, o ile współgrałby on z ciekawie, być może niekonwencjonalnie opowiedzianą historią czy intrygującą warstwą estetyczno-muzyczną. Jednak w przypadku dwóch wymienionych filmów, mam wrażenie, że to właśnie popularny temat stanowi wyłączną determinantę ich oscarowego sukcesu. A to dosyć niebezpieczna tendencja, która zdaje się torpedować naprawdę interesujące - narracyjnie i formalnie - produkcje, które mają ambicję opowiadania o zagadnieniach bardziej niszowych, budzących mniej społecznych emocji. 

Jak wspomniałam na początku, “Fantastyczna kobieta” jest ok. Dobrze nakreślona, interesująca postać granej przez Danielę Vegę Mariny sprawia, że widz od początku do końca z nią empatyzuje. Jeśli chodzi o konstrukcję fabularną filmu, nie należy oczekiwać fajerwerków - jest raczej schematycznie i przewidywalnie. Zdarza się, że od czasu do czasu reżyser uderza w widza nachalną, łatwą metaforyką albo tanim efekciarstwem ubranym w hipnotyczne, transowe sceny. Te słabe punkty neutralizuje jednak przyjemna estetyka obsesyjnie przywołująca na myśl obrazy Almodóvara oraz świetna muzyka Matthew Herberta. A bilans tego wszystkiego to po prostu lakoniczne “ok”. 

Jeśli miałabym wybrać swojego osobistego faworyta w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny 2018 roku, byłby nim chyba “The Square”. Nikomu do tej tej pory nie udało się (bo też niewielu próbowało - to tak w kontekście końcówki drugiego akapitu) zbudować tak zręcznej satyry na świat sztuki z całym jego rozbuchaniem i pretensjonalnością. A wszystko to doprawione z jednej strony potężną dawką absurdu, z drugiej natomiast wnikliwych odniesień zarówno do dzieł filmowych, jak i wizualnych. W pewnym momencie wydaje się wręcz, że właściwie reżyserowi nie tyle chodzi o kpinę z galeryjnego mikroświata, co o postawienie znaczących pytań o narzucane przez kulturę granice tolerancji. Pytań, które pozostawiają całą dotychczasową narrację w pewnym niedomknięciu i systematycznie co jakiś czas odbijają się w naszych głowach natrętnym echem. 

Kasia