U kresu nocy

Data:
Ocena recenzenta: 9/10
Artykuł zawiera spoilery!

Wcześniej widziałem dwa nowsze filmy tego reżysera i skądś miałem przekonanie (może gdzieś wyczytałem?), że to już inny Rohmer. No tak. Angielka i Książę (2001) jest dość odległe od tego, ale już Wiosenna opowieść (1990) już bliższa, z tą grą przypadku i zbiegów okoliczności. Potem obejrzałem także /Opowieść letnią (1996) oraz Piękne małżeństwo (1982) i to "Noc" uważam za najlepszy z nich.

Rohmer lubi układać filmy w cykle, ten stanowi trzecią część "Sześciu opowieści moralnych". "Noc" to film stonowany (spokojna praca kamery), skromny (nie ma muzyki), opierający się na dialogach, kameralny (prawie połowa rozgrywa się w jednym pomieszczeniu), którego siłą są postacie (i odpowiednio - aktorzy). Może właśnie dzięki pewnej powściągliwości był w stanie wzbudzić we mnie zainteresowanie nie tylko tym, co robią bohaterowie, ale też ich charakterem, osobowością, umysłowością (próbowałem wymyślić, co się może teraz stać, jak postąpią itp)..

Film jest bardzo subtelnie, ale jednak, zrytmizowany, np.: mamy dwa bardzo podobne przejazdy samochodem do miasta (2. i 66. minuta), trzy kazania w tym samym kościele, z tym samym kapłanem (3., 22. i 74.). Powtarza się motyw "śledzenia" czy też natykania się na Françoise jadącego samochodem Jean-Louisa.
Jest zresztą wiele odbić, powtórzeń (czasem z przetworzeniem), jak np. J-L obu kobietom mówi, że czuje jakby się znali od zawsze, u obu ma spać w wolnym pokoju, obie ściska tak samo od tyłu w śnieżnym krajobrazie.

Intrygująca jest początkowa sekwencja, mamy samotnego bohatera, który wygląda przez okno, wsiada do samochodu i jedzie. Okazuje się, że na mszę (gdy się przyjrzeć to po drodze widać świątynię wybijającą się z sylwety miasta), pierwsze czego się o nim dowiadujemy, to że jest wierzący. I to jest na jakiś czas jedyna rzecz. Słusznie, bo też religia jest dla niego podstawą postępowania, ponieważ nie tylko deklaruje wiarę, ale również kieruje się jej nakazami, mamy okazję obserwować jego wahania, niepewności, próby ułożenia, złożenia wszystkiego w spójną całość. I to jest fascynujące.

Te 40+ minut rozgrywające się w jednym pomieszczeniu to wizyta u tytułowej bohaterki, w którą wciągnął J-L dawno niewidziany przyjaciel Vidal. Przeczucie, że coś się stanie przekornie podpiera kazanie na pasterce, w którym mowa o tym, że teraz w każdym powinno narodzić się coś nowego. Vidalowi w planie pomaga pogoda, która zesłała śnieg i J-L zostaje u Maud na noc.
Rozmowa, która obraca się wokół tematów wiary, miłości, związków, a także podszyta jest dywagacjami wokół zakładu Pascala (a J-L już swój życiowy zakład poczynił) toczy się dalej. Jest w niej coś z salonowych konwersacji, pojedynków na bon-moty, ozdobionych aluzjami i doprawionych paradoksami, gdzie pomysłowość i oryginalność wysłowienia decyduje o być albo nie być. Jednak tutaj więcej jest zrozumienia dla drugiego, chociaż każda ze stron ma swoje racje i chce je przeforsować, to jest też ciekawość dla odmiennego stanowiska. Co jednak nie osłabia prób (zwłaszcza Maud) do podważania tego, co stanowi "ja" drugiej osoby, nakładania tożsamości, wtłaczania w (jansenista czy jezuita; co jest tym bardziej zabawne, że te stronnictwa rywalizowały ze sobą). Ale J-L też się tym bawi przez gdybanie o małżeństwie.

W pokoju znajdują się trzy niewielkie lampy z kremowymi kloszami, które przez silne światło stają się zupełnie białymi kształtami odcinającymi się od jasnych ścian. Jest kilka eleganckich ujęć, w których ulokowane są one po przekątnej stanowiąc zaczyn obramowania.
Jest też skontrastowanie J-L i Maud, on w czarnym garniturze siedzi w ciemny fotelu i prawie się z nim stapia. Ona natomiast jest cała biała (poza włosami) i przejście białej marynarskiej koszuli w pościel daje efekt rozlewania się, anektowania obszaru, płynności. Potem dobitnie przekonamy się o jej władzy na tym terytorium. (Jak gasi światło przypomniało mi o Tuż przed nocąChabrola. A zakończenie przywodzi na myśl wspaniałą końcówkę 400 batów)

Wspominałem już o uspokojonym filmowaniu, podczas rozmów bohaterów kamera wykonuje najwyżej drobne ruchy, albo przesuwa się gdy jest to niezbędne.
Z początku wydawało mi się, że widzimy mówiącego, ale potem nie jest to wcale regułą, dzieje się tak coraz rzadziej. Można to odczytywać też jako przenoszenie poglądów, wpływ wywierany w dyskusji.

Nie mogę się zdecydować, czy wolałbym mniej dopowiedzenia w zakończeniu, ale chyba Rohmer nie robi tego, żeby wyłożyć kawę na ławę, ale by pobawić się jeszcze trochę zawirowaniem ludzkich losów i pokazać jak czas i okoliczności mogą zmieniać nasze postrzeganie wydarzeń (J-L zresztą często wyolbrzymia/przekręca "noc z Maud", jakby chciał opowiadając o tym zrekompensować sobie, to co przekonania mu uniemożliwiły).

Naprawdę świetny film, który dobrze się ogląda, dający do myślenia na wielu poziomach (bo jest jeszcze rola przypadku/przeznaczenia).

Zwiastun: