Birdman

Data:

Najnowszy film Alejandra Gonzáleza Iñárritu jest niczym gra w „prawda czy wyzwanie”. Bez względu na to, którą z opcji wybierzemy, będzie ona wymagała pewnego rodzaju odwagi. W „Birdmanie” prawda to głośne przyznanie się, mimo wybujałego ego, do zaszufladkowania w roli skrzydlatego superbohatera. Wyzwaniem zaś staje się zerwanie z dotychczasowym wizerunkiem na rzecz pchnięcia kariery na nowe, nieznane horyzonty. Pytanie tylko, czy jest to możliwe.

Riggan Thomson (Michael Keaton) to 60-letni aktor, niegdyś odtwórca roli kultowego superbohatera Birdmana, dziś zapomniana gwiazda kina, chcąca wskrzesić dawną sławę. Powrót do czołówki Hollywood nie łączy się jednak u niego z nawiązaniem do dawnego bohatera człowieka-ptaka. Thomson tym razem stawia na sztukę przez duże „S” i wystawia na deskach teatru spektakl, będący adaptacją opowiadania Ryamonda Carvera. Broadway nie czeka niestety z otwartymi ramionami, prace nad przedstawieniem idą opornie i wszystko zdaje się mówić głosem nieujarzmionego drugiego „ja”, że nie tędy droga. Riggan, oprócz nadciągającej katastrofy związanej z premierą spektaklu, musi zmierzyć się także z osobistymi problemami, w tym z własnym alter-ego.  Birdman

Alejandro González Iñárritu stworzył w „Birdmanie” harmonijną tragikomedię łączącą zgrabne studium ludzkiej psychiki z dosadnym spojrzeniem na stan dzisiejszego show biznesu. Połączył czarny humor i ironię, które nadały dramatowi pewnej formy lekkości. Choć nie oznacza to wcale, że przedstawiona historia należy do prostych i łatwych. Główny bohater balansuje między rzeczywistością a fikcją, żyje na granicy między oczekiwaniami osób z jego otoczenia a celami, które sam sobie wyznaczył, w efekcie stając się tykającą bombą emocjonalną, której lont spala się szybciej, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. Tocząc wewnętrzną walkę w kwestii odbudowania aktorskiej kariery, musi zmierzyć się także z błędami przeszłości popełnionymi na polu prywatnym i rzutującymi na jego obecne życie. A wielkie ego Thomsona zmaterializowane w postaci tytułowego Birdmana szepcze do ucha bohaterowi coraz to nowsze szydercze uwagi.

Iñárritu w „Birdmanie” ironicznie pokazuje, że nie istniejemy już bez mediów społecznościowych. Dziś to one w dużej mierze kreują popularność i karierę, będąc siłą i wyznacznikiem akceptacji społeczeństwa. Reżyser zmusza do refleksji nad formami krytyki sztuki, od recenzji znawców zaczynając, na liczbie wyświetleń na YouTube czy ilości like’ów na Facebooku kończąc. Główny bohater może być tu niejako symbolem pokolenia, które nie potrafi odnaleźć się w świecie, gdzie o wartości artystycznej nie świadczą już dokonania lecz kontrowersja i liczba followersów na Twitterze.

Oglądając najnowszy film meksykańskiego reżysera odnajdziemy także garść odniesień do kariery odtwórcy głównej roli. Iñárritu nie bez przyczyny w roli Thomsona obsadził Michaela Keatona. Aktor największą popularność zyskał dzięki wcieleniu się w postać Batmana w filmie Tima Burtona. To ona była jego przepustką do sławy, a wzięcie udziału w „Birdmanie” określa się mianem wielkiego powrotu Keatona na duży ekran. Nic więc dziwnego, że tak świetnie radzi sobie w roli człowieka próbującego odbudować karierę. Towarzyszy mu rewelacyjny Edward Norton, grający zmanierowanego i pretensjonalnego gwiazdora, który w jednej chwili potrafi być wulkanem energii, wybuchającym niespodziewanymi emocjami, by w innym momencie stać się ckliwym i sentymentalnym aktorem świadomym swoich wad i słabości. _AF_6405.CR2

Największe wrażenie w „Birdmanie” robi jednak forma. Film został bowiem nakręcony jednym, nieprzerwanym montażowymi cięciami, ujęciem. Kamera przez większość czasu znajduje się w ruchu, wolno i leniwie podąża za postaciami niczym filmowy człowiek-ptak za głównym bohaterem w jednej ze scen. Oddala się, delikatnie przybliża, by w długich ujęciach ukazać emocje na twarzach bohaterów, a po chwili znów wraca do uważnego śledzenia. Prowadzi widza po zakamarkach teatralnych korytarzy jak po ciemnym labiryncie, tworząc dziwny rodzaj napięcia czy też intymności. Wraz ze świetną scenografią oraz ścieżką dźwiękową opartą w większości scen jedynie o perkusję otrzymujemy prawdziwy wizualnie nietypowy majstersztyk.

„Birdman” to kino wyjątkowe. Choć nie rzuca na kolana pod względem historii, jeśli połączymy ją z rewelacyjnie dobraną obsadą aktorską i wspomnianą wcześniej nietuzinkową formą wykonania, otrzymamy jeden z lepszych filmów w gatunku dramatu z elementami komedii. W filmie Iñárritu wszystko jest dopięte na ostatni guzik, idealnie przemyślane i pasujące do siebie niczym wieloczęściowa, pełna szczegółów układanka puzzli.

Zwiastun:

No nie, bez przesady, były cięcia i montaż, tylko zręcznie poukrywane :)

Dodaj komentarz