Nowe szaty Disneya

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Pewnego pięknego dnia Hans Christian Andersen napisał baśń o pysznym cesarzu i dwóch cwanych krawcach. Historyjka wyśmiewająca ludzką próżność i strach przed przyznaniem się do wad została nazwana "Nowe szaty cesarza". Grubo ponad 100 lat później wytwórnia Disney wypuściła na ekrany kin film "Nowe szaty króla". Poza dziwnie podobnym tytułem obie bajki nie mają ze sobą zupełnie nic wspólnego.

Nowe szaty króla to historia Cuzco - młodego króla Azteków, typowego przykładu rozpuszczonego dzieciaka myślącego tylko o przyjemnościach. Cuzco niedługo obchodzić będzie 18 urodziny, więc w prezencie postanowił sprawić sobie prywatny Waterland (!). A że na wzgórzu, które sobie upatrzył leży sobie niewielka wioseczka? Cóż, paru wieśniaków czeka przyspieszona eksmisja. Równocześnie Irma, stara doradczyni kilku pokoleń władców, zaczyna niepokoić się o swoją ciepłą posadkę. Szybko oblicza sobie, że w razie tragicznej śmierci króla z powodu braku dziedzica tron przypadnie jej szanownej osobie. Irma postanawia troszkę pomóc przeznaczeniu i wyprawić Cuzco na tamten świat. Niestety (na szczęście?) w wyniku drobnej pomyłki król zamiast zejść z tego padołu zostaje zamieniony w... lamę. W dodatku ląduje w samym środku wioski, którą miał zamiar zburzyć, a dokładniej w ogrodzie poczciwca zwanego Pacha. Cuzco wraz z pomocą Pachy musi teraz wrócić do pałacu i odzyskać tron. A przy okazji nauczyć się widzieć coś poza czubkiem własnego nosa.

Fabuła jak widać standardowa dla Disneya - coś o tym, że samolubstwo jest be i fajnie mieć przyjaciół. Jednak ten filmik nie jest kolejnym sztampowym obrazkiem wujka Walta. Ośmielę się rzec nawet, że jak na tę wytwórnię jest to bajka rewolucyjna. Kilku panów rządzących Disneyem wpadło po długich rozmyślaniach na pomysł, aby połączyć Disneyowską formułę z najlepszymi momentami z filmów pokroju królika Baksa. To co wyszło, trzeba przyznać robi wrażenie. Cuzco co chwila niszczy czwartą ścianę to marudząc na swoją małą rolę w danej scenie, to przekomarzając się z widzami, a Irma używa gadżetów rodem ze Strusia Pędziwiatra. Dialogi rozbrajają, niezastąpiony Bartosz Wierzbięta znowu pokazuje, na co go stać. Przy tym wszystkim nadal wyczuwa się ducha Disneya - po chwili radosnej zabawy następują sceny refleksji, w których Cuzco zaczyna rozumieć, że w tym jego królowaniu było coś nie tak.


Cuzco i Pacha w dość niezręcznej sytuacji

O stronie artystycznej słów kilka. Rysunek różni się znacznie od innych produkcji wytwórni. Postacie są karykaturalne, kolory jaskrawe i całość przypomina bardziej Zwariowane Melodie niż Króla Lwa. Mnie to nie przeszkadzało, ale znam ludzi, którym formuła zdecydowanie nie przypadła do gustu. Inną sprawą jest muzyka. Disney znany jest z tego, że do każdego filmu prosi o współpracę znanego muzyka. Tym razem padło na Stinga. No i jak na gwiazdę tej klasy czuję pewien niedosyt. Muzyka owszem fajniutka, ale podczas filmu pojawia się tylko jedna piosenka (na początku), w dodatku nie śpiewana przez wyżej wymienionego (w naszej wersji wykonuje ją Krawczyk, całkiem solidnie zresztą). Dla mnie - mało. Dobrze choć, że piosenka promująca film ("My funny friend and me") jest naprawdę porządnym kawalkiem muzyczki. Aby skończyć wątek audiowizualny - w polskiej wersji językowej w roli głównej występuje młody Stuhr, który pod względem zdolności głosowych niewiele ustępuje szanownemu Tacie.


Irma - uosobienie piękna i dobroci

Podsumowując - Nowe szaty króla to bardzo dobra bajka, ale nie dla każdego. Miłośników starego Disneya może odrzucić humor i kreska, przeciwnicy kreskówek też raczej nie nawrócą się po seansie na jedyną słuszną drogę. Natomiast jeśli lubisz lekkie żarty i nowatorskie podejście do tradycyjnych animacji, pozostaje mi tylko polecić ten film.

Zwiastun: