Bohater "Nil"

Data:
Ocena recenzenta: 8/10
Artykuł zawiera spoilery!

Ostatnie lata polskiego kina to wyraźny podział na dwa gatunki filmowe: marne, nijakie a nawet głupie komedie romantyczne oraz lepsze lub gorsze kino historyczne. Tę druga kategorię filmową na dobre zapoczątkował Andrzej Wajda prezentując wszystkim "Katyń", który swego czasu "Polityka" 'reklamowała' jako „dzieło, na które warto się wybrać choćby ze względu na kryzys twórczy Wajdy”. Rzeczywiście, film osiągnął sukces. Ludzie poszli do kin, sale pękały w szwach a przy okazji kolejnego dzieła Wajdy wszyscy z nas przeżyli lekcję historii. "Katyń", choć nieco nudny, został nominowany do Oskara, którego i tak nie zdobył.

Za sukcesem "Katynia" poszli inni twórcy. Pojawiły się filmy o życiu Jana Pawła II, o ks. Popiełuszce a ostatnio dwa nowe: "Generał - zamach na Gibraltarze" oraz nieco zbliżony tematycznie "Generał Nil" traktujący o gen. Emilu Fieldorfie zabitym w 1952 roku przez komunistów.

"Generał Nil" to kolejny film przybliżający nam ważną postać historyczną. O ile o Katyniu czy o Janie Pawle II słyszał prawie każdy to o Emilu Fieldorfie zapewne niewielu dlatego funkcja dydaktyczna filmu jest jak najbardziej widoczna. Całość wyreżyserował zaprawiony w bojach "Ryszard Bugajski" mający na swoim koncie reżyserie takich filmów jak "Śmierć rotmistrza Pileckiego" czy "Solidarność, Solidarność". Główna rola, rola Emila Fieldorfa przypadała nie byle komu bo Olgierdowi Łukaszewiczowi. Łukaszewicz musiał się zmierzyć z przestawieniem człowieka-legendy w sposób bardzo naturalny i zapadający w pamięć co w mojej ocenie jak najbardziej się udało.

Fabuła filmu w dużej mierze oparta jest o życie zawodowe generała. Bugajski przedstawia jego zasługi podczas kierowania dywersją AK, zesłanie na Syberię oraz powrót do ojczyzny gdzie zostaje aresztowany i w ustawionym procesie skazany na śmierć. Podczas tych scen nieco bliżej poznajemy kilku innych żołnierzy oraz cywilów walczących i cierpiących za ojczyznę. Obserwujemy brawurową akcję zabicia Franza Kutschery oraz dokładnie śledzimy chwile od obserwacji przez aresztowanie aż po wykonanie wyroku. Ta ostatnia część, choc momentami bardzo wymowna była zdecydowanie za długa. Myślę, że to co Bugajski przestawił w ok. 40 minutach filmu mogłoby się z powodzeniem zmieścić w 15-stu.

"Generał Nil" to także opowieść o generale mężu, ojcu i dziadku powracającym do swojej rodziny po latach na Syberii. Fieldorf miał problem z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości, próbował odzyskać zaufanie rodziny, a ujawniając swoją postać chciał godnie spędzić resztę życia. Tak się jednak nie stało i to co generał uważał za sprawiedliwe i uczciwe wobec innych polaków obróciło się przeciwko niemu.

Wśród scen związanych z rodziną Fieldorfa moją uwagę zwróciła ta podczas widzenia generała z rodziną. Córki z żoną krzykiem i płaczem błagały ojca o napisanie pisma o łaskę, którego generał nie chciał napisać. Pod naciskiem rodziny Fieldorf zaakceptował prośbę co wywołało wielką radość. Cała scena miała być wzruszająca a tak naprawdę była przerysowana i wzruszała jak 3672 odcinek "Mody na sukces". Wydaje mi się, że zabawa konwencją "nakrzyczeć, nawrzeszczeć, popłakać" powinna odejść w zapomnienie, przynajmniej w tej żeńskiej obsadzie.

Nie ulega wątpliwości, że "Generał Nil" to kino bardzo poruszające i wydaje mi się, że powinno być ważne dla każdego Polaka. Mimo swoich wad i niedociągnięć warto go obejrzeć.

Pan Audytor
http://audytor.blox.pl

Zwiastun:

Jak byłam nieprzekonana, tak pozostałam. Niedoróbek, które wymieniasz, nie jest może sporo, ale za to są przerażające - dłużyzny i egzaltacja. Chyba jednak ominę łukiem.

Nie ma dłużyzn. Przedstawienie 40-minutowego fragmentu filmu w piętnaście skończyłoby się powtórką z Popiełuszki, który tempo trzymał szybkie i dlatego spodobał się chyba tylko licealistom.
Egzaltacji też za dużo w Nilu nie znajdziesz(poza samą końcówką). Jest za to prawda i ostra, bardzo ostra krytyka aparatu państwowego, czego oczekuje od każdego filmu poświęconej tematyce historycznej z zakresu lat 1945-1989, a co dostaje wyjątkowo rzadko.
Wypada mi tylko wyrazić żal, że tłumy ciągną lub tłumy ciągnie się do kina na potulny (nawet ruskie puścili go u siebie), zrobiony pod publiczkę i tylko dla pieniędzy Katyń i na przekłamanego Popiełuszkę, podczas gdy w przypadku filmu o Fieldorfie , zrobionego za mniejsze pieniądze i dlatego o wiele bardziej niezależnego, już w dzień premiery sale kinowe świecą pustkami. Zapewne dlatego, że projektu nie popiera TVN (odmówili nawet emisji zwiastuna), bo w końcu to - jak sami się reklamują - najbardziej opiniotwórcze media w Polsce.

"Generał Nil" dostał pełne uznania recenzje w gazetach i Internecie, lepsze niż "Katyń" czy "Popiełuszko". Ale nie ma tak nośnego tematu. Nawet gdyby TVN wyemitował zwiastun (nota bene okropny), to i tak nie sądzę, żeby wiele osób się na niego wybrało.

Teraz będę może cyniczna, ale od filmu wymagam raczej, żeby był dobry, niż żeby zawierał historyczną prawdę. Kłamstwo jest naturalnym językiem kina. Kiedy dotyczy ono praw fizyki, przyjmujemy je za dobrą monetę, bo bez napędu nadświetlnego nie byłoby zabawy. Dopiero kiedy idzie o to, co kto powiedział czy zrobił 30 albo 100 lat temu, nagle podnoszą się emocje. Zresztą też nie zawsze - nikomu nie przeszkadza, że w "Gladiatorze" cezar Kommodus ginie z ręki Maximusa zamiast, jak powinien, w pałacowym spisku.

Cieszę się więc, że wady, o których czytałam w recenzji, albo są nieobecne, albo przynajmniej nieoczywiste. To podnosi miejsce "Nila" na mojej liście filmów do obejrzenia. A czy to tak było naprawdę, tym przejmę się przy innej okazji.

Gladiator nawet nie usiłował być filmem historycznym. To kino czysto rozrywkowe, tak mocno związane ze starożytną historią jak "Tylko dla orłów", albo "Parszywa dwunastka" z losami drugiej wojny światowej. Istnieją przecież dwa nurty kina historycznego. Jeden historię traktuje z przymrużeniem oka, drugi natomiast ma do przedstawienia pewne wartości dydaktyczno-publicystyczne. Ów drugi typ filmów ma sens tylko wtedy, jeśli temat jest na tyle świeży, że wciąż oddziałuje w jakiś sposób na życie społeczeństwa. Próba zrobienia z Generała Nila kina rozrywkowego skończyłaby się (gdyby starczyło pieniędzy; to niskobudżetówka, jakby nie patrzeć)popcornowym pośmiewiskiem na miarę "Oporu" Zwicka, z latającym po lesie blond żydem, ładnie proszącym polską ludność o pożywienie.

To prawda, że Katyń i Popiełuszko są bardziej nośnymi tematami. Tylko że o Katyniu i Popiełuszce widz wie prawie wszystko jeszcze przed obejrzeniem filmu, bo w telewizji rozdmuchuje się te tematy w każdą możliwą stronę. Bugajski zrealizował film o zapomnianym bohaterze (bo - powiedzmy sobie szczerze - radziecka propaganda zrobiła kawał dobrej roboty) i zrealizował go za małe pieniądze, w dodatku wszystkie dostał od państwa, co dało mu dziesięć razy więcej swobody przy wyrażaniu swoich poglądów w filmie.
Nila obejrzyj, bo to naprawdę niezłe kino.

O TVN-ie dyskusję na razie sobie daruje, jako że jestem siewcą mało popularnych poglądów. Może w innym czasie, może na innym forum.;-)

Na film zamierzam się wybierać, więc niewiele mogę o nim powiedzieć, jednak każdy film o historii Polski ma u mnie kredyt zaufania. Czy go spłaci? Zapowiada się, że... być może.
Dzięki za recenzję w dniu "święta flagi" - o historii, jej prostowaniu, tradycji oraz patriotyzmie nie tylko warto pisać, ale wręcz trzeba, a co dopiero kręcić filmy...

Niedawno przeczytałem na murze: "Naród, który jednym okiem patrzy na przeszłość jest mądry. Naród, który patrzy na przeszłość obydwoma oczami jest ślepy". Chciałbym, aby Polska patrzała jednym okiem poprzez ten film (oczywiście tylko w pewnym zakresie). Mimo kilku zgrzytów, paru niedomówień i zapewne kilku wypaczeń historycznych, których jednak nie jestem świadom, uważam ten film za kawał solidnego kina spełniający misję edukacyjną bez uogólnień, bez dłużyzn i zbędnej patetyczności. Przekonywująca kreacja Łukasiewicza, dobry prowadzenie kamery, dość wartka akcja i przede wszystkim postać generała "Nila". Jeśli dla kina historycznego porzucić część oczekiwań jakie można by stawiać kinu rozrywkowemu (czy po części nawet artystycznemu), to postawa Fieldorfa jest jak najbardziej nośnym, aktualnym i wartym sfilmowania tematem - "Cóż może być piękniejszego nad człowieka rycerskiego?". Cieszy również fakt, że są ludzie, którzy wprowadzili film do kin w okresie matur, egzaminów gimnazjalnych itp., kiedy całe klasy wychodzą do kina (patrz scena wizyty dzieci u Bieruta i jego troski o ideologiczne podstawy wychowania pociech).
Niezdecydowanym i niepocieszonym po seansach "Katynia" czy "Karola..." szczerze polecam; tym na "nie" - również polecam.

Dodaj komentarz