Dramat pod płaszczykiem komedii

Data:

Nie sposób ocenić słuszności przyznania Nagrody Jury w Cannes nie obejrzawszy wszystkich filmów pretendujących do nagrody. Po obejrzeniu Whisky dla aniołów jestem jednak w stanie zrozumieć werdykt sędziowskiego składu.

Robbie ma przesrane. Z jednej strony po kolejnej rozróbie dostał 300 godzin prac społecznych do odróbki. Z drugiej strony jego żona spodziewa się dziecka, a teść najchętniej pobiłby go do nieprzytomności i wysłał na drugi koniec świata. Jakby nieszczęścia było mało, facet jest permanentnie bezrobotny, a na karku siedzą mu stale koledzy z dzielnicy, z którymi ma na pieńku od czasów podstawówki. Ale Robbie ma dość. Chce się zmienić i stać odpowiedzialnym ojcem, będącym w stanie zarobić na utrzymanie swojej rodziny. Okazja nadejdzie wraz z ujawnieniem talentu do rozpoznawania whisky i specjalnej aukcji wyjątkowo szlachetnej odmiany trunku.

Ken Loach nakreślił pod płaszczykiem komediodramatu obraz długotrwale bezrobotnych, mających stałe problemy z prawem obywateli Glasgow. Mimo licznych scen humorystycznych, pejzaż nie jest przyjemny i nie napawa optymizmem. Same moczymordy, drobne złodziejaszki, wszyscy uwięzieni w narastających latami patologiach rodzinnych, bez szans na zmianę swojego położenia. Jedyną szansą na wyjście z patowej sytuacji na finansową prostą okazuje się, o ironio kolejne złamanie prawa. Jednak do takich wniosków dochodzi się dopiero po pewnym czasie, kiedy z głowy wyjdą nam liczne śmieszne głupstwa popełniane przez Robbiego i jego kompanów i zaczniemy się nieco głębiej zastanawiać nad filmem.

Mocną stroną filmu Loach’a jest z pewnością naturalna i ekspresyjna gra aktorska. Aktorzy mówią tak soczystym ulicznym slangiem, że słucha się ich z przyjemnością. Ponadto plenery dobrane do filmu fajnie budują jego klimat. No i wielki plus za wykorzystanie motywu whisky dla aniołów (ang. angels’ share) pojawiającego się w procesie destylacji tego alkoholu.

Loach znakomicie (choć może nieco naiwnie) nakreślił postać Robbiego. Z jednej strony od początku mu kibicujemy, bo przecież jest tym dobrym, który pragnie odmienić swoje życie. Ale gdzieś z tyłu głowy świta nam (zwłaszcza po scenie spotkania pojednawczego), że dotychczas był niezłym skurwielem, którego nie chcielibyśmy spotkać w ciemnej uliczce. Czy jego intencje możemy więc uznać za szczere i w ogóle możliwe do spełnienia? Nawet zakończenie losów Robbiego nie jest do końca jasne, bo przecież nie wiemy, czy nie spieprzył niczego, zresztą nie pierwszy raz w swoim życiu. Otrzymał szansę, ale jak ją wykorzystał? Koniec filmu w ogóle jest słodko-gorzki, gdyż trójka przyjaciół naszego głównego bohatera wydaje się nie mieć wątpliwości, jak spożytkować zarobioną kasę.

Co mi się nie podobało? Przede wszystkim małe dawki muzyki. Wydawałoby się, że brytyjski film o whisky to oczywisty temat do dobrej ścieżki dźwiękowej, ale poza 2-3 charakterystycznymi fragmentami, z ekranu nie płyną żadne ciekawe nuty. Drugi zarzut tyczy się już samej fabuły. Otóż rzeczywistość w filmie jest mocno uproszczona i jeśli zastanowić się dłużej nad perypetiami bohaterów, to historia zdaje się nie do końca trzyma się kupy. Scenarzysta Paul Laverty mógł się nieco bardziej postarać.

Niemniej, Whisky dla aniołów to dobre kino, które pod lekko komediowym płaszczykiem skrywa nieźle napisany dramat. Niestety polski dystrybutor spłyca temat po całości i reklamuje produkcję, jako mega komedię, którą jest zmuszony pokochać każdy widz nad Wisłą. Wielki minus!

Zwiastun: