Surrealistyczne przygody z Madagaskaru

Data:
Ocena recenzenta: 9/10
Artykuł zawiera spoilery!

Powiem szczerze, że na nowy Madagaskar szedłem bez większych nadziei. Zwiastun jakoś mnie nie porwał, wolałem się więc mile zaskoczyć, niż rozczarować. No i … wyszedłem z kina zachwycony podejściem twórców do trzeciej części przygód Alexa i spółki z nieodłącznymi pingwinami i Julianem u boku.


Czwórka naszych bohaterów została boleśnie wykiwana przez pingwiny i małpy, które odleciały do Monte Carlo i ani myślą wracać do Afryki po Alexa, Glorię, Marty’ego i Melmana. Dzielne zwierzaki są jednak zdeterminowane i postanawiają za wszelką cenę wrócić do zoo w Central Parku. Sobie tylko wiadomym sposobem trafiają więc do Monaco i robią niezłą rozpierduchę, czym zwracają na siebie uwagę wyjątkowo twardej i bezwzględnej policjantki Chantel Dubois. Ucieczka przed wrogiem doprowadzi całą ekipę wprost do zwierzęcej cyrkowej trupy, która akurat jedzie do Stanów Zjednoczonych. Pojawia się więc cień nadziei na powrót do domu, który rzecz jasna nie będzie łatwy, ale jakże obfity w przygody.

Przejdźmy od razu do rzeczy. To najbardziej odjechana, psychodeliczna i surrealistyczna “bajka” jaką widziałem od dawna. Naprawdę nie wiem, co brali ludzie, którzy wymyślili narzeczoną Juliana (najlepszy motyw filmu!), pijącego barszcz sowieckiego tygrysa (sic!), czy niezniszczalną policjantkę przypominającą Terminatora. Nie wiem, co pili ludzie, którzy tworzyli polskie dialogi, w których skrzy się nieustannie od podtekstów i nie brakuje drugiego dna. I na koniec nie mam pojęcia, gdzie rodzą się graficy, którzy stworzyli te nieprawdopodobne wizualizacje. Wiem za to jedno – efekt końcowy jest po prostu powalający. Rzeczy, które na początku filmu wydają się głupie i bezsensowne (choćby podróż Alexa i spółki do Europy) okazują się potem doskonale wpisane w całą konwencję filmu, gdzie na logikę i realizm miejsca nie ma. Szczególne wrażenie robi dość długa sekwencja cyrkowego show – pełna ferii barw, hipnotyzujących błysków i eksplozji, przypominających raczej narkotyczne wizje z “dorosłych” filmów, niż program rozrywkowy. Przyznaję jednak, że nie każdemu może się to nowe podejście do trzeciej części serii spodobać, nie mniej ode mnie duże brawa za odwagę.

Jak zwykle nie brakuje humoru i to zarówno takiego prostego, dziecięcego (dziesiątki upadków, uderzeń, gagów sytuacyjnych itp.), jak i nieco bardziej wyrafinowanego. W tym drugim przypadku rządzi i dzieli tradycyjnie Julian (przy wsparciu Morta), który potrafi jednym słowem wywołać eksplozję śmiechu na sali. Dają też radę pingiwny (na szczęście nie wyeksploatowały się w dedykowanej kreskówce) oraz debiutanci – niezbyt rozgarnięty lew morski Stefano i grupa akrobatyczna wyjątkowo gburowatych, karłowatych psów. Wizualnie nie ma się do czego przyczepić, na grzywie Alexa jak zawsze widać każdy pojedynczy włosek. Przed seansem bałem się, że jedne z fajniejszych żartów pojawiły się już w zwiastunie. I tu kolejne zaskoczenie – te sekwencje nie pojawiają się w filmie w ogóle!

Czego zabrakło w nowym Madagaskarze? Chyba jedynie wyrazistej ścieżki dźwiękowej. Nie ma tu próby lansowania przeboju na miarę słynnego “I like to move it”. Na potęgę wykorzystywane są za to znane motywy, ale trochę bez polotu.

Trzecia część przygód ekipy z Madagaskaru jest po prostu świetna. I szczerze mówiąc to kolejna produkcja animowana, gdzie środek ciężkości przesunięto w stronę dorosłych widzów. Dla mnie bomba!

Zwiastun: