Passione

Data:

Oglądając film Johna Turturro „Passione” miałam problem, a nawet kilka. Dokument to - czy nie? Podoba mi się, czy nie? Do kogo jest adresowany?
Na ostatnie pytanie najłatwiej odpowiedzieć: do wielbicieli muzyki (głównie etnicznej, w szeroko pojętym sensie tego słowa) i wielbicieli Włoch. A konkretnie - Neapolu. Zaliczam się do obu grup, więc film jest „dla mnie”, i jednak mi się podoba. Zaznaczam jednak, że rozumiem tych, którzy – na seansie w ramach Platete Doc Festiwal - po kilkunastu minutach poddali się i opuścili salę.
Można więc tego filmu „nie kupić”, na przykład jeśli nie lubi się leniwie smakować obrazów i dźwięków. Albo jeśli w czymś, co oficjalnie jest dokumentem, szuka się głębszej treści, przesłania, odkrywania jakichś niewygodnych prawd. Tymczasem Tutrturro – Amerykanin włoskiego pochodzenia, rozmiłowany w muzyce i w kulturze kraju swoich przodków – chciał podzielić się z widzami czymś, co kocha. Zarazić ich swoją pasją do muzyki, tańca i kolorowych, wąskich uliczek Neapolu, które pod warstwą zaniedbania noszą ślady dawnej świetności. Neapolitańscy muzycy i zwykli ludzie, których reżyser pokazuje, też tę pasję czują, czy wręcz: żyją nią. I to poprzez muzykę i taniec opowiadają kilka historii o swoim niezwykłym mieście. Oglądamy więc długie niby-teledyski do tradycyjnych neapolitańskich pieśni, zainscenizowane na ulicach, podwórkach, czy innych mniej lub bardziej malowniczych miejscach. Utwory słyszymy od początku do końca, jak w filmach typowo muzycznych, w których to właśnie muzyka jest najważniejsza. Czasem jednak sposób inscenizacji razi sztucznością, odwraca uwagę od melodii, głosów i instrumentów. Widać, że reżyserowi marzy się chyba prawdziwy neapolitański musical...
Teksty piosenek są tłumaczone: słyszymy kilka opowieści o miłości, zazdrości, zdradzie, rozstaniach i marzeniach. Jak zakładał Turturro, to one przekażą prawdę o „neapolitańskim duchu”, czyli specyficznym charakterze mieszkańców miasta. Tak naprawdę każdy jednak sam stwierdzi, na ile te melodie, słowa i emocje są „tamtejsze”, a na ile - uniwersalne.
Oprócz muzyki w pamięci utkwi mi na pewno jeden z bohaterów, czarnoskóry Włoch - syn jednego z setek amerykańskich żołnierzy, którzy trafili do Neapolu podczas drugiej wojny światowej. To bodajże jedyny w filmie „kawałek historii”, który został zobrazowany nie tylko piosenką: jak w tradycyjnym dokumencie, widzimy tu fragmenty kronik filmowych z lat czterdziestych i słyszymy wspomnienia ciemnoskórego neapolitańczyka. Reszta – to długi muzyczny klip, który jednych poruszy i porwie, a innych nie. Mnie kilka lat temu zawrócił w głowie sam Neapol. Dlatego przy "Passione" nie potrafię być do końca obiektywna :) Choć wciąż zastanawiam się, czy soundtrack z filmu nie sprawiłby mi trochę większej radości niż on sam...

Brzmi trochę jak "Fados" Saury, też bardziej przypomina serię teledysków niż film dokumentalny.

Dodaj komentarz