Iwan Groźny według Łungina

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Najnowszy film Łungina to niewątpliwie wyraz artystycznej odwagi. Od przeszło 50 lat, to jest od pojawienia się słynnego filmu Eisensteina, ktokolwiek śmie dotknąć tematu Iwana Groźnego, musi zmierzyć się z legendą. Druga część "Iwana Groźnego" ściągnęła na radzieckiego mistrza niełaskę Stalina. Czy nakręcenie nowego filmu o okrutnym carze, zwłaszcza w atmosferze mocarstwowych ambicji rządu Putina, nie jest politycznym manifestem? Nie. Łungina, można to wnosić zarówno z treści samego "Cara", jak i wcześniejszej "Wyspy", polityka nie interesuje. Dzięki temu nie tylko uniknął on konfrontacji z Eisensteinem, ale też nadał nowy wymiar historii, która wydarzyła się przed wiekami.

"Car" nie jest właściwie filmem o samym Iwanie Groźnym - poza nim jest też drugi bohater, równoważący postać władcy i będący dla niej przeciwwagą. Metropolita Filip, pochodzący ze znakomitej rodziny bojarskiej, niegdysiejszy przyjaciel Iwana, potem zaś wyróżniający się pracowitością mnich, objął urzędowanie w okresie niepokojów i prześladowań. Nie mogąc pogodzić się z okrucieństwami popełnianymi przez cara, po dwóch latach publicznie odmówił mu błogosławieństwa. Wkrótce został aresztowany podczas sprawowania liturgii, oskarżony o czary i zamknięty w klasztorze. Ostatecznie zamordowano go na rozkaz władcy. A wiele lat później - ogłoszono świętym.

Ten właśnie motyw - świętości i pożądania bliskości Boga - wysuwa się na pierwszy plan. Car uważa, że jego władza jako bożego pomazańca stoi poza osądem ludzkim, popełnia więc okrutne zbrodnie porzucając nakazy moralności. Zarazem pragnie jednak oczyszczenia i boskiego błogosławieństwa. I Bóg odpowiada, a raczej daje mu wiele szans i znaków, których władca w swoim zaślepieniu nie rozpoznaje, zaprzepaszcza je lub niszczy. Ostatecznie doprowadza do męczeństwa Filipa, swego jedynego przyjaciela i głosu sumienia, który już za życia dostępuje łaski czynienia cudów. Bóg odstępuje od Iwana, on zaś zdaje się tego nie widzieć aż do końcowej, dramatycznej sceny.

Dobre filmy miewają w sobie pewną przewrotność i tutaj też nie mogło jej zabraknąć. Iwan ma słuszność co do natury władzy, to jest jej amoralności. Gdy w jednej z lepszych scen car nakazuje metropolicie przejęcie swoich obowiązków, to jest skazanie na śmierć niewinnych ludzi, ten nie potrafi podjąć decyzji. Logika moralności, logika sumienia, jest nie do pogodzenia z powinnościami władzy.

"Car" to jeden z tych filmów, które skłaniają do głębokich przemyśleń, jeśli tylko przejdzie się do porządku dziennego nad przeciętnością strony formalnej. W pełni docenia się go dopiero po jakimś czasie. Łungin niezbyt umiejętnie radzi sobie z materią filmu historycznego - rozmach niezupełnie jest, raczej bywa. Niskobudżetowość jedynej sceny batalistycznej jest aż nazbyt widoczna, za to znakomite są kostiumy. Być może lepiej by było nakręcić po prostu kameralny film, zwłaszcza dysponując dobrymi aktorami w obu głównych rolach . Wybrzydzając nieco na realizację, oceniam jednak dodatnio, bo dla podobnego tematu nie ma chyba wdzięczniejszej paraboli niż właśnie ta historia.

"Spolier" przy tej notce to trochę jak oznaczanie spolierem recenzji Hamleta w której zdradzamy, że Ofelia topi się w strumyku :>

Kurczę, też mi się tak wydawało (właśnie mnie gromią za to na drugiej linii), ale z drugiej strony nie każdy jest znawcą historii Rosji. Stawiam nawet dolary przeciwko orzechom, że mało kto zapytany znienacka (tj bez Wikipedii pod ręką) odpowie bez wahania, że Filip był metropolitą Moskwy skazanym na śmierć przez Iwana Groźnego.

Ale co tam. Skoro tak, to usuwam znacznik i umywam ręce. :P

Ja chcialam tylko napisac, ze Lungin nie mial zamiaru zmierzyc sie z gatunkiem "kina widowiskowego". Jego interesowal glownie postac Filipa i Iwana, i ich wzajemnycg relacji. Wszystko inne to tlo (i takim tez zostalo). Jesli kogos interesuje, nastepny jego projekt bedzie z pogranicza opery i filmu... ale wciaz z czlowiekiem w roli glownej

O, dzięki za informację. Ciekawa jestem cóż to z tego wyjdzie... :)

Zgadzam się oczywiście, że wątek moralnego pojedynku cara i metropolity jest na pierwszym miejscu. Nie jest to widowisko historyczne pokroju "Roku 1612". Ale też trudno nazwać "Cara" filmem formalnie ascetycznym - wnętrza i kostiumy są wspaniałe, tylko ta scena bitwy nad rzeką... Ja wiem, że to tło, ale zawsze mnie irytuje, kiedy ktoś macha mi przed oczami szybkim montażem i zbliżeniami w scenach batalistycznych. Robi się to na ogół po to, żeby ukryć, jak mało ma się statystów. Film byłby lepszy bez tego fragmentu.

Tak, dokladnie po to sie szybko montuje... zeby ukryc braki ;)))
A dlaczego byla ta scena w filmie...? Nie wiem, ale boje sie zapytac rezysera :)

Dodaj komentarz