Jestem bogiem i to jest OK

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Wyobraźcie sobie, że jesteście na przyjęciu i leniwie przechadzacie się między grupkami dyskutującymi na różne tematy. Możecie przystanąć przy każdej z nich i dowiedzieć się, że tu rozmawia się o energii atomowej, roli wulgaryzmów w komunikacji międzyludzkiej, modyfikacjach genetycznych, sytuacji społeczno-ekonomicznej w Kongo, ostatniej kolekcji Diora lub nowej sztuce Strzępki i Demirskiego. Każdy z tych działów (i wiele milionów innych) macie w małym palcu i nie sprawia Wam żadnej trudności pogadanie z każdym o wszystkim. Wyobraziliście sobie? To pewnie macie teraz wyraz twarzy podobny do tego, jaki nie znika z oblicza Eddiego Mory, bohatera "Jestem Bogiem".


What's your secret? Medication!

Każdy jakoś zaczynał - Eddie zaczął od prób wmówienia sobie, że jest pisarzem, zrujnowania sobie związku i wyglądania jak nietrzeźwy strach na wróble. Jego życie odmieniło się jednak, gdy spotkał przypadkiem na ulicy znajomego dilera, który zaopatrzył go w jedną tabletkę nieznanego specyfiku. Po dłuższym wahaniu Eddie zdecydował się łyknąć, a wtedy... I was blind, but now I see...

Szerokopasmowy dostępu do zasobów własnej pamięci oraz stukrotnie szybsze niż normalnie zdolności uczenia się i kojarzenia faktów są z pewnością gwarancją natychmiastowego uzależnienia się od tego, co daje takie możliwości. W szczególności wówczas, gdy skutkiem zażycia tego czegoś jest napisanie kilku rozdziałów książki, rozwiązanie naukowego problemu i "zaliczenie" sąsiadki w ciągu jednego wieczoru. Nasz bohater wraca więc do dilera, błagając o więcej. I w wyniku rozwoju wydarzeń zastaje w mieszkaniu trupa i duży zapas specyfiku, nazwanego w skrócie NZT. Jednego oddaje w ręce policji, drugi przywłaszcza i rozpoczyna nowe, superinteligentne życie, pełne sukcesów, ale i niebezpieczeństw. Okazuje się bowiem, że stawka jest wysoka. Odstawienie NZT jest śmiertelne. A zasoby zdobyte przez naszego bohatera, choć duże, są jednak ograniczone...


Przyszły Bóg w towarzystwie swojego dilera.

You can access all of it

Pewnie zastanawiacie się, którą ścieżką pójdzie teraz reżyser "Limitless". Czy zechce zanurzyć się w spekulacjach na temat świata, w którym właśnie pojawił się człowiek obdarzony czterocyfrowym IQ? Czy może zajmie się wątkami sensacyjnymi, które tak skonstruowana fabuła niewątpliwie gwarantuje? Odpowiedź, wywróżona ze stanu filmowej SF ostatnich lat, narzuca się sama. "Jestem Bogiem", teoretycznie thriller science-fiction, stawia raczej na thriller, podążając za trendem ugruntowanym przez "Incepcję". Nie przeszkadza to jednak zwrócić uwagi na ciekawe implikacje faktu, że w ogóle zdecydowano się przedstawić nam tę historię.

Dzięki Internetowi i energii wielu milionów ludzi, którzy napompowali go każdą możliwą wiedzą (i każdą możliwą bzdurą), dostęp do informacji nigdy jeszcze nie był tak łatwy. Dla miejskich drapieżników, właścicieli różnej maści zwierzątek w rodzaju smartfonów i laptopów, niewiedza nie jest dziś źródłem towarzyskiej frustracji. Problemem staje się coś przeciwnego - data flood. Zarzuceni liczbami i faktami, przestajemy ogarniać dostępny dla nas obszar wiedzy. Przeskakując z miejsca na miejsce, pomiędzy kolejnymi kawałkami informacji, ślizgamy się po powierzchni rzeczy, bez szans na uchwycenie istoty zjawisk. Nasz mózg, do tej pory zadziwiająco szybki w kojarzeniu faktów i budowaniu złożonych zależności, właśnie stał się niewydolny. Marzymy więc o jakimś tuningu, zarazem nieco bojąc się konsekwencji...

Naturalnie ścieżki literatury spekulatywnej podążają raczej w stronę cyborgizacji. Już teraz prawie nie rozstajemy się z elektronicznymi przyjaciółmi. I choć działające połączenie ludzkiej tkanki nerwowej z krzemem to nadal pieśń przyszłości, spersonalizowane wszczepki opisywane choćby w "Czarnych oceanach" niewątpliwie kuszą. Jednocześnie pozostaje strach przed zatraceniem się. Coraz częściej eksploruje się wątki związane z zagubieniem w nierzeczywistości, czy to we śnie (Incepcja), czy przestrzeniach wirtualu (Matrix lub nawet rodzima Sala samobójców). Poprzez te marzenia i koszmary staramy się oswoić z koncepcją, która wydaje się być logiczną konsekwencją rozwoju cywilizacji - utratą biologicznej integralności na rzecz dalszego udoskonalenia gatunku. W tym kontekście "Jestem Bogiem" jest niewinnym snem o tym, by mieć ciastko i zjeść ciastko - zyskać nadprzewodzący mózg dzięki metodom może nie całkiem naturalnym, ale też nie pozbawiającym człowieczeństwa.


I see fifty scenarios

Zapędziliśmy się jednak za daleko w rejony intelektualne - wróćmy do filmu. "Jestem Bogiem" jest dokładnie taki, jak można się spodziewać na podstawie zwiastuna, a to już bardzo duży plus, bo nic mnie tak nie wytrąca z równowagi, jak false advertising. "Limitless" nie wykorzystuje co prawda potencjału tkwiącego w pomyśle, ale za to z brawurą bawi się całą paletą środków wyrazu, zmieniając temperaturę barwową zdjęć, wykorzystując soczewki kontaktowe (dzięki którym oczy bohatera, gdy jest na haju, błyszczą się jak małe niebieskie latarenki), szczodrze i zgrabnie korzystając z efektów komputerowych. Bez zarzutu działa też silnik napędzający akcję a głównego bohatera nietrudno jest polubić, chociaż jego superinteligentne plany na lepszy świat pozostają dla nas tajemnicą, absorbuje go zaś głównie walka o ulubioną (a potem już życiodajną) używkę. A jeśli należycie do fanów Roberta De Niro - przypominam, że on tu jest!

Oczywiście, jak to z filmami o ludziach superinteligentnych bywa, można postawić standardowy zarzut - "Jestem Bogiem" jest za prosty i za przewidywalny. Bohater odnosi co prawda sukcesy i bryluje w towarzystwie, jednak gdy przychodzi co do czego, pakuje się w kabałę z entuzjazmem zdradzającym typowego bohatera kina akcji. Mimo wszystko jestem skłonna wybaczyć tę drobnostkę. Ostatecznie Eddie, jakkolwiek bardzo mądry, nie ma zielonego pojęcia, że tkwi w świecie, którym kierują reguły narracyjne, a nie zasada przyczyny i skutku. Znając zasady konstruowania scenariuszy bez problemu można rozpoznać nadchodzący zakrętas fabuły na długo przed bohaterem. Zatem nie ma rady. Średnio inteligentny, ale w miarę wyrobiony widz, będzie zawsze o krok przed filmowym supermózgiem. Mając tę świadomość, można bawić się jak dziecko nie tylko na "Limitless". Czego i Wam życzę.

Zwiastun:

Czyli kolejny świetny pomysł schrzaniony. Jedyne co dobre, to że dzięki niemu powstała znakomita notka (uśmiech w stronę Naczelnej :))

A co do dróg ewolucji człowieka, to możliwości (i tym samym pomysłów na filmy) jest bardzo wiele. Tradycyjnie już polecam lekturę Lema, bo ten jest kopalnią pomysłów. W tym przypadku szczególnie polecam "Dzienniki gwiazdowe" i podróż 21, w której Lem opisuje cywilizację dychtońską, która uzyskała umiejętność pełnej kontroli procesu ewolucji i dowolnej modyfikacji organizmów. Przy bogactwie pomysłów Lema, współczesne SF wydaje się być na poziomie świeżo opanowanej umiejętności zabawy grzechotką.

Nie tylko współczesne, Lem jest fenomenem i nie można przez pryzmat jego twórczości oceniać całego gatunku. Sam zresztą mówił, że fantastyki nie lubi. W "Powrocie z gwiazd" opisuje literaturę w pigułkach, zażywasz i stajesz się ekspertem w danej dziedzinie, ale nie da się zapamiętać wszystkiego. Jest jakoś wyjaśnione jak działa ten narkotyk? Pewne ograniczenia nie za bardzo da się ominąć.

Nie jestem na bieżąco z literaturą futurologiczną, ale wydaje mi się. że cyborgizacja już nie jest już modna :) O transhumanizmie pisze się coraz częściej, ale raczej jako o przepisaniu się na inne nośniki niż ulepszeniach ciała.

Pomysł z soczewkami, Dżizas, jakie to tanie. Mówiłem żeby twórcy Gabriela to szybko zastrzegli.

@Doktorze mogę się tylko uśmiechnąć nawzajem :) "Dzienniki gwiazdowe" mam w domu i uwielbiam.

I zgadzam się z Inheracilem, że Lem to osobny fenomen. Gdyby ktoś chciał chcieć, jego książki mogłyby napędzać filmowe produkcje przez następne 10 lat.

@inheracil Nie wyjaśnia się tego wprost, ale wszystko wskazuje na to, że NZT jest po prostu supersilnym stymulantem, który nie tylko rozkręca mózg, ale też w odpowiedniej dawce umożliwia niejedzenie i niespanie. Możliwość zostania ekspertem w każdej dziedzinie wynika z dostępu do wszystkich zgromadzonych wspomnień na zasadzie pamięci fotograficznej, do tego przyspiesza spostrzegawczość i umiejętność kojarzenia. Na potrzeby filmu wystarczy w sam raz.

Transhumanizm i dalsza ewolucja człowieka to temat rzeka (jeszcze przecież całe life sciences), więc uznałam, że ograniczę się do najbardziej oczywistych skojarzeń. Inaczej nie napisałabym ten notki w skończonym czasie.

Swoją drogą nie jestem z literacką SF tak na bieżąco, jak bym chciała. Nie mam czasu i siły na przekopywanie tej góry kompostu, którą się obecnie wydaje, a do tego wymagam, żeby książka była nie tylko inteligentna, ale i nieźle napisana. Jeśli to dla Ciebie nie kłopot, byłabym wdzięczna za jakieś propozycje lektur.

Soczewki... tak coś mi się wydawało, że to wtórny pomysł i już teraz wiem dlaczego. :D

Propozycje lektur, też nie jestem na bieżąco, ale mogę polecić książki Neala Stephensona, jego "Peanatema" jest arcydziełem SF, z tekstów, powstałych w tym gatunku w ostatnich latach, nie czytałem lepszego, wliczając Dukaja. Inną, bardzo dobrą powieścią tego autora, chociaż już nie jest to nowa rzecz, bo została napisana w 1995 jest "Diamentowy wiek". Jeżeli nie znasz jego twórczości, to warto sięgnąć, bo to świetne teksty.

Podobno dobre jest też "Accelerando", ale nie miałem jeszcze okazji przeczytać. Ostatnio science fiction jest chyba w odwrocie, króluje pulpowe fantasy i New Weird.

No, aż takim abnegatem nie jestem, żeby nie usłyszeć o Stephensonie :) "Peanathemę" dostałam nawet w prezencie od znajomego geeka, muszę ją w końcu przeczytać.

A za "Accelerando" się rozejrzę, dzięki! :)

Sugerowałem się ocenami na lubimyczytać.pl, więc np. "Ślepowidzenia" nie polecałem.

Po tekście Tomasza Piątka na temat "Wrońca", jakby nie było - autora kilku powieści fantastycznych, zacząłem wątpić czy to jest znany w Polsce pisarz, więc polecam komu mogę.

A to mnie zaskoczyłeś... Ale może to znów kwestia góry kompostu - wartościowym rzeczom trudniej się przebić.
Swoją drogą Stephenson u nas bardziej znany jest chyba z cyklu barokowego, w każdym razie ja trafiłam najpierw na "Quicksilver".

Esme przesadzasz, poruszanie się po polskim rynku fantastycznym nie jest znowu takie trudne.

Mój osobisty przewodnik (nie uzurpuje sobie prawa do nieomylności):
1. Fabryka Słów - masa debiutów, bardzo dużo pulpy, albo autorzy nie mają jeszcze wyrobionego pióra, albo piszą taką komerchę, że witki opadają. Zagraniczne pozycje też nie grzeszą ambicją. Jednym słowem rozrywka, często bardzo pusta.
2. Runa - lepiej niż w FS, mniejszy nacisk kładzie się na odpicowanie okładki, a większy na treść. Mają kilka nazwisk, które zasługują na uwagę: Brzezińska, Białołęcka, Podrzucki i Szostak. Profil podobny do wydawnictwa wyżej, ale efekt lepszy.
3. MAG - mój faworyt. Seria "Uczta wyobraźni" zasługuje w całości na uwagę, co prawda nie wszystko jest dobre ("Dom burz" był nieudaną próbą wejścia do tej samej rzeki, pewnie jeszcze coś by się znalazło), ale są to dzieła z ambicjami, starające się wnieść coś nowego do fantastyki. Poza tym wydają Stephensona. Jednak muszą na czymś zarabiać, stąd Gaiman (nawet go lubię), Eragony, wampiry itd.
4. Wydawnictwo Literackie - Dukaj, Lem i Huberath, tuzy polskiej fantastyki.
5. Inne wydawnictwa - tu jest różnie, czasami dobre teksty są w Zysk i ska (China Mieville, Martin i kilku innych). Jest tak, że wydawnictwa zaklepały sobie po jednym dobrym autorze (może dwóch) i obudowują ich mniej wartościowymi rzeczami.

Ja też nie polecam "Ślepowidzenia" Wattsa Autor miał dobre intencje, ale trochę przynudza. Ciekawszy niż sama powieść jest bowiem tekst znajdujący się na końcu książki i opowiadający o tym, czym się autor inspirował (różne odkrycia, eksperymenty i teorie dotyczące percepcji, świadomości, mózgu). Tę książkę Esencsa polecała w jakimś podsumowaniu poprzedniego roku. Albo - niezasłużenie, albo jakaś posucha była.

@inheracil W zasadzie Twój przewodnik całkiem nieźle charakteryzuje to, co udało mi się przeczytać i uznać za interesujące w ostatnim czasie... Jeszcze tylko przypomnę o wydawnictwie Solaris, które wznawia trochę klasyki, m.in. uroczo postmodernistyczną sagę "Był sobie raz na zawsze król".

@lamijka "Ślepowidzenie" nawet przeczytałam z czyjegoś polecenia - nie zrobiło na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia, chociaż to w sumie kawałek porządnej roboty. Może to ten drętwy główny bohater.

Nareszcie jakaś porządna notka;)

Robię co mogę :)

A mnie odpycha trailer. Świetny pomysł, ale pościgi i wspomniane elementy sensacyjne są chyba niepotrzebne.

Ekstra recenzja!

Dziękuję za dobre słowo :)

No właśnie - dlatego trailer mi się tak podoba. Nie handluje fałszywą nadzieją na ambitniejsze kino. Wiadomo, że będzie to sensacja i sprawa jest jasna. Tą uczciwością "Limitless" od razu zaskarbił sobie moją sympatię.

Dodaj komentarz