Nie najlepiej o "Nilu"

Data:
Ocena recenzenta: 5/10

Wciąż jeszcze grozę budzą we mnie wspomnienia czasów, gdy ganiano mnie na różnego typu narodowe produkcje pod pretekstem, że jako obywatel uczeń powinnam się z nimi zapoznać. Ganiano z różnym skutkiem, gdyż wreszcie udręczona ofiara plunęła na kolejny obowiązkowy seans i oświadczyła, że więcej nigdzie nie idzie. I nie poszła. Aż do czasu, gdy z pożałowania godną naiwnością, skuszona wielce pozytywnymi recenzjami, postanowiłam wybrać się na Generała "Nila".

Na wstępie muszę przyznać, że to, za co "Nil" bywa chwalony, faktycznie jest na miejscu. Historia sądowego mordu na wojennym bohaterze, generale Emilu Fieldorfie, jest idealnym tematem na film i trudno było napisać na jej podstawie zupełnie zły scenariusz. Jest więc intrygujący główny bohater. Jest również dobre aktorstwo - pomijając zachwalanego powszechnie Łukaszewicza, świetnie zagrał też Maciej Kozłowski jako były podkomendny Fieldorfa, z którego torturami wyciągnięto zeznania. Dbałość o historyczne detale - być może, trudno mi ocenić.

Niestety, opierając się tylko na historii tragicznego bohatera i dobrych aktorach można zrobić świetne przedstawienie w teatrze, ale nie dobry film. Bugajski jako reżyser jest po prostu nieudolny - pretensjonalny i zbyt dosłowny tam, gdzie trzeba subtelności, a za to oszczędny w używaniu języka filmu, przez co "Nil" przypomina spektakl w telewizji. Oprócz dokuczliwej nudy, której wręcz wstydziłam się, zważywszy na treść tej historii - jest to bowiem opowieść gorzka i okrutna - wyniosłam z kina autentyczną irytację. Można bowiem w "Nilu" odnaleźć kilka pomysłów na dobre sceny - pomysłów zmarnowanych przez indolencję realizatorów. A jest to coś, czego wręcz nie znoszę.

Niewątpliwie to dobrze, że ktoś zdecydował się nakręcić film o Fieldorfie. Szkoda tylko, że po obejrzeniu "Generała..." pozostaje głównie zdenerwowanie. A historyczna refleksja? Grzecznie czeka za nim w kolejce.

Zwiastun:

Nie było aż tak źle.. Warto zauważyć te plusy. Jak na polski film to naprawdę zadowalający efekt.

To zauważam i tym bardziej się staram zauważać, im mniej mi się film podoba. :)

Jestem wrogiem stosowania kategorii "jak na polski film". Czasem to robię, ale na ogół wtedy, kiedy jestem pozytywnie zaskoczona, bo wybierając się do kina na coś polskiego zawsze czarno widzę. Uczniów zagania się do kin na różne ideolomiernoty i oni potem nie chcą wierzyć, że polski film może być OK. A może. W polskiej filmografii znajdują się prawdziwe perły, takie jak "Rękopis znaleziony w Saragossie" czy "Popiół i diament". A i współcześnie trafiają się ciekawe rzeczy, np "Dług" Krauzego albo nawet "Tatarak". Ale te dobre polskie filmy musiałam obejrzeć sama - nikt mi ich nie pokazał w szkole. Szkoda.

Ta teatralność o której piszesz to chyba nieodłączny element filmów Bugajskiego, które tak naprawdę trafiają bardziej do kategorii teatrów telewizji. Podobne odczucia miałem oglądając "Przesłuchanie", a za najlepsze dzieło Bugajskiego uznaję... właśnie teatr TV pt "Opera mydlana", z brawurową rolą Stenki i Żmijewskiego. Polecam wszystkim. A "Nila" chyba sobie jednak odpuszczę.

Dodaj komentarz