Przygarnij Upiora

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Słynny muzykalny Upiór zamieszkujący podziemia paryskiej opery to postać o wielu twarzach, czy raczej o wielu gębach, które kultura masowa dorabia jej niestrudzenie od stu lat. Sam będąc zresztą tej kultury nieodrodnym dzieckiem, łączy w sobie zarówno cechy skończonego łajdaka i mordercy, jak i lirycznego kochanka, tragicznego geniusza muzyki, niedoścignionego sztukmistrza... Do wyboru do koloru. I wybór zostaje dokonany.

Podczas gdy w latach 20 ubiegłego wieku na ekranach królował Lon Chaney w straszliwej charakteryzacji, żywy wizerunek brzydoty, który niebezpodstawnie budził przerażenie - dziś serca dam porusza postawny, elegancko ubrany dżentelmen w skąpej maseczce. Pełna romantyzmu fabuła weberowskiego musicalu umniejsza zarówno fizyczną deformację Upiora, jak i jego ułomność moralną, czyniąc go charakterem może i czarnym, ale jednocześnie jakże wdzięcznym.

Upiory dwa - Lon Chaney i Gerard Butler

Co może być przyczyną tej spektakularnej transformacji? Współczesne kino rozrywkowe to dziecko starogreckiej komedii - unika mrocznych tematów lub je trywializuje, wygładza tragizm i bawi, w zamian rezygnując z katharsis. Jeśli zatem czarny charakter, to taki, który nie dotknie nas do żywego. Nędznik, patałach i głupiec, którym możemy gardzić, albo... diabeł w uwodzicielskich szatach, który budzi w nas podziw.

Magiczna receptura

Jak się okazuje, jesteśmy skłonni poddać się fascynacji i zawiesić surowe zasady moralne, jeśli tylko negatywny bohater ma odpowiednio dużo stylu rozumianego jako zespół cech, na które chętnie nabieramy się również w rzeczywistości. Musi być zatem przystojny, dystyngowany lub charyzmatyczny, powinien również charakteryzować się niepoślednią inteligencją. Są to warunki konieczne, byśmy byli gotowi wybaczyć mu jedzenie ludzkiego mięsa lub strzelanie do ludzi jak do kaczek. Upiór Opery jest tu przykładem modelowym - nienaganny ubiór, szarm i muzyczny geniusz zdają się nie najgorzej rekompensować skłonność do zabijania, skoro nawet anielska Christine lituje się nad strasznym adoratorem. Nie brak jednak i innych przykładów, włącznie z najbardziej drastycznymi. Nie zapominajmy też o naziście-detektywie z "Bękartów wojny" którego Tarantino zapewne poskładał z kawałków zawidzianych w setkach filmów z jednym tylko zamiarem - by nas uwiódł. Skutecznie.

Christoph Waltz jako Landa i Anthony Hopkins jako Lecter

Istnieje również cała galeria postaci, którym jesteśmy gotowi wspaniałomyślnie darować winy, gdyż kierują nimi pokrętnie rozumiane pobudki moralne. Na pierwszym miejscu są, rzecz jasna, różnej maści mściciele, zaczynając od pięknej blondynki z "Kill Billa" a kończąc na bohaterach koreańskiego mistrza krwawych porachunków, Chan-Wook Parka. Ohydne morderstwo popełnione przez superbohatera Rorschacha w filmie "Strażnicy" akceptujemy, bo jest wyrazem słusznego gniewu. Od biedy możemy przyznać moralną słuszność nawet psychopatycznemu Panu Układance z kolejnych części "Piły", każącemu straszliwą śmiercią osoby nie potrafiące cieszyć się z tego, że żyją. No cóż... Na tle wszystkich tych groteskowych figur obleczony w maskę i teatralny ciemny ubiór tajemniczy V z "V for vendetta" wydaje się być wzniosłym idealistą i nie jest trudno przyklasnąć mu, gdy mówi z niezachwianą pewnością, że przemoc może służyć dobru.

Ciekawą, choć nieudaną woltę opartą na tej właśnie tezie można zaobserwować w dwóch filmach, których bohaterem jest kolejny słynny geniusz-psychopata - Hannibal Lecter. Dzięki elektryzującemu popisowi aktorstwa, "Milczenie owiec" staje się właściwie apoteozą skrajnej postaci indywidualizmu. Wydaje się, że nie sposób ulec fascynacji na widok okrwawionej postaci Lectera, który tuż po dokonanym mordzie zatrzymuje się, by w ekstazie słuchać muzyki. A jednak jej ulegamy. Kanibalizm jest tu aktem wolności, a być może również wyrazem tezy, iż człowiek tak wybitny i samoświadomy może sobie pozwolić na bycie amoralnym. Paradoksalnie, gdy w "Hannibalu" ten straszliwy wizerunek spróbowano nieco osłodzić, nadając działaniom Lectera pozór moralnej słuszności (jego ofiara, Mason Verger, to dość ohydny zwyrodnialec), postać kanibala straciła prawie cały magnetyzm. Zażeranie się ludzkim mózgiem odzyskało swój ziemski wymiar i stało się po prostu obrzydliwe.

Publiczność nie wybacza...

Oczywiście istnieje też zespół cech, których uwodzicielski czarny charakter mieć nie powinien i jedną z nich jest nieprzewidywalność. Nawet jeśli bohater negatywny morduje i okalecza, lubimy myśleć, że robi to według jakiegoś planu... kodeksu honorowego... czegokolwiek. Byle nie stawiano nas oko w oko z kompletnym szaleńcem. Można by się tutaj posłużyć przykładem Jokera, a nawet obu Jokerów - obie kreacje były na swój sposób niepokojące - gdyby nie to, że ledgerowski Joker to osobnik raczej racjonalny. Jedynie Nicholson sprawia wrażenie zupełnie niesterowalnego, podobnie jak coenowscy szaleńcy z "Fargo". Do kolekcji można dodać budzącą dreszcze kreację Javiera Bardema z filmu "To nie jest kraj dla starych ludzi". Ten zawodowy morderca szczyci się swoimi "zasadami", mimo to kiedy tylko pojawia się na ekranie, budzi chęć ucieczki. Pomijając obrzydliwą metodę eksterminacji ofiar, kodeks honorowy Chigurha nie zna ograniczeń i odnosi się wrażenie, że gdyby poczuł się on urażony wyrazem twarzy amerykańskiego prezydenta, nie spocząłby, póki Owalny Gabinet nie spłynąłby krwią. Chigurh jest szalony i dlatego budzi odrazę. Jesteśmy gotowi podziwiać inteligencję, odwagę i profesjonalizm... ale nie u kogoś takiego.

Jack Nicholson jako Joker i Javier Bardem jako Chigurh

Jeśli ktoś ma wzbudzić w widzu choć cień sympatii, nie powinien też mieć upodobań objętych społecznym tabu - na przykład, jak rzymski cesarz Kaligula, czuć mięty do własnej siostry. Postać Kommodusa w "Gladiatorze" byłaby może tragiczna, gdyby nie uporczywe zaloty do Lucilli. Od Buffalo Billem z "Milczenia owiec" ciągnie z kolei transwestytyzmem, zaś Max Cady z "Przylądka strachu" to gwałciciel. O ile morderstwa ujdą jeszcze płazem, o tyle seksualnych ekscesów nie wybacza się, przynajmniej w Hollywood.

Z pośledniejszych cech, których unika się konstruując atrakcyjnych morderców, można wymienić również chciwość. Postaci chciwe giną na ogół marnie, przywalone gruzami plądrowanych budynków lub w ramach ironicznej kary pozostawione na pustyni z puszką oleju silnikowego ("Quantum of Solace") - mile widziane jest zatem mordowanie w afekcie, dla przyjemności lub na zlecenie, jako gwarantujące dłuższy ekranowy żywot.

Jak widać, o ile tylko szwarccharakter nie został pomyślany jako pokraczny szaleniec o niejasnej proweniencji, możemy się spodziewać, że będzie to ktoś, z kim chętnie poszlibyśmy na kolację, o ile tylko dostalibyśmy gwarancję, że to my, a nie nas jeść będą. Miłość, którą tak podkreśla Weber w historii Upiora, Coppola zaś, dość niespodziewanie, w filmie o Draculi, to tylko nic nie znacząca ozdoba. Dystyngowani socjopaci w nazistowskich mundurach, kanibalistyczni psychiatrzy, morderczy mściciele to atrakcja sama w sobie, o ile tylko zadbano o odpowiedni zestaw pozorów i podano je ze smakiem, a czasem nawet i bez niego. Morderstwo w czasach popkultury to kwestia estetyczna - wymaga klasy.

Zwiastun:

Świetna notka, jeno widzę tu pewien błąd w założeniach. Czytałaś Upiora w operze? Jeśli nie, to zapewniam Cię, że to Leroux stworzył tak niejednoznaczną postać, którą raczej lubimy i której współczujemy, nawet kiedy łazi po operze z tym swoim lassem. Właściwie jedyną większą zmianą w filmie (poza opisem wyglądu, przy którym nawet wersja Upiora z 25 roku jest ugładzona) jest przeróbka przeszłości Eryka. Z tym że to znowu nie wina Webbera, bo w oryginalnym musicalu sceny, podczas której dowiadujemy się o dzieciństwie Upiora po prostu nie ma. A więc Upiór był mocno niejednoznaczny już w 1911 roku.

Podobne zarzuty mam przy Lecterze. To nie Hollywood stworzyło go takim, jakim jest - ono po prostu dość wiernie przekopiowało charakter książkowej postaci.

A na koniec - motyw zemsty też jest o wiele starszy niż ustrojstwo braci Lumiere - co czujesz do Hamleta, gdy ten zabija Poloniusza?

"Upiora" czytałam już jakiś czas temu ale w miarę nieźle pamiętam, że o ile potrafiłam Erykowi współczuć, o tyle nie umiałam go polubić. Fizyczna deformacja skazała go na zostanie wyrzutkiem, ale nie mordercą i łajdakiem, który nie mogąc wzbudzić miłości, próbuje ją wymusić. To był już jego własny wybór. Ale skoro piszesz o sympatii, którą wzbudził w Tobie Upiór, najwyraźniej można go postrzegać na wiele sposobów.

Swoją drogą Leroux nawrzucał w tę powieść tyle różnych dziwnych wątków - jak na przykład motywy związane z Persją - że można sobie dobierać jak w supermarkecie. Weber mocno okroił wątki związane z dzieciństwem, ale i tak wyszła mu z tego fabuła na tyle porywająca, że na Upiora do Romy wali się drzwiami i oknami.

Jeśli chodzi o "Milczenie owiec", to widziałam film już po przeczytaniu powieści i muszę Ci powiedzieć, że kiedy pierwszy raz zobaczyłam na ekranie Hopkinsa, pomyślałam sobie, że ten zabawny starszy pan w ogóle się do tej roli nie nadaje. :) Jakże się myliłam. Wierna kopia postaci książkowej byłaby niczym bez genialnej, charyzmatycznej interpretacji aktorskiej. Gdyby nie Hopkins, chemia między nim a Foster, i parę pamiętnych scen, tak jak ta ze słuchaniem muzyki, ten film byłby dość przeciętny, tak jak przeciętna jest książka. Uważam, że ekranizacja wniosła do tej fabuły - i do tej postaci - całkiem nową jakość.

Powiem więcej - czytałam również "Hannibala" i jest dla mnie ewidentne, że hopkinsowska interpretacja Lectera mocno wpłynęła na samego Harrisa przy pisaniu sequela.

Zemsta jest oczywiście bardzo starym motywem, a mściciel jest na ogół postacią tragiczną, również w kinie - szczególnie u Parka. Odebranie komuś życia to decyzja dramatyczna. W teorii. Ale nie każdy film to podkreśla. Dwa przykłady z brzegu to Czarna Mamba z Kill Billa i pyskaty policjant z "Infiltracji", który dokonuje zemsty za śmierć swojego towarzysza. Tu nie ma tragizmu, nie ma wątpliwości - ofiara wendety zasługuje na śmierć i tyle. Wręcz czulibyśmy się źle, gdyby Mamba zrezygnowała w połowie.

Upiór: hmm... Ja wyjątkowo lubię takie postaci pokrzywdzone przez los - Monte Christo, Syriusz Black, Fermin z Cienia wiatru... więc pewnie dlatego polubiłam też Upiora.

Co do Lectera - autor twierdzi, że nigdy nie oglądał ekranizacji, żeby nie psuć sobie wizji Hannibala.

A Mamba - w pewnym momencie pod koniec 2 części (przy wejściu na scenę szkraba) myślałam, że zrezygnuje. Po czym naszła mnie refleksja - zaraz, zaraz, przecież to Tarantino :D

Lecter - może to ja najpierw obejrzałam "Milczenie" a potem przeczytałam "Hannibala" i nie potrafiłam już sobie inaczej wyobrazić tej postaci.

W vol 2 też myślałam, że Mamba przestanie. Ale wtedy został jej już tylko Bill, którego zdążyłam trochę polubić i miałam nadzieję, że uda mu się przeżyć. :)

Świetny temat i świetna notka.
Pozwolę sobie na małe dopowiedzenie w odniesieniu do fragmentu gdzie jednym ciągiem wymieniasz Upiora w operze, Landę, słynnych kinowych mścicieli, a kończysz na Lecterze. Wydaje mi się, że czytelnikowi notki należy się drobne wyjaśnienie.
Upiór, Landa i Lecter to, pozostając w analogii do greckiej tragedii, antagoniści. Natomiast wspomniani przez Ciebie mściciele to protagoniści i jako tacy, w moim odczuciu nie powinni być przedmiotem notki traktującej o uwodzicielskich "czarnych charakterach".
Zastanawiam się jeszcze nad kwestią katharsis. Czy faktycznie kino z niego rezygnuje? Nie wydaje mi się.
Mam wrażenie, że większość filmów, przynajmniej holyłudzkich zawiera ten element. Jest on wręcz elementem niezbędnym w kinie rozrywkowym.
EDIT:
Jeszcze w kwestii dewiacji seksualnych, a sympatii widzów.
Na pewno są one jednoznacznie negatywną cechą, ale kojarzę przynajmniej jeden wyjątek. To Ronnie J. McGorvey. Postać dewianta seksualnego z Małych dzieci. Oczywiście daleko mu do typa uwodzicielskiego, ale to postać przy której twórcy filmu sporo się natrudzili, aż uzyskali efekt wzbudzający sympatię i współczucie.
Ukazali Ronniego jako postać tragiczną, świadomą swojej choroby, otoczonego ludźmi pałającymi do niego nienawiścią. Ocieplili jego wizerunek ukazując jego relację z matką, kochającą go, silną kobietą.
(SPOJLER!!!) Sympatia i współczucie widzów była warunkiem odpowiedniego zakończenia wątku policjanta, który, by odkupić winy i przeżyć swoje katharsis pomaga Ronniemu po tym jak dokonał on aktu samookaleczenia.

wspomniani przez Ciebie mściciele to protagoniści

Na potrzeby notki przyjęłam skrajne stanowisko, że każdy morderca to postać negatywna, nawet jeśli przypisuje się mu rolę pozytywnego bohatera. Pokrętnie i chaotycznie, jak to u Esme. Przemyślę i postaram się to może jakoś uporządkować.

Zastanawiam się jeszcze nad kwestią katharsis. Czy faktycznie kino z niego rezygnuje? Nie wydaje mi się.

Uważam, ale mogę się mylić, że film rozrywkowy ma za zadanie wyłącznie zapewnić zabawę i trochę emocji, broń Boże szarpnąć za jakąś głębszą strunę. Oglądając tragedię, widz powinien cierpieć, bo to doprowadza go w końcu do refleksji nad własną kondycją. Cele twórcy tragedii i twórcy filmu rozrywkowego są rozbieżne. Schemat jest niby podobny - identyfikacja z bohaterem, przeżywanie jego losów, potem rozwiązanie akcji i happy-end. Ale z tragedii powinno się wyjść dotknętym, poruszonym, czy wręcz wstrząśniętym. To, co zapewnia film rozrywkowy, to jakaś popcornowa namiastka. Przyznasz chyba, że trudno porównać wrażenia po projekcji "Funny Games" i "Raportu mniejszości" czy jakiegoś bondziaka. Nie sposób wrzucić ich do jednego worka.

Pisząc o kinie rozrywkowym, mam na myśli raczej Spielberga niż Scorsese czy braci Coen - oni zahaczają, mocniej lub słabiej, o artyzm.

A to ciekawe co piszesz o Małych dzieciach, chyba na wishlistę.

EDIT:
A w ogóle ta notka to trochę Twoja wina, bo ostatnio pisałeś do kogoś o tym, jak są projektowane czarne charaktery. To miała być jakaś tam porównawcza recenzja dwóch wersji Upiora, ale jakoś samo wyszło inaczej.

"Cele twórcy tragedii i twórcy filmu rozrywkowego są rozbieżne." - do pewnego stopnia mogę się z tym zgodzić. Cele tragedii były niezwiązane z celem głównym kina rozrywkowego, czyli celem biznesowym. Widzę to tak, że film, szczególnie holyłudzki, ma za zadanie dostarczyć rozrywki, ale jednym z niezbędnych czynników warunkujących sukces kasowy jest właśnie element katharsis.
Żałuje że nie widziałem Funny Games, bo Teraz Ty natchnęłaś mnie na dokonanie analizy i porównania konstrukcji obu filmów. Może zamiast Funny games pod lupe wziąć np. Fargo?
"Pisząc o kinie rozrywkowym, mam na myśli raczej Spielberga niż Scorsese czy braci Coen - oni zahaczają, mocniej lub słabiej, o artyzm." - co do Coenów to pełna zgoda. Choć osobiście nie popadałbym w przesadyzm, bo Coenowie garściami czerpią z klasycznego holyłudzkiego schematu budowania filmowej historii, dokonując w nim interesujących i pomysłowych "przełamań"...

jednym z niezbędnych czynników warunkujących sukces kasowy jest właśnie element katharsis

Rozumiany jako zbudowanie napięcia i rozładowanie go w finale, tak. Ale wg mnie nie ma tu zbyt wiele miejsca na autentyczną "litość i trwogę", która najpierw widza niszczy, by później go odnowić, a to jest właśnie sens katharsis. Można liczyć tylko płytki dreszczyk emocji lub łzawe głodne kawałki. Ale może to czepialstwo, schemat postępowania przy konstrukcji fabuły się zgadza.

Może zamiast Funny games pod lupe wziąć np. Fargo?

To zupełnie inne filmy, ale jestem bardzo ciekawa, co napiszesz o "Fargo", bo je lubię :)

Tak, tak, oczywiście chodziło mi o schemat. Z pewnością Intensywność i charakter katharsis we współczesnym kinie są w większości przypadków "popcornowe", czyli spójne ze specyfiką aktualnie produkowanych "dzieł" filmowych kierowanych do szerszej publiczności.
Co do Fargo, to Ty już wiele ciekawego napisałaś :)
Myślałem tylko o krótkiej analizie struktury scenariusza dzieła Coenów w odniesieniu do klasycznego schematu kina rozrywkowego (czyt. holiłudzkiego) i porównanie go ze strukturą scenariusza Raportu mniejszości np. Zastanawiam się jednak czy ma to sens, bo mam wrażenie że różnic będzie niewiele.

A, że o taką analizę chodzi. Będzie trudno, sztuka pisania i opowiadania historii jest taka sama od czasów Homera :) Jest kilka wybitnych filmów, które traktują schemat po macoszemu - np w No Country for Old Men nie ma wyraźnego przesilenia, to znaczy jest ale widz go nie ogląda. Ale poza tymi wyjątkami nawet hardkorowcy się go trzymają. Co tylko potwierdza moje wewnętrzne przekonanie, że kino ambitne i rozrywkowe to nie dwa oddzielne światy, tylko rozbrykane rodzeństwo :)

Szkoda że nie oglądałaś (jeśli dobrze pamiętam z jakiejś innej dyskusji) "Urodzonych morderców". Bo tam Stone (i Tarantino odwołują się właśnie do tej kwestii umiłowania jakie widzowie maja dla psychopatów. Postacie Mickey i Mallory są stworzone "na obraz i podobieństwo" oczekiwań widzów.

Cały czas wiszą mi Mordercy na wishliście, pewnie faktycznie mogliby sporo wnieść do tej notki. Czuję się skarcona i zaczynam aktywnie szukać tego filmu.

Dodaj komentarz