To nie koniec przemocy

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Co roku gdy tylko pojawiają się nominacje do nagród Akademii, moje baczne oko mknie w kierunku kategorii nieanglojęzycznej. Bądź co bądź powinna się tam znaleźć śmietanka światowego kina i laureat niejednokrotnie bywa bardziej interesujący niż zdobywca Oscara "dla najlepszego filmu". Nie inaczej było w tym roku. Podczas gdy w świecie mówiącym po angielsku triumfowała monarchistyczna anegdotka o jąkaniu, Oscar egzotyczny powędrował do dramatu poruszającego problem istotny dla każdego, także dla podopiecznych Wuja Sama.

"W lepszym świecie" Susanne Bier jest bowiem filmem o przemocy i o tym, jak głęboko jest ona ukorzeniona nawet w łagodnych duszach ludzi cywilizowanych. O tym, jak trudny i nieskuteczny bywa dialog, nawet w odniesieniu do własnych dzieci, z którymi, jak by się zdawało, powinno łączyć nas najwięcej. Wreszcie o tym, jak samotni jesteśmy w obliczu swoich problemów i atawistycznych instynktów - i że jest to samotność nieunikniona.

Trzeba przyznać, że do egzemplifikacji tych zagadnień Brier nie używa środków przesadnie subtelnych - jednym z bohaterów czyni Antona, lekarza pracującego w Afryce, który niemal codziennie musi operować kobiety zmasakrowane przez miejscowego bandytę. Raz na jakiś czas wraca do Danii, do rodziny, w tym do syna Eliasa, który zmaga się z przemocą w swojej własnej, chłopięcej skali. Elias jest ofiarą szkolnego prześladowania - daje się terroryzować do czasu, gdy w klasie pojawia się Christian, przeżywający traumę po śmierci matki i pełen agresji. Te dwie rzeczywistości, okrutny Czarny Ląd i spokojna Dania, staną się arenami konfrontacji, na których każdy będzie miał okazję przetestować zasady, którymi chciałby kierować się w życiu. Nadejdą zwycięstwa, porażki i przewartościowania.

Przedstawiając nam niewielką rodzinną historię, wzbogaconą smakiem dalekich krajów, Bier każe nam uświadomić sobie, jak pierwotnym i naturalnym językiem jest dla nas agresja. Młodzi chłopcy, ustalający w szkole hierarchię za pomocą prawa pięści, rozwiązują konflikt w sposób najprostszy i - jak im się zdaje - najskuteczniejszy. Interwencja pedagoga, a nawet policji, nie jest w stanie zabić zadowolenia ze zdobycia fizycznej przewagi nad wrogiem. Zwycięstwo w bójce to gwarancja świętego spokoju tu i teraz, gwarancja warta podjętego ryzyka. Trudno podważyć żelazną logikę tej strategii. Gdy ojciec Eliasa daje się publicznie spoliczkować i nie podejmuje walki, dzieci reagują posądzeniem go o tchórzostwo. Pacyfizm to dla nich pojęcia abstrakcyjne, do którego muszą dopiero dojrzeć. Anton, po doświadczeniach zebranych w czasie afrykańskich misji, nie wierzy w przemoc. Jednak - co jest stałym problemem osób o jego poglądach - przemoc wierzy w niego. Prędzej czy później musi nadejść próba, która wyczerpie jego wytrzymałość, z której nie będzie godnego wyjścia. Człowiek, ukształtowany przez tysiąclecia do fizycznej walki o przetrwanie, także ze swymi pobratymcami, nie potrafi zmienić swojej natury.

Jednak "Hævnen" to również film o leczeniu ran i o bliskości, dający nadzieję jeśli nie na lepszy świat, to przynajmniej na świat , w którym możliwa jest odnowa. Obojętnie, czy tym razem nadstawimy drugi policzek, czy też sięgniemy po bat skręcony ze sznurków, warto z całych sił zabiegać o porozumienie i wypatrywać okazji do dialogu. To jedyna szansa na jakiś niewielki, prozaiczny happy-end, jeden z wielu w bezustannym ciągu konfliktów i zawieszeń broni, zarazem jedyny naprawdę osiągalny.

Być może właśnie tym podskórnym optymizmem Bier zdobyła serca jurorów Akademii - choć niewątpliwie strona techniczna również musiała mieć swój udział w werdykcie. Zarówno dobra muzyka, jak i zdjęcia, zmieniające tonację z piaskowych żółci w Afryce na duńskie szarości i błękity, doskonale współuczestniczą w budowaniu klimatu. Jeśli można na coś narzekać, to na pewną pospolitość w zakresie konstrukcji scenariusza. Bier podkreśla niejednokrotnie, że kręcąc poszczególne sceny lubi pójść na żywioł, jednak historia jako całość ma kilka doskonale przewidywalnych i dość ogranych zakrętów. W moim wypadku działa to niezmiennie znieczulająco - oglądałabym "Hævnen" z jeszcze większym zaangażowaniem, gdyby oszczędzono mi tych kilku dawek fabularnej rutyny. Są to jednak, zdaję sobie sprawę, zarzuty drobne i jeśli miałabym wysłać kogoś do kina na wybrany seans, "W lepszym świecie" stałoby się jedną z pierwszych propozycji. Szczególnie w tradycyjnie nieciekawym, letnim sezonie.

P.S. "W lepszym świecie" pojawi się w polskich kinach 8 lipca

Zwiastun:

Nareszcie jakaś porządna notka "W lepszym świecie" ;)

Właściwie to mnie się Twoja notka podobała i w ogóle bym nie pisała swojej, gdyby nie to, że muszę się z pokazu prasowego rozliczyć. :)

Na całe szczęście :)

Ech, gdybym przeczytała Wasze notki, to mojej bym chyba nie pisała, ale już za późno. W kazdym razie fajnie, że film jest. Zwłaszcza w tym głupawym sezonie ogórkowym, jak słusznie wszyscy zauważają.

Pisać, pisać, pisać! ;)

Ech, a gdyby tak jeszcze do Wrocławia takie filmy dojeżdżały to by już w ogóle święto było. Ale nie płaczę, już za tydzień Nowe Horyzonty, jakoś wytrzymam :)

w Poznaniu był już w maju ;-) ( i to na początku :-D)

Dodaj komentarz