W sprawie "V"

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Byłam pewna, że to efekt dużego ekranu. Nie wierzyłam, żeby w czasach, kiedy nawet Batman przypomina Hamleta, sprawdzali się bohaterowie tego typu - prości jak konstrukcja cepa. I, jeśli już o tym mówimy - przesłanie tego rodzaju, tj że są rzeczy ważniejsze niż ludzkie życie. Po "Gwiezdnych wojnach" miałam wstręt do Natalie Portman. Rzygam, kiedy wyczuwam podniosły nastrój. Nie wierzę w ekranizacje komiksów. Dlatego ponowne oglądanie "V jak vendetta" w domu na zwykłym telewizorze powinno być dla mnie jak wyrywanie paznokci. Tymczasem nachodzi mnie ochota zrobić to jeszcze raz. Niepokój, dezorientacja, groza.

Komiks, który posłużył za kanwę do tego filmu nie jest co prawda tuzinkowy. "V jak vendetta" pochodzi z ambitnej serii DC Vertigo a jego autorem jest Alan Moore, odpowiedzialny między innymi za "Watchmen" oraz kultowy już odcinek przygód Batmana - "Killing joke". Temat - totalitaryzm i anarchia - ważki. Film jednak nie jest niszowym dziełem dla mózgowców, tylko widowiskiem skrojonym pod przeciętnego widza. I jako takie, pomimo nieprzesadnego budżetu, jest piekielnie dobry.

To prawda, że główny bohater jest odrobinę tylko zmodyfikowanym modelem Pirata/Dżentelmena nr 36 (dobry, mimo że w masce, Hugo "Agent Smith" Weaving). A bohaterka, przynajmniej początkowo, Ładnej Idiotki numer 2. To prawda, że historia jest pełna klisz, a co gorsza różnych naiwnostek. Z pełną świadomością tych rzeczy ogląda się "V..." z zapartym tchem, nawet kiedy zna się już zakończenie.

Głównym atutem filmu jest znakomity montaż, momentami nawet trochę przeszarżowany, i wielka sprawność realizacji, która wielokrotnie zastępuje efekty specjalne. Scenariusz braci Wachowskich, jest idealnie zwięzły i nawet jeśli trzeba przecierpieć kilka łzawych scen (w tym niestety początkową), nie zaburzają one wigoru, jaki charakteryzuje całość.

Jeśli już ktoś zupełnie nie potrafi świetnie się bawić oglądając rzucanie nożami i koniecznie odczuwa potrzebę refleksji - może łatwo zauważyć przewrotną aktualność tego filmu. Totalitaryzm w Wielkiej Brytanii, z którym walczy V, nie wziął się znikąd. Zbudowali go sami obywatele, handlując swoją wolnością w zamian za bezpieczeństwo. I chociaż trudno wyobrazić sobie, by po prawdziwych ulicach mógł stąpać osobnik pokroju V, to nowoczesną formę zachodniego faszyzmu - już łatwiej. A więc ubaw dla ludu czy ostrzeżenie? Ubaw. Przynajmniej na razie.

Kolejna świetna recenzja, która zachęciła mnie do obejrzenia tego filmu. A to nie lada zadanie, jeśli weźmie się pod uwagę, że spędziłem kiedyś całą sobotę w Dusseldorfie chodząc od kina do kina i szukając miejsca gdzie ten film jest wyświetlany bez dubbingu. Bez szczęśliwego zakończenia. Dodaję sobie na listę TODO. Tę przyjemniejszą, nie tę z niezaimplementowanymi ficzerami Filmastera.

W Niemczech faktycznie dubbingują wszystko, nawet MacGyvera, coś strasznego. Aktorzy specjalnie do "V" wyćwiczyli elegancki angielski akcent, a tu taka nieuprzejmość.

Oglądałem ten film już dawno temu, zaraz po premierze, ale z tego co zapamiętałem, był strasznie rozwlekły, patetyczny i banalny. Główny bohater był przesadnie zmanieryzowany (nie w sposób zabawny, jak Depp - pirat z Karaibów, tylko irytujący), ale najgorszy był ten cały patos połączony ze scenami, gdzie dzielny bohater rozwala gromadę strzelających do niego zbirów samym nożem. Jak dla mnie połączenie głupawych siekanek z podniosłym nastrojem jest niestrawne.

Właściwie to nie odpieram wielu z tych zarzutów, poza może tymi, że po pierwsze noży było co najmniej sześć a po drugie nie ma co oczekiwać od ekranizacji komiksu, że zacznie trzymać się rzeczywistości.

V jest zmanieryzowany i jest to nieco wkurzające, ale konwencja filmu jest całkowicie inna niż "Piratów" i postać a la Sparrow by tu po prostu nie pasowała.

Patos oczywiście w sporych ilościach. Natomiast z twierdzeniem, że film jest rozwlekły nie mogę się zgodzić. nie nudziłam się ani przez chwilę ani za pierwszym, ani za drugim razem. Banalny? Być może nie ma tu nic odkrywczego, ale to na dzisiejsze czasy. Komiks jest z lat 80, wtedy nie było jeszcze powszechnej mody na teorie spiskowe.

Ciekawe, że po pierwszym obejrzeniu byłbym skłonny zgodzić się z mw, a po drugim razie - z Esme.
Myślę, że to po prostu jeden z tych filmów, na które trzeba mieć tą odpowiednią chwilę i albo go pokochać albo znienawidzić. Patos i kicz może wściekać i drażnić lub odwrotnie - dodawać wartości obrazowi i mile łechtać poczucie języka filmowej metafory.

Na szczęście sam finalnie skłaniam się ku drugiej opcji i pod notką podpisałbym się wszystkimi czterema kończynami :)
I aż mi się po jej przeczytaniu zachciało obejrzeć V po raz kolejny ;)

Napisałam tę notkę, bo tak doskonale bawiłam się przy drugim seansie. Uznałam, że skoro daję się zrobić znając zakończenie i mając świadomość tego, jak wiele jest tu uproszczeń, to musi w tym filmie coś być. On jest jak popcorn - zawsze ma się ochotę na jeszcze trochę. :) Nie dam więcej niż 7, ale za to chętnie jeszcze kiedyś obejrzę.

Dodaj komentarz