Mr. Brainwash chce zrobić fabułę (trzeba się rozprawić z tym badziewiem)

Data:
Ocena recenzenta: 2/10

Świat zapragnął młodych artystów. Ich dzieła mają być przesiąknięte ich młodością i dojrzałe jednocześnie. W czasach, gdy obawa przed rzeczywistym wyczerpaniem kultury jest spychana do podświadomości przez kolejne odkrycia i "powiewy świeżości", oczy krytyków i odbiorców kultury są skierowane na poważnych debiutantów przed dwudziestym rokiem życia. Tak, jakby ich wiek był gwarancją oderwania od powszechnych schematów w danej dziedzinie.

Zastanawiam się, co myślał Xavier Dolan (ur. 1989, fryzura na Jamesa Blake'a), kiedy kończył "Zabiłem swoją matkę". Albo raczej - kiedy czytał recenzje i odbierał nagrody. Wydaje mi się, że jeśli (co niewykluczone) rzeczywiście jest świadomym artystą, miał w głowie huczące "LOL". Byłoby to zaiste niesamowite osiągnięcie i uznałbym Dolana za genialnego szatana kinematografii - jego film byłby wtedy kpiną z popularnych klisz estetycznych i intelektualnych, a przede wszystkim - z apologetów jego dzieła. "Zabiłem moją matkę" i tak pozostałby filmem bardzo słabym, ale intencja kierująca twórcą sprawiłaby, że urósłby w moich oczach.

Niestety, w rzeczywistości Dolan pewnie bardzo wierzy (dał się przekonać?) w dojrzałość i wyjątkowość swojego filmu. A "Zabiłem moją matkę" jest tworem odrzucającym - i to nie w taki sposób, jak to się zdarza np. u von Triera, ale odrzucającym pustką, banałem, pretensją, fałszem. Tematem są tutaj napięte (właściwie zgniłe) relacje 17-letniego Huberta z matką. To, jak te relacje zostały przedstawione jest bodaj największą słabością filmu - krótko mówiąc: Hubert nienawidzi matki, ponieważ ona ma od niego gorszy gust (kiczowate ciuchy, słabe programy telewizyjne) i nie dorasta mu intelektem i wrażliwością do pięt, a co najgorsze ma obrzydliwy mieszczański charakter, który nie pozwala jej się pogodzić z homoseksualizmem syna i jego naturą.

Trzeba bowiem wiedzieć, że Hubert jest początkującym artystą, z nieznośnym charakterem, ogromnym ego i niezwykłą wrażliwością. Obie postacie są jednakowo żałosne, ale w ich konflikcie nie ma żadnej głębi - po pierwsze dlatego, że polega on na prostej huśtawce nastrojów (histeryczne krzyki albo przejściowe pojednania - z przewagą tych pierwszych), po drugie dlatego, że jego źródła są oczywiste (bezrefleksyjność matki, ego syna i temperament obojga). To sprawia, że napięcie emocjonalne filmu Dolana osiąga poziom telenoweli (może nawet gorzej), a widz co chwilę patrzy na zegarek. Tematy, którymi zajął się reżyser(poza konfliktem z rodzicami także homoseksualizm, zagubienie nastolatka i parę innych) mogłyby zostać (były?) poruszone w jakimś amerykańskim serialu dla młodzieży. Myślę, że nawet tam nie zostałyby spłycone tak bardzo, jak w tym filmie. A jeśli przypomnieć sobie np. "Pianistkę" Hanekego, albo nawet bardzo dobrego "Hallama Foe" to pozostaje ukryć twarz w dłoniach.

Jednak co charakterystyczne dla debiutu Dolana to warstwa formalna. Jest to na swój sposób interesujące, bo mamy tu przegląd większości wyświechtanych i nadużywanych w zasadzie wszędzie chwytów wizualnych. Ja jebię. Wrażliwość Kanadyjczyka przywodzi na myśl twórczość blogerów i flickrowych fotografów. Banał goni banał. Zbliżenia na części twarzy bohaterów. Używany w niektórych scenach (refleksje bohatera) czarno-biały film. Statyczne kadry (typu martwa natura) owoców, warzyw, itd. w pastelowych kolorach. Retro-fascynacje Jamesem Deanem i Coco Chanel. Oszczędna muzyka fortepianowa przeplatana aktualnymi hitami z ipodów nastolatków (Crystal Castles po prostu *musiało* się pojawić). Formalnie więc Dolan nie robi nic, czego nie widzielibyśmy np. w "Amelii", a przecież wtórność charakterystycznych patentów denerwuje bardziej. Na końcu nie obeszło się bez prawdziwego wizualnego samograja: stylizowanego na kręcony starą kamerą film z dzieciństwa bohatera.

Być może jest to świadoma gra kliszami, które najchętniej kupują nastolatkowie - dlatego należy je wziąć w cudzysłów. Rzecz w tym, że te chwyty są tak banalne, że szydzi z nich nawet internet (np. moda na kpiny z natchnionych zdjęć przerobionych w Instagramie ), a umówmy się, nie trzeba do tego wielkiego wyrobienia estetycznego. Dlatego mówienie o dojrzałości tego filmu zakrawa na żart - Dolan posłużył się popularnymi schematami i kliszami, które po prostu rażą. Problemem nie jest bowiem sama wartość estetyczna wizualnej strony filmu (które utrzymuje się na poziomie fototapet z Ikei), ale jej wtórność. Dolan przypomina Thierrego Guettę, sportretowanego przez Banksy'ego: żonglerka ogranymi konwencjami budząca podziw krytyki.

Ten film to moja pierwsza styczność z Dolanem i - jak sądzę - ostatnia. Nie mam zamiaru oglądać "Wyśnionych Miłości", chyba, że ktoś, kogo rekomendacjom wierzę, będzie mnie gorąco zachęcał. "Zabiłem moją matkę" ma w sobie wszystko, czego chcę unikać w kinie. Odrzucam argument, że jest to debiut 20-latka, i tak nadzwyczaj dojarzałego jak na swój wiek. Hype, który rozpętał się wokół niego każe traktować go poważnie. Okazuje się jednak, że mamy do czynienia z egzaltowanym, przeartyzowanym wrażliwcem, którego atutem okazuje się wyłącznie rok urodzenia.

Zwiastun:

Wiesz co, zachęciłeś mnie. :) Miałem tego filmu nie oglądać, a tak skrajna opinia motywuje by wyrobić sobie własne zdanie.

Prosz bardzo, uważam, że strata czasu. Jakby ktoś ostro zjechał, nie wiem, transformery, czy coś, to bym sobie obejrzał (duże prawdopodobieństwo funu), ale jak ktoś zjeżdża film "festiwalowy" to dla mnie znak, że trzeba go unikać. elo

Dobry tekst. Bardzo dobry. Tylko że dla mnie nie mówi nic o tym filmie. Wg mnie Dolan to taki współczesny Werter - egzaltowany, nieznośny, ale niesamowicie szczery. Szczery także w tej swojej naiwności. Poza tym nie wspomniałes o tym, że Dolan celowo stawia siebie w histerycznym świetle, by eksponować postać matki. Zgadzam się, że emocjonalizm Dolana może doprowadzać do szału, jeśli ktoś nie akceptuje takich środków wyrazu. Werter też może doprowadzić do szału.
W ogóle mierżą mnie te zarzuty o banał i grafomanię. To w ogóle nie o to chodzi. Wszystko jest banałem, nic nie jest banałem.

Gdzie w tym filmie jest szczerość? W tym, że autor odkrywa swoją nienawiść do matki? Nawet jeśli, to spoko, ekshibicjonizm, fajnie, bawimy się, ale ja jako widz otrzymuję niewiele. 95 długich minut. Nuda, panie. Szczerość sama w sobie nie jest zaletą. Wolę naładowaną treścią kreację, aniżeli taką szczerość (dla mnie film jest z gruntu zafałszowany w swoim przerysowaniu, a wręcz lansowaniu bohatera/autora). Tak jak z "Antychrystem" - jeśli nawet twórczość czerpie swoje źródło z osobistych przeżyć autora, to i tak możemy otrzymać wydmuszkę.

"[i]Wszystko jest banałem, nic nie jest banałem.[/i]" --> z całym szacunkiem: wtf. Pojęcie "grafomanii" nie powinno służyć ocenie twórczości? Jeśli coś nie wnosi nic a nic ani do "dorobku kulturalnego" (nie mogłem znaleźć lepszego określenia), ani naszego "świata wewnętrznego" (jeszcze gorzej; mam nadzieję, że zostanę zrozumiany) to jest niepotrzebne. Mniemam, że Dolan próbował wywołać za pomocą tego wkurwiania widza katharsis (założenie samo w sobie niegłupie), ale szczerze: ktoś je naprawdę przeżył? Więc sprawdzam: treść? fałsz, banał, uproszczenia. emocje? sztuczne. forma? znowu banał, pretensjonalność, klisze, wrażliwość 16-letniego blogera.

Jeśli strzępię tutaj na Dolana klawiaturę, to tylko dlatego, że nie znalazłem żadnego votum separatum w powszechnym hypie. Nie ogarniam: 8, 9, 7, 8, 8 (...) na tym serwisie dla filmu tak oczywiście złego. Jakby wiesz, Xavier jest nagi (i leży na brzuchu).

On nie odkrywa nienawiści tylko popieprzony, niedojrzały sposób ukazywania miłości. Właśnie ta niedojrzała, rozwydrzona egzaltacja jest dla mnie romantyczna i poprzez swój naiwny wręcz dziecinny romantyzm szczera, jak w wypadku Wertera. Wszystko już było, więc nie da się nic wnieść do "dorobku kultury". Pozostaje jedynie gra albo autorska kreacja i tutaj Dolan daje radę, wg mnie. Twoja opinia jest bardzo cenna i na pewno świetnie oddaje wszystkie możliwe zarzuty pod adresem poetyki Dolana. Mam tylko nadzieję, że nie uważasz, że masz monopol w kwestii dobrego smaku. Coś takiego jak film "oczywiście zły" nie istnieje. Dla mnie to jest tak, że Tobie się nie podobało, potrafisz to uzasadnić i nie ma sprawy. O ile rozumiem Twoją irytację, o tyle uważam, że mam prawo do własnego odbioru i własnych wrażeń.

Jeśli dobrze pamiętam, to romantyzm Wertera został u Goethego skarykaturalizowany jako źródło życiowej inercji i ucieczki od świata. Skoro tak, to może i Dolan jest Werterem, ale na pewno nie Goethem :)

co do "wszystko już było", to chyba nadmierny pesymizm, ale nie mam do końca wyrobionego zdania na ten temat, więc mniejsza.

No i hej, myślałem że na tak zacnej "platformie blogerskiej" nie obowiązuje argument "de gustibus non disputandum"; mój stanowczy ton ani nie świadczy o moim przekonaniu o monopolu na cokolwiek (żeby chociaż na alkohol!), ani nie odbiera nikomu prawa do czegokolwiek. przecież wiadomo.

No chciałem się upewnić :)

Ja nie wiem , czy Goethe karykaturalizował, wiem, że było to zakorzenione w rzeczywistości, bo połączył własne przeżycia i samobójstwo swojego przyjaciela. No i ten styl werterowski dał początek całej formacji pokoleniowej, co zaowocowało rozkwitem romantyzmu. Jeśli opieram się o Wertera to po to , by pokazać, że taka estetyka nie musi oznaczać ostentacyjnego kiczu. Tak mi się wydaje, że nie musi. Ale jak powiedziałem wcześniej - szacunek dla Twojej opinii, bo ma ona ręce i nogi i jest jak rzadko merytoryczna. A że napisana z biglem to dodawać nie muszę. Proszę o więcej.

Dodaj komentarz