Alan Ball (un)proudly presents
Alan Ball, twórca scenariusza do American Beauty, a przede wszystkim autor fantastycznego "Sześć stóp pod ziemią", którego niestety - z przyczyn mi znanych, a mimo to niezrozumiałych - nie uwzględniono w bazie filmastera (o braku seriali w tym serwisie będę wspominał przy każdej możliwej okazji) potwierdza tezę, że świetni scenarzyści rzadko okazują się równie dobrymi reżyserami.
Nothing is private to film przesycony treścią i ważny z punktu widzenia przesłania, które ze sobą niesie. I pewnie właśnie dlatego jest tak nieudany.
Bo Ball - znany ze swojej odwagi przy poruszaniu tematów kontrowersyjnych, tematów tabu - tym razem poszedł o krok za daleko. Zamiast zjadliwej satyry amerykańskiego społeczeństwa otrzymaliśmy więc film nie tylko niesmaczny, gorszący, ale przede wszystkim przesiąknięty subiektywizmem, a co za tym idzie - niezamierzenie groteskowy. Autor wyraźnie nie potrafił zdystansować się do podejmowanego tematu, wymierzyć ciosu chłodno i precyzyjnie. Zamiast tego bił na oślep, zupełnie jakby walczył z kimś, kto właśnie powiedział kilka niecenzuralnych słów na temat jego matki. Po prostu poniosły go emocje.
Oczywiście, film nie jest do końca zły. Jako całość nie pozostawia może po sobie zbyt korzystnego wrażenia, niemniej pojedyncze epizody wyszły wyśmienicie. Bardzo dobrze zagrali też aktorzy. Niezła była Summer Bishil, a jak zwykle świetny Aaron Eckhart, który to wyrasta na jednego z najsolidniejszych aktorów swojego pokolenia. Wszystkie te zalety giną jednak w otchłaniach wszędobylskiego bełkotu.
Cóż powiedzieć więcej? Alan Ball, za sprawą HBO, wydał na świat kolejne serialowe dziecko, czyli lekkie i klimatyczne True Blood. Tym samym, po krótkiej przygodzie z kinem, powrócił do telewizji. Mam nadzieję, że na dobre.