Życie, ukryte w paplaninie „bla, bla, bla”

Data:
Ocena recenzenta: 10/10

Paulo Sorrentino pokazuje nam Rzym wyższych sfer, ociekających - jakże pięknym – hedonizmem, jednak spomiędzy kolejnych zastrzyków botoksu, kolejnych szklanek whisky wyziera film uniwersalny, który zdaje się pytać, „a jak ty marnujesz swoje życie?”.

Pytanie niby banalne, filmowcy niby rozprawiali się z ważeniem ludzkiego żywota już wielokrotnie, ale „Wielkie Piękno” wymyka się ostentacyjności, bo owe pytanie zadaje ustami głównego bohatera, Jepa Gambardelli (Toni Servillo), a jemu wszystko wolno. Sam przyznaje, paląc papierosa po niezbyt udanym seksie, że nie może już tracić czasu na robienie rzeczy, których nie chce robić.

In Jep we trust

Widzowi pozostaje przytaknąć, bo dzięki starannej ekspozycji szybko poznaje tego 65-letniego dziennikarza o – już – ciągle smutnym spojrzeniu. To bohater idealny do sportetowania refleksji nad swoim życiem; Jep wydaje się bowiem dziennikarzem bardziej hobbystycznym, za główny zawód obrawszy sobie pełnienie funkcji naczelnego socialite włoskiej stolicy. Oto mężczyzna, który zna wszystkich i którego znają wszyscy, oto mężczyzna, który nigdy nie musiał się specjalnie przejmować, a teraz nie musi już z całą pewnością.

Tak jak Jep Gambardelli chce być królem rzymskiego życia towarzyskiego, tak jest też królem „Wielkiego Piękna”. Nawet jeśli nie ma go w kadrze, to kamera wydaje się być przez niego prowadzona. Film Paulo Sorrentino nie cierpi na częstą dychotomię pomiędzy obrazem a substancją; to tak, jakby każdy członek ekipy filmowej stał się Jepem.

Toni Servillo w głównej roli zachwyca, kreuje postać magnetyczną, niesamowicie naturalną. Stwierdzić, że kamera go szuka to niedopowiedzenie; obiektyw najczęściej jest na nim wypośrodkowany, a kompozycja otoczenia pomaga naszym oczom spocząć właśnie na głównym bohaterze. Naturalność Toniego Servillo w roli Jepa manifestuje się w kontraście pomiędzy jego maskami, albo szeroką gamą emocji, które zdają się właśnie maskami być. Jep Gambardella może z politowaniem mieszać z błotem nadętą koleżankę, by potem teatralnie zapłakać na pogrzebie, albo zapłakać szczerze, reagując na utratę kogoś niezwykle bliskiego. Konstansem pozostaje jego smutne spojrzenie człowieka, który udaje życie, a codziennie rano - czy też w południe – budzi się kontemplując samego siebie, pozostając sam na sam z tymi najtrudniejszymi z pytań.

Pocztówka z Rzymu

Już pewnie nie raz pisałem, że dobrą pracę operatorów można weryfikować zatrzymując film; jeśli ukazujący się nam kadr stanowiłby dobrą fotografię, zdjęcia można uznać za równie dobre. To oczywiście potężne uproszczenie i dane mi było zobaczyć dziesiątki produkcji, które taki pseudo-test zdałyby celująco – „Wielkie Piękno” idzie jednak dalej, właściwie wymykając się ocenie.

Luca Bigazzi (autor zdjęć właśnie) namalował obraz. Kadry tego filmu to nie tyle piękne fotografie, co dzieła nadające się na największe wystawy. Wszystkie kadry, warto dodać, bo każde ujęcie zostało przygotowane z niesłychanym pietyzmem. Kompozycja jest tak naprawdę tworzona przez architekturę miasta – stąd ta niemalże namacalna rzymskość. Warto dodać, że kamera lubi się ruszać, płynąć w przestrzeni, zatrzymuje się dopiero przy dialogach i nawet w tym ciągłym ruchu bierze pod uwagę otoczenie. Całość jest jeszcze fantastycznie oświetlona, mogę się chyba pokusić o określenie tego mianem światła barokowego. Wiele przy tym ryzykowano, bo twórcy zeszli do głębokich czerni, co przy częstych nocnych zdjęciach groziło katastrofą; „Wielkie Piękno” powala, deklasuje oprawą wizualną. To głównie dzięki niej ten film tak dobrze smakuje przy kolejnych seansach, jest jak wizyta w galerii – wprawdzie wciąż krążymy wśród tych samych obrazów, ale za każdym razem artysta daje nowy powód do zachwytu.

W parze z obrazem idzie dźwięk. Nieczęsto miesza się w filmie muzyka klasyczna z dyskotekową, ale w końcu tak samo rzadko po scenie imprezy zalanej brutalnym, stroboskopowym światłem następuje cięcie montażowe do ujęcia rzymskiej ulicy w delikatnym świetle poranka. Muzyka jako taka ma tu z resztą szersze znaczenie, bo dialogi są tak rytmiczne, że stanowią jej substytut, a i mniej oczywiste dźwięki potrafią zaskoczyć, jak chociażby kostki lodu nieśmiało i samotnie dzwoniące w szklance bourbona.

Vivat Rex

Dźwięki wyciszają się tylko raz, nieprzypadkowo rzecz jasna, bo w scenie swoistego katharsis głównego bohatera. Warstwa audio-wizualna, balans między sacrum a profanum, to odbicie samego Jepa Gambardelli, który właśnie pomiędzy sacrum a profanum balansować musi. To naturalne, bo protagonista jest człowiekiem poszukującym.

Poszukującym tego, co my wszyscy, odpowiedzi na pytania, z którymi się budzimy i z którymi kładziemy się spać, które spychamy gdzieś, hen, w dalekie zakamarki świadomości i szukamy spełnienia właśnie w tej „paplaninie bla, bla, bla”.

„Wielkie Piękno” wzięło mnie z zaskoczenia za pierwszym razem i robi to nieustannie za każdym kolejnym. Paulo Sorrentino przygotował prawdziwą ucztę, arcydzieło kompletne, z którego wypływa pasja; pasja zarówno do rzemiosła filmowego, jak i ta najprostsza, która jednocześnie jest często nieuchwytna.

Pasja do życia.

Zwiastun: