Continuum, ale bez Q

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Stargate: Continuum to trzeci film spod znaku Stargate, a drugi z ekipą SG-1 znaną z serialu. O nowości ciężko tutaj mówić, produkcja ma już bowiem trochę na karku, premierę miała 29 lipca 2008 roku. Scenariusz napisany przez Brada Wrighta i Jonathana Glassnera wcielił w życie reżyser Martin Wood. O ile w przypadku The Ark of Truth (pierwszego filmu z SG-1) scenariusz zamykał pewien konkretny wątek, to w przypadku drugiego filmu obawiam się, że twórcy po prostu poszli na łatwiznę, byle by tylko zarobić na marce.

5-minutowa akcja

Już na początku całego filmu zaczyna się wartka akcja, która potrwa aż… pięć minut. Po kilku wystrzałach na dobrą godzinę możemy zapomnieć o emocjach. Po pełnym napięcia i dynamizmu początku czeka nas długi okres przynudzania. Jest to spowodowane dostosowywaniem się bohaterów do nowej sytuacji, w jakiej przyszło im się odnaleźć. Tym samym potwierdza się moje przekonanie, że produkcje z alternatywną linią czasową nie należą do moich ulubionych – w oryginalnym Stargate SG-1 nie lubiłem bowiem nigdy odcinków prezentujących alternatywne rzeczywistości czy właśnie alternatywne linie czasowe, a to właśnie stanowi trzon Continuum. Całe szczęście druga połowa filmu już się konkretnie rozkręca – są wiec pościgi, wybuchy i walka wszelkiej maści. Pod koniec natomiast dostanie nam się trochę dramatyzmu, zakończonego oczywiście happy endem i… to wszystko.

Nie doszukamy się elementów znanych z Arki Prawdy, nie ma tutaj głębi czy wątków dodatkowych – cała akcja toczy się “po sznurku”, jest prosta i wręcz prymitywna. O ile pierwszy film z SG-1 coś wnosił do “sagi”, o tyle Continuum raczej wydaje się być słabszym dwugodzinnym odcinkiem serialu.

Efekty i muzyka

Na pewno jest to najbardziej efektowny film ze wszystkich filmów z uniwersum Stargate (póki co oczywiście), a wynika to bezpośrednio z faktu, iż jest to produkcja najnowsza. Przyjemnie ogląda się wszelkie wybuchy czy potyczkę myśliwców z “gliderami”, niezwykle dobrze prezentuje się również armada Ba’ala sunąca przez wcale nie taki pusty kosmos. Na niższym poziomie zaś stoi muzyka – wciąż jest bardzo dobra, jednak porównując do innych produkcji ze świata Stargate uważam, że jest to najgorsza ścieżka muzyczna, jaką kiedy kolwiek mogliśmy usłyszeć “pod znakiem gwiezdnych wrót”.

Stargate Continuum to kawał rozrywki – nie koniecznie solidnej, nie koniecznie stu procentowej wartkiej akcji, za to opatrzonej świetnymi efektami specjalnymi i dobrą (choć nie genialną) muzyką. Siadając po raz pierwszy do seansu spodziewałem się czegoś lepszego, niestety po filmie nie należy się praktycznie niczego spodziewać, mimo iż to Stargate. A im więcej razy będziemy próbowali się do filmu przekonać, tym gorzej dla niego :). Niestety, nawet nie ma o czym pisać w recenzji – tym samym ta zaprezentowała sobą istotę filmu – miało być dobrze, a powiało nudą… A szkoda… Jak na Stargate, to w opinii prawdziwego fana, za jakiego się uważam, jest to najgorszy film w całym uniwersum jak dotąd.

Niestety trudno się z Tobą nie zgodzić

Dodaj komentarz