Nie wszystko science fiction, co ma fabułę w kosmosie

Data:

Jestem olbrzymim fanem Gwiezdnych Wojen – lecz głównie tych filmowych. Moja przygoda z nimi zaczęła się jeszcze w ubiegłym wieku (jak to brzmi) – dokładniej w roku 1999, we wrześniu. Wiem, wiem, młody jeszcze jestem ;). Pamiętam jak pierwszy raz zobaczyłem reklamówkę Epizodu Pierwszego w telewizji. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Od tamtego czasu obydwie trylogie zajmują honorowe miejsce w mojej kolekcji Science Fiction. Choć jest to stwierdzenie błędne – dlaczego? Gwiezdne Wojny nie należą bowiem do tego gatunku.

Definicja i technobełkot

Ktoś może się nie zgodzić, ale jest to tylko i wyłącznie moja opinia. Zdefiniujmy może, czym jest Science Fiction. Oto, co na ten temat można wyczytać w Wikipedii:

Fantastyka naukowa – gatunek literacki lub filmowy (zwany też z angielskiego science fiction i określany skrótowo jako “s-f” lub “sci-fi”) o fabule osnutej na przewidywanych osiągnięciach nauki i techniki oraz ukazującej ich wpływ na życie jednostki lub społeczeństwa

Podkreślmy może słowo “przewidywanych”. A więc mamy takiego Star Treka – są ludzie, jest ziemia, jest przewidywany rozwój nauki przedstawiony za pomocą niesamowitego i zostającego na długo w pamięci technobełkotu. A teraz weźmy Gwiezdne Wojny i pierwszy lepszy film z brzegu – już na samym początku czytamy “dawno, dawno temu, w odległej galaktyce”… Gdyby jeszcze było “gdzieś w przyszłości, w odległej galaktyce” to moglibyśmy spokojnie mówić o Gwiezdnych Wojnach jako science fiction, tak jednak mówimy o czymś jedynym w swoim rodzaju. Nie wspominając o tym, iż w Gwiezdnych Wojnach nie uświadczymy obserwowania głębokich wątków o wpływie postępu technologiczno-cywilizacyjnego na życie ludzi.

Baśń w kosmosie

Gwiezdne Wojny można określić jako tzw. “Space Opera” – dosłownie, gwiezdna opera :). A raczej baśń, legenda. Zamiast grupki żołnieży i naukowców uwięzionych na statku zawieszonym w kosmosie mamy złego imperatora, bohaterski zakon rycerzy Jedi i ideę walki dobra ze złem. Idea ta przetacza się przez całą sagę, zarówno tą filmową jak i tą komiksową czy też pisaną.

No właśnie – saga. Ciężko mi jakoś dopasować to słowo np. do Star Treka. Ale do Gwiezdnych Wojen pasuje jak się patrzy. Jest to właśnie saga – o poświęceniu, przyjaźni. O walce dobra ze złem, bohaterskich rycerzy ze złymi lordami. Star Wars to takie “fantasy w kosmosie” – mamy rycerzy, księżniczki, imperatora, słowem wszystko, co nadaje się na dobrą opowieść ze stalowym mieczem w roli głównej. George Lucas właśnie to nakręcił, nakręcił czystą baśń fantasy w świecie zdominowanym przez technikę.

Temat ten można rozwinąć i to tak, że brakło by miejsca w komórce bazy danych na ten wpis - to, co przedstawiłem powyżej to jedynie skromny zarys rozległej tematyki, wystarczy teraz kilku fanów Kika i Luka i możemy zaczynać ostrą wymianę zdań - jak więc uważacie - czy Gwiezdne Wojny to Science Fiction, czy jednak to tylko (albo aż) baśń w realiach kosmicznych?

Bardzo podoba mi się to rozróżnienie, "fantasy w kosmosie", albo fantasy w przyszłości to dobry temat na spinacz -- może byś był gotowy się podjąć?

Długi wpis by to nie był: Gwiezdne Wojny, Flash Gordon i The Chronicles of Riddick :P

A przynajmniej jak żyję, to jeszcze się nie doszukałem innych produkcji, które mógłbym tak zaklasyfikować.

Ja po prostu napisałbym - Gwiezdne Wojny, to Gwiezdne Wojny. Nie ma sensu ich kategoryzować. To film, który wytworzył cały świat wokół siebie, książki, gry, karcianki, planszówki, komiksy, klocki, figurki. Czy jest jakiś inny film, który tak bardzo wpłynął na otaczający go realny świat?

Ja jestem za science fiction. Dla mnie w fantasy musi być miecz stalowy:).

To już chyba przesada. Mało który film SF spełnia ściśle kryteria przewidywalnego rozwoju nauki. Jasnowidztwo w "Raporcie mniejszości" z pewnością nie mieści się w tych ramach, podobnie jak radosna twórczość w nowym Star Treku. Wypadłyby też wszystkie filmy o kosmitach, którzy lądują w Stanach, żeby zrobić kipisz. W ogóle prawie wszystko by wypadło. Może "Ludzkie dzieci" by się ostały. Trochę szkoda.

Zwróć uwagę na jedno: filmy science ficiton osadzone są w przyszłości z punktu widzenia twórców i starają się jako tako przedstawić przewidywany rozwój technologiczno-cywilizacyjny, a także człowieka w obliczu tego rozwoju.

Gwiezdne Wojny zaś są umieszczone "dawno dawno temu, w odległej galaktyce" i jest to główny argument, dla którego nie można tej produkcji zaliczyć do gatunku SF.

Mam nadzieję, że już skończyłeś Battlestar Galactica, bo będę spojlować. :P
(spojler) Ostatecznie okazuje się przecież, że wojna z Cylonami i wszystkie późniejsze wypadki miały miejsce w "naszej" przeszłości. :) (koniec spojlera) Ten serial, pomimo całej warstwy mistyczno-sensacyjnej, porusza przecież całkiem przyszłościowe problemy rozwoju robotyki itd itp.

A filmy o alternatywnych rzeczywistościach? Tego już w ogóle nie można odnieść do naszej cywilizacji i jej przyszłości, a jednak niejednokrotnie dotyczą one rozwoju nauki i techniki.

Alternatywne rzeczywistości, osadzone w latach 1700-1900 to steampunk, wcześniej to już fantasy :P. To co teraźniejsze i przyszłość to sf. BSG to sf, zgadza się, ale dlatego, iż do końca nikt nie brał pod uwagi możliwości "wiele milionów lat wcześniej".

By coś było "science fiction" musi mieć po pierwsze i elementy science i elementy fiction. To drugie Gwiezdne Wojny mają, z tym pierwszym to już trudniej. O ile w przypadku BSG dla przykładu, mamy do czynienia z pewnymi odniesieniami do współczesnej techniki oraz do jej teoretycznego rozwoju, o tyle Gwiezdne Wojny nic a nic nie mówią nam o "behind the technology" - pewne elementy wiedzy pseudo-naukowej prezentowane są dopiero w nowelizacjach, a potem w ksiązkach, komiksach i albumach, których to z logicznego punktu widzenia do filmów się nie zalicza, bo jeśli tak, to wtedy każda ksiązka o egipcie, opisująca używanie przez starożytnych żarówek musiałaby być traktowana jako kanon archeologiczny.

Żeby jeszcze bardziej skomplikować całą sprawę - The Chronicles of Riddick to nie science fiction, choć dzieje się w kosmosie w przyszłości, ale baśń podobnie jak gwiezdne wojny. Dominują w produkcji kwestie mistyczne, a nie postawa ludzi wobec technologii. Przykładem dobrego science fiction jest Star Trek, w którym to możemy niejednokrotnie zobaczyć nie tylko cały ten technobełkot, ale też postawę ludzi wobec pewnych zagadnień związanych z rozwojem technologiczno-cywilizacyjnym. Podkreślam, iż w GW nie można zaobserwać ani tego postępu, ani postawy ludzi wobec niego.

Można by zobrazować to zagadnienie: mamy fantasy i fantastykę, fantastyka zaś dzieli się na fantastykę naukową i baśń w kosmosie ;).

Jeśli chodzi o BSG, to u mnie "do końca" to była połowa 4 sezonu, a nie uważam się za osobę szczególnie przenikliwą. :)

Znacznie łatwiej jest prezentować science w serialu, bo jest czas na boczne wątki. Film albo opiera się na jakimś pomyśle związanym z nauką (jak Park Jurajski) i wtedy musi widzowi go objaśnić, albo prezentuje już gotowe universum, w które widz musi po prostu uwierzyć, bo nikt nie będzie go zanudzał budową świetlnych mieczy. Technologia to dla bohaterów GW chleb powszedni, nie będą jej nam objaśniać, po prostu jej używają.

Można się denerwować na rycerzy jedi i ich super moce, ale rasa telepatów betazoidów w Star Treku to taki sam królik z kapelusza. Podobnie jak teleportacja, którą wprowadzono ze względów budżetowych, a technobełkot dorobiono później. Nota bene najnowszego Star Treka trudno zaliczyć do SF stosując Twoje kryteria - może się znaleźć w tej kategorii tylko dzięki temu, że poprzedzają go lata serialu, które mozolnie zbudowały jakie takie "naukowe" podstawy tego, co się tam wyprawia.

Space opera jest podgatunkiem science fiction koncentrującym się wokół romantycznych przygód, podróży międzygwiezdnych i kosmicznych bitew, w którym głównymi wątkami są konflikt międzyplanetarny i osobiste przeżycia bohaterów. Często - jawnie lub niejawnie - wykorzystuje elementy konwencji fantasy oraz baśniowe.

I tyle w temacie fantasy w kosmosie. ;)

Ciekawie napisane. Twoja notka przypomniała mi słowa bodajże Asimowa (ale mogę się mylić), że SF można nazwać tylko taką opowieść, której nie da się opowiedzieć bez środków typowych dla SF. Według takiego spojrzenia SW ewidentnie nie są SF. Kiedyś też czytałem jak ktoś definiował SW jako quasimit, baśń. Warto jednak o tym przypominać, bo sporo ludzi postrzega SF przez SW i traktuje je jako gatunek niski.

Wiecie co... Tak sobie czytam tą małą dyskusję i czytam i przy okazji chciałabym zwrócić uwagę na problem określania gatunków jaki takich w ogóle. Najbardziej razi mnie to... w programach telewizyjnych!

Redaktorzy na ślepo przyklejają filmom etykietki "SF", "dramat", etc. nierzadko w ogóle nie mając pojęcia o danym filmie! I nagle okazuje się, że dramat jest po prostu głupawym filmidłem bez treści, czy na odwrót... Załóżmy, że nie lubię powiedzmy SF i oznaczonych tym tagiem "Gwiezdnych Wojen" nie obejrzę, bo mi się gatunek nie podoba. I co? Ominie mnie rewelacyjny film!

To sytuacja czysto hipotetyczna, bo fanką GW jestem ogromną :-)

Swoją drogą dyskusja się mocno rozczłonkowała ;) Jednak sprawa związana z kategoriami i klasyfikowaniem gatunków mnie najbardziej zastanawia. Już w dyskusji pod spinaczem o fantastyce (http://habdank.filmaster.pl/notka/spinacz-fantastyka-i-filmy-niesamowite) pojawiły się pierwsze wątpliwości. Chętnie bym wrócił do tego wątku. Tam padła propozycja:

@Sigma: "Tu jest właśnie problem definicyjny :) Z angielska termin obejmujący te 3 podgatunki to speculative fiction ;)
Przy tłumaczeniach wychodzi to tak:
speculative fiction = fantastyka
fantasy = fantastyka lub nie tłumaczone
science-fiction = fantastyka naukowa"

A teraz jeszcze propozycja "fantasy w kosmosie" albo "baśń w kosmosie" ;)

A ja jeszcze mam pytanie - jak zaklasyfikować film, w którym rzecz się dzieje na ziemi, nie ma potworów, kosmitów (albo niewiele), główny temat jest raczej obyczajowy lub psychologiczny, ale zaczepiony na kanwie fantastycznego wydarzenia lub pomysłu (skok w czasie, nieśmiertelność, nadprzyrodzona zdolność, telepatia, etc). Dla własnych potrzeb w tamtym wspomnianym spinaczy stworzyłem kategorię: "OBYCZAJOWA" FANTASTYKA
(Niby normalny film, ale jakieś fantastyczne wydarzenia są kanwą pomysłu, nie za dużo (lub wcale) przyszłości, kosmicznej-techniki, potworów, czarów etc.), ale może istnieje już taki gatunek?

No i jeszcze słówko @Nwalme: jeśliby nie pisali gatunków przy filmie (np. w filmasterze) to ciągle bym wpadał na azjatyckie filmy o ulicznych mistrzach kung-fu, a ja tego nie potrafię oglądać. Wolę komedie od dramatów, nawet jeśli jest to smutny komediodramat... Jednym słowem: lepszy nie do końca dopasowany gatunek, niż film w ciemno ;) A jeszcze lepiej - film ze spinacza ;)

Ależ ja wcale nie chcę, żeby tych gatunków nie było! Po prostu to takie moje marzenie, żeby były bardziej dobrane... :)

A azjatyckich filmów o ulicznych mistrzach kung-fu również nie trawię :)

Dodaj komentarz