Magia kina - Dwunastu gniewnych ludzi

Data:
Ocena recenzenta: 9/10
Artykuł zawiera spoilery!

Okres realizacji filmu: 3 tygodnie. Budżet: 350 tyś dolarów. Czas trwania: 98 minut. Miejsce akcji: jedno pomieszczenie. Bohaterowie: 12 spoconych facetów.
Brzmi zachęcająco? Dla miłośnika gejowskiego porno być może.

Czytając krótką notkę o filmie byłem odrobinę zaniepokojony. Z drugiej strony wśród moich ulubionych filmów jest taki, którego akcja dzieje się w jednym pomieszczeniu. To „Glengarry Glen Ross” Jamesa Foleya. Ten film z opisywanym tutaj ma jeszcze jedną wspólną cechę. Też jest ekranizacją sztuki teatralnej i właściwie nie powinno to dziwić. Teksty spisane pierwotnie dla sceny teatralnej z pewnością są łatwiej przekładalne na język filmowy opisujący fabułę dziejącą się w jednym pomieszczeniu.
Dość o teatrze, bo nie czuję się w pełni kompetentny. To co lubię to film, a „Dwunastu gniewnych ludzi” to obraz wybitny pod każdym względem. Film bez wad właściwie.
W jaki sposób Lumetowi i spółce udało się stworzyć frapujące widowisko którego akcja dzieje się w upalny dzień w ciasnym pokoju pozbawionym klimatyzacji?
Próbę odpowiedzi warto poprzedzić seansem filmu.To kontrowersyjna teza, wiem, ale odkrywanie elementów filmowego dzieła w kontekście ich oddziaływania na psychikę widza to jest coś co ostatnio mocno mnie zajmuje. Filmowa klisza jest niesamowitym medium. Film łączy jakby ruchomą fotografię z muzyką, realizm ze sferą kreacji, a do tego nadbudowuje to wszystko czymś co jest tylko immanentną cechą filmu, coś czego ani fotografia ani muzyka, ani malarstwo, ani rzeźba nie są w stanie oddzielnie czy w połączeniu uchwycić.
Nazwę to w skrócie magią kina i „Dwunastu gniewnych ludzi” to film, w tym sensie, magiczny.
Założenia czy koncepcja realizacji tego dzieła zdają się bazować na sprawdzonych elementach, min. na kontraście, naprzemiennych statycznych i dynamicznych ujęciach oraz, co rzadsze, „zaciskaniu przestrzeni” wokół bohaterów w trakcie postępowania akcji filmu. Kontrastowe są tu postaci i postawy bohaterów. Ujęcia twarzy w dużym zbliżeniu będą statyczne, a dynamiczne będą ujęcia wstających, siadających czy przechadzających się po pokoju mężczyzn. Co do zaciskania przestrzeni to mam tu na myśli zabieg coraz bliższych ujęć twarzy bohaterów w trakcie postępowania akcji, narastającego napięcia i emocji. W wikipedii wyczytać można, że „większość ujęć na początku filmu robiona była szerokokątnym obiektywem filmującym mniej więcej z poziomu wzroku i stopniowo wprowadzane były ujęcia zrobione przy pomocy dłuższych obiektywów i filmowane od dołu (ujęcia zrobione przez obiektyw szerokokątny sprawiają wrażenie bardziej przestrzennych, optycznie powiększają pomieszczenia i zwiększają dystans między przedmiotami, a ujęcia zrobione przy wykorzystaniu obiektywów o dłuższej ogniskowej "skracają" odległości i mają znacznie mniejszą głębię ostrości). Według Lumeta w zamierzeniu miało to stworzyć klaustrofobiczną atmosferę” Nic dodać, nic ująć.
Wspomniałem wcześniej o upale. Ten zabieg świetnie uzupełnia, buduje i pogłębia sugestywną atmosferę gęstniejących emocji oraz dostarcza świetnej bazy do zdynamizowania postaci bohaterów. Funkcję tą często w kinie pełni np. czynność palenia papierosów, z oczywistych względów nie do zastosowania w tym widowisku.
Mężczyźni co i rusz przecierają czoła chusteczkami, wstają, aby zaczerpnąć powietrza, podchodzą do okien czy po prostu żywo rozprawiają o wysokiej temperaturze. Na ich koszulach szybko pojawiają się plamy potu, a na końcu filmu ich koszule są już całkiem mokre.
Co ze wspomnianą magią?
Weźmy na przykład początkową sekwencję, jeszcze na sali gdzie właśnie kończy się rozprawa. Sędzia przemawia do członków ławy przysięgłych. Określa ich zadanie. Mają zdecydować o winie lub niewinności Latynosa oskarżonego o morderstwo Igo stopnia. Jeśli uznają go za winnego czeka go wyrok kary śmierci. Ton głosu i język ciała sędziego zdradzają obojętność i nie mamy wątpliwości, że to znudzony rutyniarz. W dalszym planie widzimy członków ławy przysięgłych, niektórzy zwróceni do sędziego, inni ze wzrokiem wbitym gdzieś w dal. Następne ujęcie to już bliski plan, kamera powoli przesuwa się ukazując nam twarze ławników w każdym szczególe. Możemy im się lepiej przyjrzeć. Twarze są niezwykle wyraziste, kontrastowe wobec siebie.
Sędzia kończy mowę. Wyraźnie widzimy, że jest znudzony i jego zachowanie stanowi duży kontrast z powagą chwili. Członkowie ławy przysięgłych wstają i udają się powoli do pokoju, a oskarżony (ukazany w niepełnym profilu) patrzy na wychodzących ławników. Zmiana ujęcia. Następuje pierwsza kluczowa dla filmu scena. Widzimy w zbliżeniu twarz oskarżonego, a zza kadru wybrzmiewa nieśmiało smutna muzyka. Kilkusekundowe ujęcie oblicza młodego chłopaka z którego emanuje udzielający się widzowi smutek, strach, cierpienie. Scena trwa dosłownie kilka sekund. W tym czasie przejmujący widok twarzy młodego mężczyzny wrzyna się w umysł, wypala się w pamięci. Scena przechodzi, co ważne, na zasadzie przenikania do widoku jeszcze pustej sali w której za chwilę ważyć się będą losy chłopaka.
Chwyt z przenikaniem pogłębia wrażenie jaki robi na widzu oblicze młodego Latynosa. Twarz znika stopniowo z ekranu równocześnie materializując się w umyśle widza. Pojawiają się napisy początkowe.
Magia kina. Od tej pory już po cichu dopingujemy temu młodzieńcowi i dopingujemy bohaterowi odgrywanemu przez Henry’ego Fondę, który będzie w pierwszym głosowaniu jedynym opowiadającym się za niewinnością oskarżonego. Wywołanie zaangażowania emocjonalnego widza jest jednym z kluczowych czynników wpływających na odbiór i ocenę każdego filmowego dzieła.
Ciekawe, że kilkusekundowa sekwencja zakończona efektem przenikania wykonuje właściwie w pełni to zadanie. Przynajmniej jeśli chodzi o mnie.
Ten przykład to tylko drobny wycinek tego co serwuje nam Lumet w trakcie seansu. Właściwie każdy kadr tego filmu, każde ujęcie poraża perfekcją i swoistą magią. W połączeniu z dramaturgią zawartą w pierwotnym tekście sztuki teatralnej daje wyśmienitą kombinację.
„Dwunastu gniewnych ludzi” to film, którego nie można przegapić.

Zwiastun:

Zachęciłeś mnie do obejrzenia.

Minimalistyczne kino w którym występują kontrasty nie pozwala tak szybko oderwać uwagi, natomiast sam minimalizm składa się na wyłączenie resztki ośrodków i skupienie się na całym obrazie takie mam wrażenie.

Co do tej magii kina, uważasz, że doping jest spowodowany utożsamieniem się z bohaterem? Marks kiedyś powiedział "Byt kształtuje świadomość".

Świetna wiwisekcja "12 gniewnych" :) Ja nigdy nie mam głowy to tak metodycznej analizy.

są filmy które po obejrzeniu mam ochotę obejrzeć jeszcze raz i rozłożyć je na części pierwsze. choćby po to żeby uchylić rąbka tajemnicy siły ich oddziaływania. To trochę tak jak małe dziecko dobiera się do samochodzika z silniczkiem. Z ciekawości jak to działa. Na szczęście filmu nie trzeba z powrotem składać, co w przypadku samochodzików zwykle kończyło się porażką ;)

Świetna analiza. Wreszcie wiem, dlaczego film mi się podobał.

W kontekście Twojej notki warto wspomnieć, że istnieje remake w reż. Nikity Michałkowa, pt. "12" (http://filmaster.pl/film/12/). Obejrzenie go jest o tyle cenne, że jeszcze wyraźniej widać znaczenie elementów filmowego kunsztu, o których piszesz. Michałkow, w moim odczuciu, próbował poprawić doskonałe, a to niestety z definicji udać się nie może.

Dzięki :). Co do "12" Michałkowa to polowałem na niego jakiś czas temu, ale jakoś mi się ostatecznie nie udało obejrzeć. Może to i lepiej, przynajmniej najpierw zobaczyłem pierwowzór.
Jest jeszcze remake Friedkina bodajże z 1997 roku. Ktoś widział?

My "12" oglądaliśmy bardzo "klimatycznie" - w rosyjskiej ambasadzie ^_^ (http://www.spotkanie.waw.pl/)

Ja najbardziej lubię ten film za to, że jest genialną pochwałą logicznego wnioskowania. Bardziej niż za zwycięstwo sprawiedliwości - to zwycięstwo w istocie, podobnie jak przed wiekami nie dotyczy generalnie ludzi biedniejszych. Pojęcia sprawiedliwości i godności, to w obecnym świecie wciąż iluzja, pojęcia uzależnione od wpływów i stanu portfela. Dlatego ten film tak bardzo uwielbiamy my, ludzie niższych stanów i możliwości.
"12 gniewnych ludzi" nasuwa mi analogie do takich postaci jak Szerlok Holmes, czy dr House, które bardzo cenię.
Przytoczyłeś właściwie powyżej receptę na filmowy klasyk, bo pokazałeś jak została "ubrana" filmowo znakomita historia.

@Mnich, błagam - Sherlock. Może to i poprawna forma, jak Szekspir, ale ja nie mogę po prostu, najmocniej przepraszam... :(

Chodziło chyba nie o podobieństwo filmów czy prozy ale o cechą wspólną bohatrerów 12 gniewnych ludzi i Szerloka/House'a, jaką jest umiejętność logicznego myslenia i wyciągania trafnych wniosków. Choć też mnie to porównanie jakoś skopało mentalnie.

a jeśli już Szerlok to Holms, nie Holmes ;)

Dodaj komentarz