Okrucieństwo miłości

Data:
Ocena recenzenta: 10/10

Zamknięte drzwi mieszkania w starej kamienicy, a za nimi intymny, powolny dramat śmierci, znakomicie, delikatnie, z artyzmem prowadzony wprawną ręką austriackiego reżysera. Michael Haneke stworzył „Miłość”, film w skromnych dekoracjach, o zwyczajnych, cichych bohaterach i wielkim duchu podkreślanym dźwiękami muzyki Schuberta. Największą jego siłą jest niejednoznaczność, unosząca się nad pokojami nadgryzionej zębem czasu kamienicy i brak dosłowności w ukazywaniu cierpienia. Haneke zagrał na najcieńszej z uczuciowych strun, podjął temat wstydliwy, odsuwany współcześnie na margines istnienia, budzący z uśpienia drzemiące gdzieś w zakamarkach duszy lęki.

Miłość i śmierć tańczą upiorny taniec w mieszkaniu starego małżeństwa, w którym niczym w zwierciadle odbija się ich dusza. Dom wypełniony jest starymi przedmiotami, bibelotami, albumami kryjącymi zdjęcia z czasu młodości, która przeminęła, ukochanymi książkami, wygodnymi, głębokimi fotelami, przede wszystkim zaś muzyką poważną - w kącie salonu stoi fortepian, we wnęce mebli odtwarzacz CD. Mimo przytulności, jaką stwarzają nagromadzone, noszące swoją własną historię stare przedmioty, jest w nim jakiś specyficzny chłód, to cień przemijania i bliskiej śmierci snuje się niepokojąco po kątach...

Georges ma wspaniałą wyobraźnię i talent do opowiadania, po latach pamięta emocje związane z filmami, Anne sprawia wrażenie ciepłej, ale surowej, bardziej powściągliwej, jej wielką miłością jest muzyka. Rozgrywany w kamienicznych ścianach niemal bez udziału osób trzecich taniec miłości i śmierci jest mało spektakularny, cichy i bolesny, w którym choroba zabiera umysł i deformuje ciało dzień po dniu, skrawek po kawałku w bólu i bezradności, od której chce się momentami wyć, zwłaszcza gdy kocha się tak, że stanowi niemal jedność z ukochaną osobą.

Haneke z rozmysłem i chłodem emanującym z wysokich ścian kamienicy przygląda się jak miłość walczy z postępującym cierpieniem i uciążliwością choroby. Uczucie starszego, kochającego się małżeństwa, Anne i Georgesa, spędzających dotąd czas na koncertach muzyki poważnej i czytaniu książek, zostaje poddane najcięższej próbie. Ta próba to wyniszczająca, pochłaniająca wszelkie zasoby umysłu i ciała opieka nad znikającą w oczach kobietą, która psychicznie jest jak kapryśne dziecko, bez powodu wybuchające to śmiechem, to płaczem, bez udziału świadomości wzywające mamę, krzyczące całymi godzinami „boli, boli!”. Anne dostaje udaru, w wyniku którego prawa strona jej ciała zostaje sparaliżowana i choć początkowo jedynym przejawem choroby jest to, że emerytowana nauczycielka muzyki porusza się na wózku inwalidzkim, z biegiem dni pojawiają się problemy z mową, odchodzi świadomość, a żona Georgesa staje się więdnącym warzywem, coraz bardziej uzależnionym od męża, który ćwiczy z nią, myje, podnosi z ubikacji, zmienia podkłady, ociera brodę i kąciki ust po tym, jak wylewa się z nich jedzenie, opiekuje się żoną, mimo że czas też odcisnął piętno na jego zdrowiu, brak już sił i artretyzm dokucza. Ona mu tego nie ułatwia, nie potrafi pogodzić się z codziennym upokorzeniem i nie chce dalej żyć, chce odejść, ale nie w szpitalu, którego całe życie się bała, w domowym zaciszu.

W dziele Hanekego bezwzględność życia, okrucieństwo choroby, a nawet opiekunki, która czesze szarpiąc włosy i na siłę podsuwa lustro, by chora mogła zobaczyć swoją zniszczoną twarz, w której powoli przegląda się śmierć rekompensuje widzowi pełna poświęcenia miłość. Anne jej nie potrzebuje, upokarzają ją codzienne, wykonywane przy niej czynności.

Haneke konfrontuje w „Miłości” dwa nie pasujące do siebie światy: miłość, będącą najpiękniejszą formą istnienia i śmierć, będącą jego zakończeniem. Bez zbędnego sentymentalizmu, ale wzruszająco ukazuje oblicze miłości - poświęcenie, które niemal każdy od siebie odsuwa, a niektórzy tak daleko, że oddają starszych, schorowanych ludzi do hospicjum, by uniknąć widma dramatu, z którym każdego dnia trzeba się od nowa borykać. Dualizm sytuacji przedstawionej w filmie polega na tym, że z jednej strony o takim uczuciu w skrytości ducha się marzy, o byciu razem na dobre i na złe, nie tylko kiedy się jest pięknym i młodym, ale kiedy najlepsze lata życia ma się już za sobą, kiedy miejsce fascynacji dawno zastąpiło przywiązanie i satynowa czułość, wspomnienia wspólnie przeżytych lat, a kiedy mimo wszystko w starszej kobiecie widzi się tę ukochaną, która nosiła długie suknie, pięknie grała na pianinie i onieśmielała swoim wdziękiem. I ten cień wspomnień słowami i wyobraźnią Georgesa, Haneke przywołuje cały czas. Nie marzy się natomiast, odsuwa od siebie stanowczo myśl o takim końcu uczucia, dalekim od romantycznych uniesień, przesiąkniętym bezwzględną prozą życia, sprowadzoną do majaczeń, zmieniania mokrych od moczu podkładów i plucia resztkami wody prosto w twarz.

Georges odgradza żonę od świata zewnętrznego, nawet od córki, chroniąc ukochaną przed psychicznym cierpieniem, męką upokorzenia i tym samym przenosząc na siebie prawie cały ciężar związany z opieką nad umierającą. Tutaj nikt już nie liczy na cud, więc trzeba z godnością przeżyć to, co niesie ze sobą choroba, przyjąć ją w swe progi, jak codzienność. Miłość przed nią nie chroni, tak jak nie chroni przed śmiercią i trzeba z tym żyć, tak jak trzeba zmagać się każdego dnia ze swoim zmęczeniem, bezradnością i strachem, który objawia się w sennych koszmarach i w niebieskich wyblakłych oczach, którymi Georges patrzy na ukochaną. Inni nie są do tego potrzebni, nigdy nie zrozumieją jak to jest. Córka (Isabelle Huppert), nie potrafiąca rozmawiać z matką o czym innym, niż o interesach, ze smutku wypłacze oczy, ale rozwiązanie zobaczy tylko w hospicjum. Wizyta wybitnie uzdolnionego ucznia Anne, przypominająca lata sprzed przekleństwa choroby pogarsza tylko sprawę, jest wspomnieniem pięknych czasów, które w obecnej sytuacji niesie jeszcze większy ból, nie ulgę. Jest jak kolejny cierń w przywiędłej, a tak bardzo pragnącej wciąż zachwycać pąsowej róży.

I tak to wygląda na pierwszy rzut oka, a na drugi?

Intymność śmierci w domowym zaciszu Haneke kontrastuje z jedyną sceną rozgrywaną poza kamienicą, poświęcając jej kilka początkowych minut filmu - statycznym ujęciem publiczności na sali koncertowej. Siedzą tam ludzie jakby zastygli w teatrze masek, odświętnie ubrani, uroczyści, tak bardzo światowi, że aż śmieszni. Kiedy do „Miłości” przyłoży się tę perspektywę można dostrzec, że nad późniejszym piętnem miłości i śmierci też unosi się jakiś zmysł ironii.

Haneke nie ułatwia nam sprawy mnożąc wątpliwości: czy okrucieństwo Georgesa podyktowane było szlachetnymi pobudkami, bo był jak określiła żona „dobrym potworem”? Czy może stała za tym chęć uciszenia na zawsze tych zatruwających dzień, wpijających się w świadomość jęków, zakończenia celebracji cierpienia, podyktowany zmęczeniem egoizm, ubrany dla niepoznaki w szaty wzniosłego uczucia, którego puentą było romantyczne obsypanie zmarłej żony kielichami kwiatów? Osobliwy wydźwięk ma też relacja Anne i Georgesa z córką, która wbrew własnej woli zostaje wypchnięta na margines cierpienia matki, w pewnym momencie nie zostaje nawet dopuszczona do chorej. Jaka miłość do dziecka na to pozwala? Czyż za tym wszystkim nie kryje się jakaś pycha Georgesa, który zawłaszcza jedynie sobie prawo do przeżywania choroby żony, a później prawo do dysponowania jej życiem i śmiercią? W pewnym momencie odczułam, że zza pięknej fasady miłości i poświęcenia, swoje ręce wyciąga jakaś ogromna, przerażająca pustka, pozostawiająca niepokój i niesmak. Pełna poświęcenia forma uczucia zmieniła się w wynaturzone zwierciadło miłości korespondujące z formalną surowością obrazu Haneke. I to zepsuło mi odbiór i nie potrafię przestać o tym myśleć. Może odezwał się we mnie głęboki sprzeciw przeciw eutanazji, zezwalającej w imię wybawienia od cierpień dokonać uśmiercenia? Może warto było utrzymać Anne przy życiu wbrew jej woli i niszczącej codzienności, dla rzadkich chwil przebłysku świadomości, kiedy trzymali się za ręce i wspominali przeżyte razem chwile? Co ja bym zrobiła na miejscu Georgesa? Łatwo jest oceniać z perspektywy kinowego fotela, ale nie znajduję odpowiedzi na te pytania, po prostu nie wiem. Chciałabym wierzyć, nie - wierzę, że nie wybrałabym takiego rozwiązania. Te wszystkie wątpliwości nie umniejszają kunsztu dzieła reżysera, przeciwnie przydają "Miłości" jeszcze większego splendoru.

Warto nadmienić, że Haneke powierzył główne role legendom francuskiego kina, w role małżonków wcielili się Emmanuelle Riva i Jean-Louis Trintignant. Efekt jest tak niesamowity, że każe złożyć głęboki pokłon w uznaniu dla ich wyśmienitych zdolności aktorskich.

Zwiastun:

Przepraszam Cię bardzo Esme, wiem że napisałaś komentarz do mojej notki, ale nim zdążyłam to wczoraj zauważyć usunęłam ją.

Ech, podziękowałam tylko za notkę i napisałam tę i ową własną impresję na temat, streszczam poniżej.

Córka jest dla mnie symbolem współczesności - niepoukładane życie osobiste, histeryczny stosunek do choroby i śmierci. Nie wiem czy to było zamierzone, ale w ogóle młodym osobom w tym filmie brakuje delikatności płynącej z szacunku. Eva mówi do ojca "nie możesz mi zabronić zobaczyć się z matką", motywując swoje żądanie miłością i nie da sobie wytłumaczyć, że takie spotkanie byłoby dla umierającej kolejnym z pasma upokorzeń. To też miłość, tyle że egoistyczna i pozbawiona poszanowania dla drugiej osoby. Bardzo kontrastuje z postawą męża.

Właśnie ta atencja, jaką Georges okazuje żonie, umacnia we mnie przekonanie, że to, co uczynił on na końcu filmu, było gestem miłości.

Uwaga spojlery!
Córka, rzeczywiście jak na swoje lata wykazała się sporą niedojrzałością, ogólnie była bardzo zagubiona, ale jej reakcję na to, jak ojciec nie chciał jej dopuścić do ciężko chorej matki rozumiem. Czy to egoizm czy troska o to, co się z nią dzieje? Wyglądało to tak, jakby ojciec coś przed Eve ukrywał, długo nie otwierał drzwi, wcześniej nie odbierał telefonów, oszalałabym w jej sytuacji z niepokoju. Przyznam, że od początku trudno mi było zrozumieć postawę Anne, która kiedy choroba jeszcze się nie rozwinęła już nie chciała dalej żyć. Oczywiście, nie jestem w jej sytuacji, więc ocenianie jej postawy nie ma tak naprawdę sensu, ale zastanówmy się....Czy właśnie nie to było egoizmem? I nie chodziło o fakt, że jako niepełnosprawna będzie ciężarem dla męża, ale bardziej o to, że ją upokarzała jego opieka. W miłości nie tylko się daje, trzeba umieć również brać, tak rozumiem dojrzałą miłość. Dziś nie wiemy, co będzie jutro, może to będę ja, może ty. Dla niej opieka była upokorzeniem. Potem nie chciała by córka ją oglądała, bo było to dla niej upokarzające. A najgorsza w takiej sytuacji jest niepewność. Nie stawiała się ani przez moment w sytuacji swoich bliskich. A Georges? Nie wątpię, że kochał Anne. Myślę tylko, że mógł ją zabić, bo był wykończony, brakowało mu sił i to jest takie ludzkie, tracił nawet panowanie nad sobą. Przecież mógł ją zabić znacznie wcześniej, kiedy odmawiała jedzenia. Golił się w łazience, ona cały czas krzyczała. Przyszedł do niej i zaczął opowiadać historię podkreślając, że Anne musi być cicho, ona z czasem umilkła. Kiedy skończył opowiadać nieoczekiwanie udusił ją. Wcale nie twierdzę, że mam rację, po prostu mam wątpliwości i szczerze zazdroszczę Ci, że ich nie masz Esme. Z drugiej strony, gdyby "Miłość" nie pozostawiła we mnie tyle znaków zapytania, nie tylko wokół kontrowersyjnej decyzji końcowej, ale wokół samej miłości, z pewnością oceniłabym film niżej.

Szczerze mówiąc łatwiej rozgrzeszyć mi z egoizmu osobę umierającą albo mającą świadomość, że zamienia się w warzywo, niż jej córkę, która chce jej w to umieranie wpakować się z butami. Łatwiej być delikatnym w obliczu cudzej śmierci, niż własnej. Umożliwienie swoim dzieciom oglądania siebie w takim stanie nie wchodzi chyba w zakres obowiązków matki.

SPOJLERY

Owszem, to izolowanie się było niepokojące. Georges na oczach widzów niedołężnieje i zamyka się w sobie, choć stara się jak może podołać zadaniu ponad siły. Ale kiedy przyszło co do czego, Eva nie umiała zdobyć się na zaproponowanie innego wyjścia, mimo świadomości, że jej ojciec jest pod silną presją.

Georges - sądzę, że gdyby zabił Anne w odruchu zmęczenia lub mimowolnej złości, nie dane by mu było dostąpić tej ostatniej wizji - wspólnego wychodzenia na spacer z żoną. Ale to oczywiście wszystko spekulacje. Sądzę, że wszystko sprowadza się tak naprawdę do tego, że nie podzielam Twojego silnego sprzeciwu wobec eutanazji i prawa do decydowania o własnej śmierci.

Nie umiem wyczuć od kiedy tutaj zaczyna się SPOILER.

Zgadzam się z @Esme w kwestii motywów dot. eutanazji. Sądząc po cytacie, jest to prawdopodobnie interpretacja zgodna z intencjami reżysera: "Odbierając Złotą Palmę 70-letni Haneke podkreślił, że podchodzi do tej kwestii w sposób bardzo osobisty. Zasugerował, że sam poprosił swoją żonę, by - jeżeli ciężko zachoruje i nie będzie już nadziei - położyła ona kres jego cierpieniom."
http://www.rmf24.pl/kultura/news-zlota-palma-w-cannes-dla-michaela-haneke-za-milosc,nId,608509

.. a co za tym idzie nie zgadzam się z recenzją. Okrutnym można by nazwać przytrzymywanie kogoś na siłę przy sobie, tym bardziej, że Anne jasno postawiła sprawę, a w jej oczach widać było cierpienie. To piękne co zrobił dla niej mąż. Tym bardziej, że wyszedł z nią.

Trudno Ida, ale z czym się nie zgadzasz? Myślisz, że pisząc recenzję nie wiedziałam o tym, co na temat filmu mówił Haneke? Jednak oglądając film miałam takie, nie inne odczucia. Nie czytam wywiadów z reżyserem przed obejrzeniem filmu, a chciałam wiernie przelać na papier swoje odczucia podczas jego oglądania. Napisałam o jednym, zgodnym zresztą z Twoim odbiorem i o wątpliwościach, jakie się u mnie pojawiły, co do takiej postawy Georgesa. Nie narzucam żadnej tezy i nie piszę, że moja jedynie moja i mojsza jest tylko racja, bo to w ogóle nie o to chodzi :) Nie napisałam przecież, że jestem przekonana, że zrobił to ze zmęczenia, bo już miał dosyć wszystkiego, są w recenzji znaki zapytania, których zdajesz się nie dostrzegać. Pisałam to w notce, pisałam do Esme. Po prostu miałam wątpliwości, jak było.
Myślisz, że zabicie żony nie było okrutne, tylko dlatego, że ona tego chciała? Sama Anne nazwała go potworem tylko, że dobrym. Jak to interpretujesz?Pozbawienie kogoś życia, sama przemoc (Anne się długo broniła) niezależnie od motywacji zawsze jest okrutne, nikt nie chce stawać przed takimi wyborami, a że nieraz, musi to też jest właśnie ta okrutna strona miłości, dlatego Georges nie chciał tego zrobić mimo postawy Anne. A może idąc za tym, co napisałaś, to że czekał tak długo i przytrzymywał ją na siłę też było okrutne, bo tylko jak się jej pogorszyło trzeba było to uczynić, a nie skazywać na kolejne męki?Też jak Esme uważasz, że córka pakowała się z butami w życie matki, bo chciała ją zobaczyć?

-

To był akt miłosierdzia, akt miłości. Tak to odbieram. Bardzo prosto. Pozbawienie życia może być inaczej wartościowane niż Ty to czynisz (co nie znaczy, że sam czyn jest łatwy, bo nie jest; pewnie zwolennicy eutanazji też jakby przyszło co do czego mieli by problem z zakończeniem życia swoich bliskich). Obrona przy uduszeniu to naturalna reakcja organizmu - czy się chce umrzeć czy nie, ciało się broni. Nie pamiętam, kiedy Anne nazwała męża potworem, więc nie zinterpretuję. Nie mam pojęcia, czy znałaś wypowiedź Haneke'go czy nie, dlatego ją przytoczyłam. Nie uważasz, że to zdanie daje bardzo jasny klucz interpretacyjny? Czy też, oddzielasz dzieło od twórcy (twórca, wychodzi...) i interpretujesz je tak, jak Ci serce mówi..? (bazując na tym, co piszesz, wydaje mi się, że tak właśnie jest; mimo wielu wątpliwości skłaniasz się ku jednej z interpretacji - nie mam racji?) Ja bym po prostu tutaj nie użyła słowa 'okrucieństwo', ale to Twoja notka i Twoje prawo, którego nie zamierzam w jakikolwiek sposób podważać, chciałam tylko wyrazić swoje zdanie. Nie uważam, że córka pakowała się z butami w życie matki, gdy chciała się z nią zobaczyć. Z nią chyba mam tutaj najwięcej problemów (ta scena, gdy córka mówi, że lubiła podsłuchiwać kochających się rodziców...mam duże trudności, żeby przyjąć, że dziecko może tak rozumować) ... może tak: córka nie była zbyt blisko związana z rodzicami, ich więź ograniczała się do więzi krwi, ale nie do prawdziwej bliskości duchowej, która była między Georges'em i Anne, co 'dało prawo' (w jego mniemaniu) Georges'owi zamknąć drzwi przed córką. Może postać córki, a dokładniej jej płytkie relacje z rodzicami, miały uwypuklić głębię miłości Anne i Georges'a? (zbyt proste wytłumaczenie?) Nie spodziewamy się, że ona to samo zrobiłaby dla swojego męża, ani mąż dla niej. A pamiętasz list dołączony do płyty od byłego ucznia Anne? On tam napisał, że ma nadzieję, że wszystko minie... To była porażająca scena dla mnie. Młody człowiek pisze do starego, umierającego człowieka, że wszystko minie... Ano minie. Od nas zależy tylko (aż?) jak minie.

I właśnie o to chodzi, zresztą, co Esme słusznie zauważyła - odbiór mój w znacznej mierze zależy od tego, jak postrzegam akt eutanazji. Niezależnie od postrzegania zawsze będę uważała, że przemoc jest czymś okrutnym. Sam fakt obrony, choć oczywiście naturalny w tym przypadku, świadczy o tym, że zadaje się komuś gwałt. To dlatego ktoś może być zwolennikiem eutanazji, a kiedy przychodzi co do czego, to nie potrafi się na ten czyn zdobyć, bo jest to sprzeczne z głęboko wbitym w świadomość naturalnym porządkiem rzeczy. Przywołałam ten fragment z potworem, bo dla mnie on jest kluczowy, to wyznanie Anne z początku filmu było tak zaskakujące. Dlaczego poczciwy i kochający Georges miałby być potworem i mówi to osoba, która go kocha? Można nim być mając nawet szlachetne intencje.

Pozbawianie życia uważam za okrutne, choć zdaję sobie sprawę z tego, jak niesamowicie trudno, jakim piekłem jest patrzeć jak ukochana osoba się męczy. Jest to cierpienie nie tylko umierającego, ale i psychiczny ból osoby, która musi każdego dnia patrzeć na to cierpienie, choć przecież z miłości robi tak wiele… W swoich recenzjach piszę zawsze bardzo subiektywnie, o wrażeniach jakie we mnie film budzi, co mi się nasuwa w trakcie jego oglądania. I tylko to opisałam, jak w pewnym momencie zaczęłam odbierać ten film. Nawet zastanawiałam się, co ja bym zrobiła na miejscu Georgesa. Haneke miał zapewne inne intencje, z których zresztą, mimo że nie czytam przed filmem wywiadów, zdawałam sobie sprawę i stąd pierwsza część recenzji, bo dopóki nie udusił Anne byłam pod wrażeniem tej pięknej miłości. Ale kiedy to uczynił, tak nieoczekiwanie zresztą, nie mogłam się z tym pogodzić.

Nie wybielam postaci córki, w sytuacji kryzysowej kompletnie się nie sprawdziła i nie tłumaczy jej to, że była osobą niedojrzałą i nie radziła sobie nawet z własnym życiem. Natomiast odbieram negatywnie, że poprzez fakt, iż zachowała się egoistycznie, koncentrując się na swoim bólu, że nie stać jej było na więcej, została pozbawiona prawa nawet do sporadycznego widywania matki. Scena, w której przyznaje się, że lubiła podsłuchiwać kochających się rodziców też nie wiem czemu służyła, chyba tylko ukazaniu niedojrzałości Evy. Jej mąż upokorzył ją wdając się w romans z młodą dziewczyną z orkiestry, a ona od niego nie odeszła. Odbieram ją jako osobę łamliwą i słabą, ale tym bardziej uważam, że powinna mieć prawo zobaczenia matki. Nie pamiętam listu, tak napisał? Uczeń wydawał mi się inteligentnym człowiekiem, czy to już nie jest jakieś przejaskrawienie, ta przepaść dzieląca młodych i starych, jeśli chodzi o cierpienie i śmierć? Czy tylko będąc w podeszłym wieku można je zrozumieć, tak jakby młodość i wiek dojrzały żyły na osobnej planecie? Być może. A może nie ma takich słów, które mogłyby nieść choć cień zrozumienia, a ludzie nieumiejętnie próbują pocieszyć? Miałam nieprzyjemność być na seansie z nastolatkami, które śmiały się w niektórych momentach filmu, między innymi wtedy, gdy Georges podnosił Anne z ubikacji, ale uczeń Anne i Eva dawno przekroczyli granicę nastu lat, a nie potrafili sprostać sytuacji nawet w takiej sprawie jak list/rozmowa z cierpiącą.

Tak, stosunek do eutanazji na pewno ma tu kluczowe znaczenie. O naturalnym porządku rzeczy nie chcę dyskutować, bo to jednak zbyt złożone i filozoficzne, choć na pozór proste i.. naturalne. Rozumiem Twój punkt widzenia odnośnie eutanazji w ogóle i w odniesieniu do filmu, dziękuję za obszerne komentarze.

Co do Evy - wydaje mi się, że Georges też zrozumiał to prawo córki do zobaczenia matki, gdy ostatecznie zdecydował otworzyć drzwi do sypialni.

Tak, wydaje mi się, że jednak młodość i starość żyją na trochę innych planetach. Starzejąc się zaczynam to dostrzegać. ;-) Jednak człowiek młody inaczej postrzega czas niż starszy, inaczej brzmią też właśnie te słowa: "to minie". Nie są już tak pocieszające. Nie wiem, czy są właściwe słowa, może słowa tracą swoją moc w takich okolicznościach... Anne cieszyła się z tego, że uczeń o niej pamiętał, przyszedł do niej, cieszyła się początkowo z płyty, cieszyła się z muzyki. Nie chciała rozmawiać o tym, co nieuchronne. Potem to samo mówił Georges - nie chciał omawiać stanu żony, nie chciał dywagować, co dalej.

A potem nie mogła nawet słuchać płyty, było to dla niej zbyt bolesne. To ja Tobie dziękuję za zrozumienie Ido.

-

Oleszczyk wyłożył my point exactly bez mojej obcesowości w recenzji w Dwutygodnik.com.

B. ładna recenzja.

Dodaj komentarz