Nie Idź Tam Z Psem: Dystrykt 9

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Miałem taki okres w życiu, że mnie o obejrzenie Dziewiątego Dystryktu molestowała absolutna większość moich znajomych. Wsiadali mi na głowę i próbowali zmusić do objechania Internetu dziko wymachując lassem dzień w dzień. W związku z tym nagabywaniem odechciało mi się wyżej wymieniony film oglądać na dłuższy czas. Przy czym, życie życiem jest i lekko ponad pół roku później w jakieś nudne popołudnie pożyczyłem sobie płytkę i, zrobiwszy cały talerz kanapek, usiadłem do seansu.

Was is das?

Wiesz, najbardziej zostaje w pamięci fabuła. Nietuzinkowa historia przedstawiająca jeden z najbardziej oklepanych pomysłów w gatunku science fiction w zupełnie nowy sposób. Otóż na naszej planecie pojawią się obcy. Tyle że są naprawdę obcy, szukają pomocy i azylu. Ich statek psuje się gdzieś nad RPA i zawisa w powietrzu niczym wybitnie brzydka chmurka. W jego cieniu zostaje na szybko ochajtnięte getto, tytułowy Dystrykt 9 gdzie przesiedla się bywalców latającego spodka. Cała sytuacja z miejsca przeradza się w impas. Nikt nie wie co z przybyszami zrobić.

Od dziewiczego położenia pojedynczej płachty blachy falistej na pozostałych czterech, stojących pionowo (czyniąc tym samym przytulny, domowy wręcz kącik dla każdego chętnego) minęło blisko trzydzieści lat. Manifestacje ludzi domagających się kolejnych wysiedleń obcych są coraz silniejsze więc zajmowanie się dystryktem przypada nie-do-końca fajnej organizacji zwanej Multi-National United (MNU) teoretycznie chcącej pomóc apatrydom, w praktyce zaś mającej trochę bardziej wymierne w pieniądzu cele. Otóż obcy mają w posiadaniu bardzo zaawansowaną technologicznie broń, którą jednakowoż jedynie oni mogą używać (blokaty genetyczne ftw!). I w tym momencie pojawia się pierdółkowata postać agenta MNU, Wikusa van der Merwe, mającego dowodzić jednym z segmentów przeszukiwania dystryktu w poszukiwaniu kontrabandy. Wikusa oblewa tajemniczy wirus, postępuje bardzo egzotyczna mutacja i fabuła zaczyna brykać niczym użądlona pod ogon zebra.

Z kamerą wśród zwierząt

W momencie zakażenia Wikus staje się najbardziej poszukiwaną osobą na całej planecie. Zyskuje bowiem możliwość korzystania z futurystycznej broni uchodźców. Tym samym chcą go wszyscy dookoła przerobić na genetyczny soczek (a już najbardziej jego rodzima MNU) i wypada mu uciekać przez fawele zygzakiem, bo się źle skończy. W tym momencie film powoli przypomina regularne kino, chociaż rewelacyjnie oddające nastrój, nietypowe ujęcia nie przestają cieszyć oka do samego końca.
Wszystko bowiem nosi znamiona filmu dokumentalnego. Kamerzysta trzęsie się, idąc zawsze krok za aktualnie rozgrywającą się akcją. Wikus często mówi prosto do obiektywu, przecież prowadzi dokumentację z misji czyszczącej getto. Dopiero gdy akcja przybiera na tempie część sposobów na burzenie czwartej ściany zostaje porzucona, aby dało się wyrobić z pokazywaniem widzowi wszystkiego co na ekranie warte zobaczenia. A jest tego naprawdę sporo!

Kadry, kolorystyka, gra aktorska i udźwiękowienie trzymają spójny, nienachalny poziom. Podobnież stylistyka obcych – nie doprowadzi ona Twojego zmysłu estetycznego do nagłych wzruszeń, nie martw się. Jacyś kosmicznie odrażający też nie są. Ot, obcy. Z rzeczy ohydnych – pomijając ogólnie mało-uroczy sposób przedstawiania wydarzeń – jedynie parę razy będziemy świadkami trochę bardziej brutalnych scen, ale każda z nich dobrze wpasowuje się w dany moment fabularny, nie jest to groteska dla groteski. Często zaś będziemy widzieć efekty dla efektów – niektóre eksplozje naprawdę przegięto. Ale, hej, czy ktoś ma z tym jakiś problem? ;)

Get your fokkin’ tentacle out of my face!

Może i jestem w tym zdaniu wysoce odosobniony, ale Dystrykt 9 to film na raz. Wkręca fabułą, zwraca uwagę na hipokryzję naszej nacji (porównanie do popcornu), w skrajny sposób porusza tematykę prześladowań i migracji, wprowadza parę fajnych sztuczek do mainstreamu kręcenia ujęć. Jest ciekawy, wiele scen Tobą zwyczajnie rzuca o fotel. Ale nie niesie ze sobą nic, co by było ciekawe przy drugim podejściu. Przy czym pierwsze podejście jest absolutnie wymagane. Serio, warto. Bez żadnych wymówek!

I jeszcze tak mimochodem wspominając – pamiętam kampanię reklamową tego wyprodukowanego przez HBO kinowego rodzynka. Zwróciła moją uwagę niecodziennością – wlepki w busach, plakaty przypominające apartheidowską propagandę, trailery wyglądające na amatorkę. Głównie z ich powodu postanowiłem się złamać i jednak dać tytułowi szansę. Kurde. Ten cały marketing naprawdę sprzedaje rzeczy!

// Tekst pochodzi oryginalnie z listopada 2010, z mojego bloga - jestKultura.pl //

Musisz mi to robić. Już sobie obiecywałem, że koniec z krucjatą przeciwko "Dystryktowi 9", ale jestem zmuszony to zrobić.
Nie rozumiem zachwytów nad fabułą, przecież z czasem staje się coraz bliższe standardowemu filmowi akcji. Faktycznie jest coś w stwierdzeniu "fabuła zaczyna brykać niczym użądlona pod ogon zebra", tylko, że biegnie w stronę przepaści. Końcowa część wygląda tak, strzelają, strzelają, strzelają [...] i, ku wielkiemu zaskoczeniu, strzelają. Faktycznie, oryginalne jak nie wiem co, męczy i czekasz tylko kiedy to się skończy. Pomijam takie rzeczy jak to, że kosmici są humanoidalni, a ich statek to klasyczny do obrzydzenia latający spodek, niech będzie. Przeżyłbym nawet te nielogiczności, mniejsze i większe głupoty, niebronienie się przed brzytwą Lema, ale niech warstwa fabularna coś mi zaoferuje. Fani kina akcji powinni być zadowoleni, ja nie jestem w najmniejszym stopniu.
Kluczowe w odbiorze filmu wydają się być w tym wypadku kanapki ;P

Nawiązaniem do moich kanapek zostałem ujęty do cna ;)

Wg. mnie Dystrykt 9 nie broni się jako prekursor nowych gatunków. Jest ciekawym filmem SF (w kontekście późniejszego komentarza - tak, to mogli być równie dobrze emigranci w ksenofobicznym państwie, ale w D9 mamy lasery i statki kosmiczne. Z braku laku idzie "SF". To tak samo jak nazwać 500 Days Of Summer komedią romantyczną. Po prostu nie ma takiego semigatunku, stąd podpisywanie) z, moim zdaniem, niesamowitą wręcz pracą kamery i montażem. Stąd wysoka ocena :)

Poza tym, ale tutaj już mogę mylić się prawie na pewno, nie ma chyba innego filmu gdzie to obcy są poszkodowani w kontakcie z ludźmi (pomijając łuskowate trupy zostawiane przez komandosów na Nostromo ;).

Oryginalny film, wart uwagi. Nikt wcześniej czegoś podobnego nie nakręcił. Przyszły klasyk filmowej fantastyki naukowej.

Czy to naprawdę jest sf? Co tu jest naukowego? Przecież równie dobrze mógłby to być statek imigrantów, który rozbił się w mało przyjaznym państwie. Użycie typowego sztafażu nie czyni z filmu fantastyki naukowej. To jest kino akcji.

Dodaj komentarz