Ikebana.
(si vis pacem, para bellum)
Mało jest filmów, na które czekałem długo, a potem gdy je obejrzałem spełniły oczekiwania. Jeszcze mniej takich, które je przerosły. ”Róża” to jeden z tych filmów. Jeden z tych, z których notatki do tekstu mogłem robić cztery miesiące po obejrzeniu i brakło by w nich tylko kilku szczegółów.
Wszystko to czego brakowało w dwóch poprzednich filmach Smarzowski znalazł w scenariuszu Michała Szczerbica.
„Róża” to prosta Historia o trudnej Miłości, pośród ludzi. On ma na imię Tadeusz, ona na imię Róża, na nazwisko Kwiatkowska (imiona postaci są bardzo znaczące). Akcja dzieje się na Mazurach, tuż po wojnie.
Jest to film, który powinno obejrzeć jak najwięcej ludzi. Ważny film. Oglądałem go raz z mamą w kinie (katowicki Światowid – polecam), potem z młodszym bratem jeszcze raz w domu.
To historia, dla której według mnie najważniejszym słowem są rozdroża. Rozdróża czasu, miejsca, życiowe bohaterów.
Czasu jako sposobu opowiadania historii, tempa – zauważ gdzie spokojnie, klasycznie cięta montażowo historia przyspiesza. Czasu jako czasu, w którym historia się dzieje – mamy konkretny moment historyczny, ale film miejscami odpływa klimatem w przypowieść, legendę, historię jak z Biblii, czy western, a więc gdzieś poza czas. Sceny miłosne, bliskie, dla mnie także mają swój własny czas.
Miejsca, bo historia umieszczona jest na Mazurach, gdzie konkretna sytuacja sprawiła, że było to miejsce przejściowe. Miejsca, bo bohaterowie szukają swojego miejsca, nie mogąc go ciągle znaleźć.
Życiowe bohaterów – zobaczysz podczas oglądania filmu.
„Róża” jest dopracowana do najdrobniejszego szczegółu – muzycznie (prosty, ale przejmujący motyw przewodni, czy przestery i piski w odpowiednich miejscach), kolorystycznie (kolory jak z obrazów starych, tych takich, które kilkadziesiąt lat wiszą gdzieś w domu na wsi, zbierając kurz), aktorsko (przeoszczędne role słowami, a przepełne emocjami, Dorocińskiego i Kuleszy zwłaszcza), montażowo (wspominałem wyżej).
Graficznie także – oba plakaty wspaniale skracają film.
Główny, opisujący całość, ze świetnie rozegranym liternictwem, rwanym, powtarzającym się, miejscami (na wysokości jej twarzy) jak z zepsutej pieczątki i intrygującą kolorystyką. Z postaciami wyglądającymi jak powojenny pozbawiony dwóch głów Światowid, splecionymi, choć patrzącymi zupełnie w inne strony. I to on na nas patrzy, a przez niego poznajemy historię, on stara się ją chronić.
Ten drugi , z sepią, spokojem, opisujący małą część filmu, silnie kontrastujący z jego ogólnym klimatem.
Warto zwrócić uwagę na nasycenie filmu motywami, które bardzo często są przekaleczeniami znanych motywów – zwłaszcza tych związanych z domem, rodziną (trójcą świętą?), psem, czy dobranocką.
Podobnie ważny jest tu powrót i wraca w filmie wiele, często cyklicznie (Smarzowski w wywiadzie, dostępnym na płycie, mówi o tym jako o upływie czasu). Chociażby motyw ziemniaków, którego wprowadzenie to cholernie ciekawe pokazanie końca wojny, która nie ma końca i się nie zmienia.
Oszczędny, ciężki, trudny. Gdy oglądałem go w kinie poczułem się wręcz klaustrofobicznie zamknięty w głowie i emocjach. Pełen scen gwałtu i przemocy, ciężaru, przeraźliwie zderzający cię z okrucieństwem i skurwysyństwem wojny. Tylko, że historie o wojnie muszą boleć – to raz. A dwa, że mimo to twórcom udało się zawrzeć w nim coś, czego inaczej niż – wprawdzie chropowatą i trudną, ale jednak – poezją nazwać nie umiem.
________________________________________________________
Wydanie DVD? Napisy angielskie. Jest też dostępna audiodeskrypcja i napisy dla niesłyszących (dobrze!). Kilkuminutowy making of, w sporej części zmontowany z dostępnych także osobno króciutkich wywiadów z czwórką aktorów*, reżyserem i autorem zdjęć. Zwiastun i „glamour” relacja z premiery. (fatalnie)
Tekst opublikowany pierwotnie, w minimalnie szerszej wersji na stronie: www.kaseta.org
*Bardzo ciekawa jest w wywiadach różnica między podejściem Agaty Kuleszy i Marcina Dorocińskiego do tego jak postać Tadeusza kocha. Według niej, wystarczy, by spojrzał i wiadomo o co chodzi, nic więcej nie jest potrzebne. Dorociński twierdzi, że za mało mówi, bo w miłości trzeba sobie pewne rzeczy ponazywać, pookreślać.
Za tekst podziękowania należą się pani Małgorzacie Marek, pani Lujzie Urbancovej oraz panu Łukaszu Jarząbku. Tekst pisany w myśl zasady „nie użyć zdania z kolcami i tym, że ten film kłuje”.