"Transformers: Zemsta upadłych", upadł?

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Premiera „Transformers: Zemsta upadłych” za nami, więc czas by podzielić się własnymi spostrzeżeniami na jej temat. Nie będzie ich zbyt wiele, dlatego cała wypowiedź powinna zostać potraktowana raczej w formie krótkiej notatki, aczkolwiek pozbawionej wszelkich, i tu oryginalne w obecnych czasach słowo, spoilerów. Nie przedłużając, zapraszam do lekturki.

Pamiętam rok 2007 i moją niegasnącą fascynację po wyjściu z premiery „Transformers”. Nie mam na myśli oczywiście skomplikowanej, interesującej fabuły czy doskonałej gry aktorskiej, ale efekty specjalne i stojące za nimi waleczne roboty, które znałem z dziecięcych lat. To wtedy wychodząc z multipleksu, po raz kolejny uświadomiłem sobie, że przecież kino to także sztuka dla sztuki. A co za tym idzie, warto również pogratulować twórcom za taką właśnie dbałość, o zaplecze artystyczne w postaci animacji, grafiki, efektów specjalnych itp. Ogólnie byłem zadowolony, bo uwielbiam kino za kino, a nie za Bergmana czy Spielberga.

Nadszedł jednak rok 2009 i kolejny sprawdzian wpływu kina rozrywkowego na moją satysfakcję. Otóż kiedyś przeczytałem w jakiejś gazecie (przepraszam, że nie pamiętam autora tych słów), iż filmowcom uświadamia się, że każdy widz jest niejako ich wrogiem. Wychodzi na to, że my widzowie idziemy do kina nie po to by gratulować, ale po to, by coś wyśmiać, wytknąć błędy i skrytykować czyjąś pracę. Może owe słowa nie charakteryzują każdego z nas, ale po części mówią prawdę. Wspominam o tym, ponieważ ze mną było bardzo podobnie. Wszedłem do kina z przekonaniem, iż Michael Bay mnie nie zaskoczy, że mam dość aktoreczek w postaci Megan Fox i tych wszystkich amerykańskich pomysłów. Co się później okazało, część moich myśli ziściło się jak złowroga przepowiednia…

Ogólnie w kolejnej części przygód robotów z kosmosu, jesteśmy karmieni wciąż tą samą „karmą”. Z każdym następnym kęsem staramy się wyczuć inny smak, okłamując samych siebie. Z ekranu docierają do nas tylko twarde męskie głosy “ludzkich” robotów i katastroficzne wybuchy. Mikaela Banes (Megan Fox) wtórnie wygina śmiało ciało, a jej chłopak Sam Witwicky (Shia LaBeouf) wydaje się być bardziej zakompleksiony niż dwa lata temu. I choć to pierwsze i drugie mi nie przeszkadzało, to w kolejnych przypadkach robi się coraz gorzej. Amerykanie postanowili bowiem przyszyć filmowi łatki Made In USA. Wszędzie zalatuje mało oryginalnym patosem, nieludzkim heroizmem i w bólach rodzonymi zwrotami akcji. Ale cóż, dosyć czepiania się.

Reasumując, „Transformers: Zemsta upadłych”, to film sklasyfikowany w kategorii „masowa rozrywka” i niech już tak pozostanie. Jeżeli przyjdzie go nam skrytykować, to tylko w przypadku widocznych błędów. Nie mamy większego prawa zwracać uwagi na wątki i dialogi, o grze aktorskiej nie wspominając. Wszystko jednak, nawet tak skrojony obraz, może być lepszy. W końcu na półkach sklepowych mamy wiele różnych karm i batonów. Kończąc napiszę, że nie było źle i nie chcę by mnie również tak zrozumiano. Pomijając wszystkie minusy filmu, zaserwowano nam potężną dawkę dobrej energii i udowodniono, że obecną technikę komputerową stać na bardzo wiele. Nie żałuję kasy na bilet.

Zwiastun:

Czyli, że w sensie oglądając spodziewać się tego, co obecnie serwowane jest szerokiej widowni? Efektów specjalnych, szybkiej akcji i małej ilości myślenia... żeby pomiędzy kolejnymi kęsami popcornu i pociągnięciami ze słomki coli, widz się nie zagubił. ;)
Prawda jest taka, że kino nie jest tylko kinem ambitnym i takie filmy jak Transformers również są przydatne... w szczególności, żeby nie trzeba było myśleć ;P

Dokładnie...

Tylko że ten to lekka przesada, bo mnie po seansie głowa bolała. Tu jest wszystkiego ZA DUŻO

Pytanie do SzariK'a: Czy czuć było tandetny nastrój ratowania świata? Taki jak w "Armagedon".

Może nie przesadzałbym z tandetą :P Ale któż inny mógłby uratować świat jak nie Amerykanie? Przecież te roboty nie znają Europy, nigdy tam nie były :P

no ale przecież takie wlasnie jest kino Michael Bay'a patos do potegi n-tej i kto ma byc wewnatrz tego wyszytkiego oczywiscie amerykanie... Co do samej notki zgadzam sie z autorem, ale tak naprawde nie ma co sie dziwic odpoczatku bylo wiadomo ze film bedzie jechal na tym samomy co pierwsza czesc z tym ze teraz to atakuje nas to ze zdwojona sila...a moze z potrojona ;) bo w Transformersach nie chodzi o fabulę, czy swietny scenariusz, tu chodzi o wybuchy, roboty i ...Megan Fox ;P jak sie to pojmie to mozna sie swietnie bawic;)

Dodaj komentarz