Sinister

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Najlepszy tegoroczny horror? Możliwe, ale to nic nie znaczy, kino grozy niewiele dobrego miało do zaoferowania tego roku (umówmy się, że „The Cabin In the Wood” się nie liczy) i to już raczej się nie zmieni w tym kwartale. Na tym przeciętnym tle „Sinister” prezentuje się całkiem nieprzeciętnie i jak to mówią u mnie na dzielni „This will scare the shit out of you”. Niekoniecznie mogę się pod tym podpisać, bo oglądałem dość niewzruszony, no ale jestem dość niereprezentatywny widzem, w kinie rzadko odczuwam strach. Mniej odporni na grozę pewnie wgryzą się z nerwów w pudełko z popcornem.

Reżyser wie co robi, nie nadużywa atakowania widza natężonym dźwiękiem, w czym się lubują współczesne horrory, zamiast tego stawia na niespieszne kładzenie podwalin pod nadprzyrodzone wątki. Tak więc zanim zaczną się mindfucki, trzeba przebrnąć przez część obyczajowo-kryminalną (główny bohater jest pisarzem specjalizującym się w opisywaniu niewyjaśnionych morderstw). Mamy więc coś w rodzaju Stephena Kinga zmieszanego z Trumanem Capote. Proporcje nie są wymieszane idealnie, po pewnym czasie zaczyna nieco nużyć brak demonicznych konkretów (zwłaszcza gdy się widziało nasycony nim zwiastun, który swoją drogą pokazuje zbyt wiele, wrzucono do niego większość z najmocniejszych motywów), w drugiej połowie filmu wszystko wskakuje jednak na swoje miejsce. Od chwili, gdy na ekranie zaczyna się coraz częściej pojawiać złowroga bladolica postać (która chyba nieco się zapatrzyła na gitarzystę Slipknota) nie ma mowy o nudzie i braku emocji.

Film jest nasycony wieloma fajnymi elementami, które docenią miłośnicy kina grozy. Odkrywane powoli taśmy z mrożącymi krew w żyłach morderstwami nagranymi na kamerze Super 8, stopniowo natężająca się emanacja zła, nieco przewidywalny, ale za to poprowadzony z konsekwencją i bez hamulców finał. Nie wspominając już o tym, że film jest oparty na wyrazistych kreacjach aktorskich, na uznanie szczególnie zasługuje grający pierwsze skrzypce Ethan Hawke, trzymający swoją rolą cały film do kupy, pozwalający bezboleśnie przebrnąć tak przez część rodzinno-detektywistyczną, jak i późniejsze strachy na lachy. Reasumując, może niekoniecznie w kinie ale zdecydowanie warto rzucić okiem. Jakby to powiedzieli na mojej starej dzielni - „można się zesrać ze strachu”. A nawet jeżeli nie, to i tak się doceni gatunkowy kunszt i nie tak znowu często spotykane w tym gatunku wyraziste kreacje aktorskie.

Zwiastun:

No hello. Przecież ten film to jedno wielkie atakowanie dźwiękiem. Co jest szczególnie słyszalne, jeśli ktoś "chwilę" wcześniej obejrzał inne filmy Derricksona, czy produkcje Wana (słychać różnicę). Możliwe, że w kinie tak się tego nie odczuwało, bo tam zawsze jest mega głośno, ale na domowych głośnikach czy słuchawkach słychać to wyraźnie.

Dodaj komentarz