Zaginiona dziewczyna

Data:

Już od ponad dwudziestu lat David Fincher zadziwia widzów na dużym ekranie. Do świata filmu wszedł z dużym impetem: najpierw zaszokował filmem „Siedem”, następnie zafascynował masy „Fight Clubem”. Jego filmografia zmieniła się w 2008 roku, kiedy puścił wodze fantazji dla melodramatu i życia Marka Zuckerberga. Po chwilowym przebłysku powrócił do gatunku z „Dziewczyną z tatuażem”. Najnowsza produkcja reżysera, „Zaginiona dziewczyna”, łączy w sobie poprzednie elementy gatunkowe i staje się jednocześnie kryminałem, thrillerem, dramatem i filmem psychologicznym. W typowym dla Finchera stylu, opowiada o mężczyźnie oskarżonym w sprawie zaginięcia swojej żony.

Ciężar historii „Zaginionej dziewczyny” proporcjonalnie rozkłada się na dwóch bohaterów i nieoficjalnie dzieli film na dwa rozdziały: „Amy” i „Nicka”. Pomostem dla obu wersji stają się kolejne retrospekcje, tajemnicze związki i niedopowiedzenia między postaciami. Początek utrzymany jest w ponurym klimacie wiszącego w powietrzu nieszczęścia, które stopniowo i nienachalnie buduje nastrój. Wydaje się, że całość miała opierać się o atmosferę grozy i zagadki, która na wstępie doskonale te uczucia oddawała, ale z czasem po prostu je… zgubiła albo celowo porzuciła. W ten sposób Fincher przeszedł do poszarpanego dramatu, zatracając swoje filmowe „ego” wraz z kolejnymi kadrami. Z wielkiej zagadki o zaginionej dziewczynie nie zostało nic. Jedyną atrakcją staje się korespondencyjna i telewizyjna gra.

David Fincher za cel „Zaginionej dziewczyny” uznał uderzenie w świat mediów. W tle filmu czają się migające telewizory, w których dziennikarki z przyklejonym uśmiechem komentują kolejne sensacje wypływające z życia Nicka i Amy, napędzając machinę sensacji i skandalu. Satyryczne spojrzenie na mass media i kreowane wizerunki stanowią jeden z najmocniejszych atutów filmu. Przed nimi na ekranie iskrzy manipulacja emocjami oglądających. Reżyser zasiewa w widzu ogromną ilość nienawiści, potem daje przejąć władzę współczuciu, następnie przenosi nienawiść na kolejnego bohatera i czyni go nieznośnie złym, do tego stopnia, że widz zatraca się w całej historii, stając się jej naocznym świadkiem.

Seans „Zaginionej dziewczyny” jest przełomowy, bo rozpoczyna falę napływu ważnych i wyczekiwanych premier tego roku. Staje się także bardzo mocnym rywalem w walce po Oscary w kategoriach montażowych, a nawet mówi się o nominacji dla filmu roku. I słusznie, bo Fincher zaczarował widownię na sali w niezwykły sposób: zabrał ją na dwuipółgodzinną wyprawę po filmowym świecie, jednocześnie wciągając w obustronną intrygę bohaterów. Ale czy oprócz emocjonalnej pętli spisków nie zabrakło miejsca dla widza? Sięgam na najwyższą półkę i czuję się zadowolona, bo czuję reżyserską wprawę do opowiadania takich historii. Jednocześnie oczekuję, że na tym poziomie filmowego bycia, Fincher postara się o to, żeby okłamać i nabrać mnie, a nie swoich bohaterów.

Zwiastun: