Filmowe ujecie utraconego raju czyli "Mammoth" versus "Mancora"

Data:
Ocena recenzenta: 5/10
Artykuł zawiera spoilery!

Zupełnie niedawno i zupełnie przez przypadek obejrzałam film Mammoth. Tytuł jak dla mnie mało interesujący, ale ostatecznie zdecydowałam się zaryzykować.

Osobiście lubię takie historie o ludziach, którzy nagle postanawiają zwolnić swoje życiowe tępo, by oddać się refleksji nad sensem bytu naszego, by pomyśleć trochę nad tym co jest tak naprawdę ważne, i by w końcu zastanowić się czy w tej codziennej gonitwie przypadkiem nic nam nie ucieka. Ale Mammoth nie przytłacza ciężarem egzystencjalnej zadumy. Fajnie się go ogląda, bo zaciekawia. Skłania do przemyśleń, ale w normie. Jest akcja, wyraźny wątek przewodni, choć generalnie w filmie pojawia się wiele postaci. Każda z tych osób ma swój własny kontekst, swoje potrzeby, problemy, pragnienia i lęki. Moodyson nie faworyzuje żadnej jednostki i koncentruje się mniej więcej na każdym bohaterze, oczywiście w różnych proporcjach. Dlatego akcja równolegle dzieje się w kilku miejscach, ale nie zaburza to spójności filmu. Przejścia są płynne i klarowne.
No ale oś filmu wycyrklowana jest zdecydowanie wokół młodego małżeństwa – to oni są głównymi bohaterami. Ona zostaje w wielkim mieście i kompletnie nie może sie odnaleźć po stracie małego pacjenta, on wyjezdrza służbowo do Tajlandii, gdzie totalnie daje się ponieść emocjom. Przestaje robić to co musi i zaczyna zajmować się tym na co ma ochotę. Ona zaczyna zastanawiać się nad tym jaką jest matką, ma poczucie, że bycie lekarką w szpitalu trochę wykluczyło ją z życia własnej córki, która najwięcej czasu spędza z opiekunką. On, będąc w przeddzień zawarcia intratnego kontraktu dostaje od przyjaciela prezent - jedno z najdroższych wiecznych piór z inkrustacją z kości mamuta. Zaczyna zdawać sobie sprawę z tego jak ulotna jest egzystencja ludzka, że kariera nie jest najważniejsza, bo i tak, przeminiemy, i albo w ogóle nic po nas nie pozostanie, albo zachowa się tylko jakiś niewielki fragment, który kiedyś inny, lepszy gatunek zamieszkujący naszą planetę, zdecyduje się wykorzystać do ozdobienia jakiegoś przedmiotu użytkowego.

No więc refleksja jest prosta: wszystko jest ulotne i kruche, warto więc skupiać się na rzeczach ważnych, warto myśleć o sobie. Lubię filmy z taka puentą, bo ładują mnie energetycznie.

Jakiś czas temu widziałam też hiszpańsko-peruwiański film Mancora. Oglądając obraz Moodyson'a od razu przyszedł mi on na myśl. Oba filmy są dość podobne, bo w obu pojawia się ten sam motyw podróży do miejsca, które przypomina trochę taki raj utracony. W Mammoth'cie wyjazd głównego bohatera do Tajlandii jest jednym z kilku wątków, w Mancora z kolei to wątek dominujący. Akcja filmu całkowicie przenosi się z wielkiego miasta na niewielką wyspę, gdzie szum aut zostaje zastąpiony szumem morza. W pierwszych scenach poznajmy kontekst bohatera, reżyser zdradza nam kilka faktów z jego życia, byśmy w ogóle wiedzieli skąd decyzja o wyjeździe. Jest moment kiedy Mancora staje się nawet takim klasycznym filmem drogi. Jest samochód, szeroka droga, przydrożne bary, pojawia się także autostopowicz. W końcu bohaterowie docierają na wyspę. Egzotyka tego miejsca daje im możliwość odcięcia się od rzeczywistości i to nie tylko w przenośni ale i dosłownie. Mają poczucie, że nagle i na chwile mogą zachowywać się tak jak chcą, mogą robić to co chcą. Na Manorce wszystkie zasady ulegają przewartościowaniu, tak jakby nagle każdy mógłby sobie na wszystko pozwolić, zapominając że każda akcja wywołuje reakcje, a każdy czyn ma swoje konsekwencje. No ale w takim miejscu można o tym zapomnieć. Tylko, że to nawet fajne - super jest tak zapomnieć na moment o konsekwencjach, o tym co wypada a co nie, o tym że sumienie czasem gryzie …........ i realizować każdą swoją myśl, spełniać każdą swoją zachciankę, poddać się każdej emocji. Takie wyzwolenie, chyba właśnie takie samo a przynajmniej podobne jakie przeżywał bohater Mammoth'a. W filmie jest sporo seksualności i używek. Jest to takie trochę stereotypowe ukazanie pojęcia wolności. Reżyser stawia zdecydowanie na hedonizm. Kontrast między codziennym życiem w kilku milionowej Limie, a wyzwoloną, rajską niemal wyspą jest zaznaczony dość tendencyjnie. Uczucie bezkarności jakie daje oderwanie się od rzeczywistości sprowadza się do częstych imprez, zażywania narkotyków i miłosnych uniesień, które raczej z uniesieniami mają mało wspólnego, jest to raczej przygodne pójście do łóżka. No, ale wkraczając do świata, który funkcjonuje na własnych zasadach, gdzie życie toczy się własnym rytmem, będąc podporządkowane naturze, łatwo się zapomnieć. Z drugiej strony czasami każdy musi się zresetować po to żeby nabrać dystansu, trzeba sie w końcu pogubić by móc się odnaleźć i tak właśnie się dzieje z bohaterami tego filmu. Można by powiedzieć, że przez destrukcje do celu, a przecież o odnalezienie tego celu chodzi właśnie. Film jak najbardziej na plus – taki młodzieżowy ale z przekazem. No i jak na wyspie – prawdziwy wysyp malowniczych pejzaży.

Reasumując : oba filmy godne polecenia!!! Pierwszy na pewno łatwiej dostępny no i po polsku, chyba że ktoś woli wersje oryginalną. Drugi raczej ciężej wynaleźć no i nie wiem czy są polskie napisy - także albo spanish version albo angielskie napisy, które wiem, że są dostępne. Pierwszy ma też trochę inna konwencję. Żaden z nich nie jest oczywiście komedią, ale mimo powszechnego określania ich dramatami są to filmy o pozytywnym wydźwięku, powiedziałabym nawet że z heappy andem.

Zwiastun: