Apokalipsa wg Kevina Smitha

Data:
Ocena recenzenta: 5/10

Z początku trudno rozpoznać, że „Czerwony Stan” to film Kevina Smitha, autora ikonicznych „Clerks” i „W pogoni za Amy”. Z pozoru jego najnowsze dzieło przypomina drugoligowe kino sensacyjne o politycznym zabarwieniu, ale jednak gdy bliżej mu się przyjrzeć, odnajdzie się w filmie charakterystyczny dla Smitha kąśliwy, niewybredny humor. Różnica polega na tym, że tym razem odnosi się on do zupełnie innych, całkiem poważnych, publicznych zagadnień.

Ocena „Czerwonego Stanu” w dużej mierze zależy od indywidualnego podejścia oglądającego. Czy będzie chciał wziąć ten film i jego tematykę na serio, czy jednak będzie szukał tu drugiego, komediowego dna. Obstawiam mimo wszystko tę drugą wersję wydarzeń. Nowy film Smitha to jego autorski, prześmiewczy komentarz do dwóch palących, ważkich problemów współczesnej Ameryki – walki z terroryzmem i kwitnącym fanatyzmie religijnym w różnych jego odcieniach. Trójka, napalonych nastolatków staje się ofiarami zacietrzewionego kaznodziei, przeciwstawiającego się w brutalny, agresywny sposób „wszystkim plugastwom tego świata”. Mniej więcej w tym samym czasie, za sprawą różnych zbiegów okoliczności, organizacją religijną intensywnie zaczyna interesować się policja. Cały ten ciąg wydarzeń zwieńczy krwawa jatka na posiadłości pastora i jego wyznawców, zaś stróże prawa by uniknąć medialnych oskarżeń o nieudolność w działaniu, zinterpretują całe zajście tak, by podchodziło pod ustawę związaną z walką z terroryzmem, wprowadzoną w życie po 11 września. Nikt nie będzie mógł o nic pytać, wszystko zostanie utajnione – tak to właśnie ma działać.

Krytykanckie podejście Smitha do opisywanych zjawisk jest aż nadto dosadne, oczywiste, kanciaste. Nie da się ukryć, że Amerykanin nie ma błyskotliwości i elokwencji choćby Michaela Winterbottoma w opowiadaniu o bolączkach zachodnich społeczeństw i ambiwalencji decyzyjnej światowych mocarstw. Brak argumentów na tym polu próbuje dość nieudolnie zakryć gatunkową żonglerką. „Czerwony Stan” rozpoczyna się jak mroczny thriller z brutalnym morderstwem w małym miasteczku w tle, rozkręca się z tempem polsatowskiego kina akcji, a kończy jak satyryczna komedia spod znaku niedawnego, mocnego „In The Loop”. To właśnie ta ostatnia część ratuje film Smitha przed spektakularną porażką, przekonując, że ta dziwaczna, publicystyczna wolta reżysera (swoją drogą Michael Moore pewnie przybiłby mu tu piątkę) to nic innego jak polityczny dowcip, który wymagał po prostu poważnego, przydługiego wprowadzenia.

Obejrzane w ramach 2. American Film Festival, Wrocław 2011 American Film Festival 2011

Zwiastun:

Oceny nie przyznajesz?

Dodaj komentarz