BERLINALE 2021: TAŚMY ZBRODNI

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

W mrokach thatcherowskiej Anglii niepozorna biurokratka w okularach zza murów urzędu cenzorskiego, pracując za przysłowiowym biurkiem na wygodnym (ale czy przyjemnym to już zupełnie inny temat) etacie, ogląda najbardziej wulgarne i brutalne filmy, by zadecydować o ich losie. Enid (Niamh Algar) wydaje rekomendacje, czy tego typu produkcje należy schować do szafy, czy dać zgodę na ich rozpowszechnianie przez twórców i dystrybutorów. Bohaterka wobec ekranowego okrucieństwa wykazuje urzędniczy dystans i chłodny profesjonalizm do czasu, gdy w jednym filmie dostrzega powiązania z jej osobistą tragedią, która wydarzyła się, gdy Enid była dzieckiem. To nie tylko burzy jej egzystencjalną równowagę, ale też zatraca bohaterkę w prywatnym śledztwie, prowadzącym ją do filmowego jądra ciemności, gdzie powstają najbardziej odrzucające i okropnie krwawe horrory. W takich miejscach granicę między fikcją i rzeczywistością łatwo można zgubić z pola widzenia.

Podobnie jak Peter Strickland twórczo wykorzystywał elementy kina giallo i kontekst lat 70., by stworzyć autorską formułę dla trudnego, uznawanego za mało szlachetny gatunku i nadać mu niemalże artystycznych walorów (a na pewno uczynić z seansu kinofilską frajdę), tak samo Prano Bailey-Bond poszła w podobnym kierunku. Brytyjska debiutantka sięgnęła po ponure realia Anglii lat 80., które naszkicowała z kunsztowną dbałością o scenograficzne detale. Wtedy właśnie w podziemiu rozkwitały biznesy niskobudżetowych horrorów i kina eksploatacji, tzw. VHS nasties, udostępnianych nie zawsze tylko w formie "spod lady" w lokalnych wypożyczalniach. Ich popularność i coraz większa dostępność wywołały dyskusję o skutkach obcowania z tego typu produkcjami. Media regularnie donosiły o coraz to okropniejszych zbrodniach, same czasy były też wyjątkowo niespokojne. W końcu, w 1984 roku, przyjęto ustawę, nakładającą na twórców obowiązek certyfikowania filmów pod kątem dopuszczalnego poziomu agresywnych treści jako warunku zatwierdzenia dzieła do legalnego obiegu.

"Censor" stanowi ostry komentarz do kultury miłośników i kolekcjonerów midnight movies, którzy w swoim uwielbieniu dla kiczowatych VHS nasties, uodparniają się na to, co one sobą reprezentują. Gloryfikują efekciarską przemoc, seksualną agresję i mizoginię. Fabuła Prano Bailey-Bond błyskotliwie wpisuje się też we współczesny dyskurs o przedmiotowym traktowaniu kobiet w filmowym biznesie. Kolejne skandale dotyczące molestowania i nadużywania władzy w showbiznesie stanowią żywy dowód na to, jak kino potrzebuje oczyszczenia i dobrych, mądrych wzorców. Nie tyle ukrywania wstydliwych dzieł z przeszłości, ile edukacji, by ich dzisiejsza recepcja odbywała się w pełni świadomie. "Censor" bowiem nie szykanuje swoich inspiracji niskobudżetowym kinem gore. Czerpie z nich garściami i w przebojowy sposób z eleganckiej, wystylizowanej, thrillerowej narracji przeistacza się w totalnie szalony horror, który na pewno w finałowym akcie spowodowałby szybsze bicie serce u Nicolasa Cage’a. Debiut brytyjskiej reżyserki sprawdza się na wielu poziomach. Dostarcza soczystej rozrywki i prowokuje do społecznych debat, a najlepsze jest to, że nikt tego filmu dzisiaj nie ocenzuruje.

Zwiastun: