BERLINALE 2025: APOKALIPSA RODZICIELSTWA
Rose Byrne w swojej chyba najlepszej roli w karierze jako kobieta na skraju załamania nerwowego. Na co dzień żona i matka, która akurat w tym momencie w pojedynkę musi stawić czoła najpoważniejszym z problemów - dziwnej, psychosomatycznej chorobie córki, która odmawia przyjmowania pokarmów, pogodzenia rodzicielstwa z pracą zawodową oraz wielkiej, mokrej dziurze nad łóżkiem w sypialni, której zarządca nie kwapi się szybko usunąć. "If I Had Legs I'd Kick You" to gorzki rewers "Nightbitch", w którym Amy Adams starała się okiełznać dziką naturę macierzyństwa, być matką i zostać jednocześnie sobą. Nie mając jednocześnie większych zmartwień na głowie. Bohaterka filmu Mary Bronstein chce po prostu przetrwać kolejny dzień, gdy sufit literalnie i w przenośni wali jej się na głowę. Nie ma w tym miejsca na fantastykę, atrakcyjne metafory, moralizowanie, ledwo jest czas na lampkę wina i wzięcie oddechu w ciszy, gdy dziecko zaśnie.
Amerykańska reżyserka zaproponowała kino dostarczające stresującego doświadczenia. Wystarczy z Lindą spędzić kilkanaście minut, by podnieść sobie poziom kortyzolu, który pewnie ona sama ma na jakimś niebotycznym wręcz poziomie. Permanentnie zdenerwowana, poirytowana. Zawsze w niedoczasie. Nigdy nic nie układa się tak, jak powinno. Ową niestabilną naturę codzienności bohaterki oddaje deliryczny montaż w duchu kina braci Safdich oraz natarczywe, często zbyt bliskie, a nawet inwazyjne skierowanie kamery na odtwórczynię roli głównej. Byrne jest dosłownie twarzą tej historii, z której wylewa się panika, niepewność, frustracja.
"If I Had Legs I'd Kick You" to album rodzicielstwa jako czasu chaosu, braku kontroli, nieustających kryzysów, emocjonalnych rollercoasterów. I naprawdę niewyraźnych promyków nadziei na bardziej znośne jutro. Znikąd też pomocy. Terapeuta i lekarze dziecka Lindy nie znoszą. Mąż (Christian Slater) jest wiecznie nieobecnym głosem w telefonie. Gdy ktoś podchodzi bliżej, jak wyluzowany ziomek z okolicy James (A$AP Rocky), pech i nieszczęścia, które spadają na kobietę, dosięgają i jego. Natomiast widz siedzący na skraju fotelu, wyrwany tym, co widzi, z własnej strefy komfortu, staje się biernym uczestnikiem tej rodzicielskiej apokalipsy. Trzeba przyznać - to film, który dostarcza innego spojrzenia na temat, o którym opowiada. Robi to też w innej, celowo nieprzyjaznej formie. Nie tak łatwo będzie o nim zapomnieć, jeszcze trudniej kiedykolwiek do niego ponownie wrócić.