CANNES 2023: KREW NA ŚNIEGU
"Anatomią upadku" Justine Triet dokonuje być może najbardziej zaskakującego twistu, jaki zdarzył się w kinie w XXI wieku. Oto reżyserka, która nawet w swojej ojczyźnie nie uchodziła za postać pierwszoplanową (acz taką o specyficznej, brawurowej wizji artystycznej już tak), bo też swoją dziwną filmografią nie zasługiwała na większy rozgłos, pojawia się w Cannes z filmem, który rozbija bank. Nie tylko wygrywa najważniejszy laur na Lazurowym Wybrzeżu, ale kilka miesięcy później ta dość kameralna przecież produkcja staje się najgłośniejszym tytułem sezonu nagród. Także za Oceanem. Czy w maju to przewidywałam? Totalnie nie. Myślałam, że przypadek "Parasite" to taka anomalia, która nie powtórzy się przez dekady.
Z formalnego punktu widzenia to film niezbyt atrakcyjny, surowy i minimalistyczny. Z jednej strony, drewniana, zakopana w śniegu, górska chata gdzieś pod Grenoble, z drugiej - teatralna sala sądowa, świątynia prawa, prawa francuskiego i dlatego dynamika zdarzeń jest tu zgoła odmienna niż ta, do której przyzwyczaiło nas chociażby kino amerykańskie. Sąd ma odpowiedzieć na pytanie, czy pisarka Sandra Voyter (Sandra Hüller) zabiła swojego męża też pisarza Samuela (Samuel Theis). Ciało mężczyzny po powrocie ze spaceru z psem pod domem znajduje niedowidzący syn pary Daniel (Milo Machado-Graner). Hipotezy są w sumie trzy. Pierwsza to taka, że zdarzył się nieszczęśliwy wypadek i mężczyzna wypadł z balkonu w trakcie drobnych napraw. W domu trwa permanentny, niekończący się remont, to przestrzeń, gdzie naprawdę aż prosi się o to, by się tam coś komuś stało. Kolejna wersja dotyczy morderstwa. Żona miała zepchnąć partnera i upozorować wypadek. Kłótnie, awantury i pasywna agresja od dłuższego czasu w tym małżeństwie były codziennością, więc może w pewnym momencie czara goryczy się po prostu przelała. Ostatnia hipoteza to samobójstwo mężczyzny, którą wymyśla wzdychający do Sandry prawnik (Swann Arlaud). Samuelowi od dawna doskwierał twórczy kryzys, równolegle rozkwitała kariera jego małżonki. Nie mógł nawet znieść zainteresowania jej osobą i puszczając na cały regulator „P.I.M.P.” 50 Centa, przerywał wywiad z żoną. Tak czy siak, wszystko w sumie jest możliwe.
Finalnie sąd oskarża kobietę o zabójstwo. Prokurator musi dowieść jej winy, a obrona przekonać sędziego o niewinności swojej klientki. Przed obliczem Temidy wywleczone zostają najbardziej intymne i bolesne szczegóły z życia Sandry i Samuela, padają niewygodne pytania, literacka fikcja pisarki zostaje przedstawiona jak autobiograficzne fakty, co zostaje skontrowane złośliwym "czy Stephen King morduje ludzi?". Sandra z powodu językowej bariery nie tylko nie zawsze rozumie, co dzieje się przed sądem, ale też na pytania i oskarżenia odpowiada w taki sposób, że nie stawia samej siebie w najlepszym świetle. Zresztą w tej historii nie ma szans, by została pozytywną bohaterką czy choćby ofiarą. W życiu i swoim związku popełniła zbyt wiele błędów. Sandra Hüller jest absolutnie wybitna w tej roli, powściągliwie odgrywając niejednoznaczność swojej postaci i ambiwalencje relacji, w jakich funkcjonuje (z mężem, otoczeniem, dzieckiem, przyjacielem prawnikiem). Jednak nie ona wydaje się tu najważniejsza.
Na oczach wymiaru sprawiedliwości i żądnej sensacji publiki dokonuje się bowiem osąd nad kondycją tego małżeństwa, szerzej - nad konstrukcją ich rodziny, gdzie całkowicie zostały zachwiane proporcje między sferą prywatną i zawodową, gdzie zaginęły uczucia, empatia i chęć porozumienia, a zostały jedynie wzajemne pretensje i zazdrość. Kluczowym świadkiem degrengolady pożycia swoich rodziców zostanie ich syn. W końcu to też chłopiec będzie musiał przejść przyspieszony kurs dojrzewania i zaświadczyć o winie lub niewinności swojej matki.
Triet tytułowej anatomii upadku dokonuje z niezwykłą precyzją. Choć jej podejście ma swoje wady, bo niezgrabnie miesza patos rodem z antycznej tragedii i styl pospolitej, telewizyjnej publicystyki (czy to jeszcze kino, czy już odcinek magazynu reporterów?). Niemniej też dzięki tej konstrukcji w historii Sandry i Samuela każdy wariant, o którym byśmy pomyśleli, zostaje omówiony, każdy argument i kąt przeanalizowany, każde pytanie zadane. Gdy proces się kończy, zapada wyrok, ale w tym kulminacyjnym momencie wcale nie jesteśmy bliżej od poznania prawdy. Bo to film, który w tej najbardziej uniwersalnej perspektywie dotyka trudnego zagadnienia, czym ta prawda jest i czy w kontekście międzyludzkich relacji jej obiektywna wersja w ogóle istnieje. Skromna, chłodna, czasem zbyt teatralna "Anatomia upadku" ma ogromne zdolności polaryzowania widzów, co pozwala zapomnieć o jej czysto filmowych mankamentach. Założę się, że prosta ankieta po seansie, czy Sandra zabiła męża, rozłożyłaby się w wynikach blisko proporcji 50-50, co samo w sobie zaprasza do pogłębionej dyskusji. I takiemu angażującemu kinu powinniśmy powiedzieć zdecydowane tak. Aczkolwiek nie przesadzajmy, że to taka intelektualna uczta, a nie po prostu rozrywka z nieco tabloidowym rodowodem.