CANNES 2024: JAK UCZEŃ PRZERÓSŁ MISTRZA

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Kino biograficzne to być może najbardziej nieambitny gatunek filmowy, jaki istnieje. Twórcy tego typu produkcji często koncertowo wręcz wpadają w sidła popularnych schematów i naprawdę rzadko podejmują walkę, by się z nich wydostać. Myślą zapewne, że atrakcyjność życiowego losu danej postaci lub jakiegoś barwnego epizodu oraz klasowa kreacja aktorska zrobią swoje. A zatem miejmy to już za sobą: "The Apprentice" średnio broni się scenariuszowo czy narracyjnie, będąc trochę "Sukcesją", a trochę "Dynastią". Film na barkach dźwiga Sebastian Stan w roli Donalda Trumpa oraz - przede wszystkim - Jeremy Strong jako Roy Cohn. Niemniej to całkiem spoko kino.

"The Apprentice" powstał w określonym czasie i do szerokiej, światowej dystrybucji trafia w konkretnym momencie, stając się mimowolnie jakimś tam wątkiem w finiszującej właśnie prezydenckiej kampanii największego mocarstwa na naszym globie. Paradoksalnie jednym z częstszych zarzutów wobec filmu jest to, że nie staje jednoznacznie po 'właściwej' stronie politycznej debaty. Trump w tej fabule nie jest bowiem tak negatywną postacią, jakby wielu oczekiwało, że powinien być. A tutaj mój zarzut do Abbasiego: jego sam Donald Trump i to, kim był/jest ten człowiek w ogóle nie interesuje. Biografię tego konkretnego, bardzo kontrowersyjnego polityka i biznesmena traktuje instrumentalnie. Jako punkt wyjścia dla opowieści o makiawelizmie, pułapkach mitologii american dream, mistrzach połykanych przez własnych uczniów. To słuszne, że staramy się umiejscawiać człowieka i jego czyny w szerszych kontekstach, ale gdy twój bohater jest jedynie tym sensacyjnym elementem, zapewniającym produkcji rozgłos i zainteresowanie, to jednak coś w tej koncepcji poszło nie tak.

Ali Abbasi to także pewnie najmniej oczywisty kandydat do roli filmowego biografa Trumpa. Wychowany w Europie reżyser z Iranu miał szansę spojrzeć na swojego bohatera trzeźwym okiem obserwatora z zewnątrz, nie emocjonującego się na co dzień tak bardzo amerykańskimi realiami, jak niejeden twórca z USA. Udało mu się na pewno nie uczynić z Trumpa postaci satyrycznej, choć trochę komedii w "The Apprentice" jest, a Sebastian Stan naśladując charakterystyczną mimikę i pozy daje ku temu pretekst. W ogóle przerysowana stylistyka filmu, celowo tak kiczowata i przywodząca na myśl wizualne kanony telewizyjne lat 80. oraz wyraziste aktorstwo to najfajniejsze rzeczy w filmie. "The Apprentice" się ogląda z przyjemnością.

Trump Abbasiego - gdy czasem staje się już studium postaci - bardzo mocno przefiltrowany jest też przez dzisiejsze jego postrzeganie i odbiór. Wyłączenie takiej perspektywy, szalenie trudne i może wręcz niebezpieczne, byłoby ciekawym i zdecydowanie ambitniejszym posunięciem niż kicz i nieco łopatologiczny uniwersalizm, jakie ostatecznie film ma głównie do zaoferowania.

Zwiastun: