GUILTY PLEASURE

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Film Haliny Reijn jest promowany jako thriller erotyczny z Nicole Kidman. Ani to thriller, klasycznej erotyki w sumie w nim niewiele, zgadza się tylko aktorka w roli głównej. Najbardziej perwersyjny gadżet, jaki w fabule się pojawia to szklanka mleka.

Idealnym towarzyszem na podwójny seans dla "Babygirl" byłby "Wstyd" Steve'a McQueena. To historie podnoszące podobny temat. Opowiadają o ludziach, żyjących ze wstydem i strachem przed własnymi pragnieniami, będącymi zakładnikami swoich namiętności, których nie mogą zaspokoić, by nie narażać się na śmieszność, by nie ukazywać słabości. By nie wypaść z absurdalnych i coraz mniej wygodnych dla siebie ról, które grają w swoich życiu i w swoim otoczeniu. Romy Mathis (Kidman) stoi na czele prężnego start upa, firmy, którą na szczyt wyniosła właściwie na własnych barkach i zbudowała nowoczesne środowisko pracy, gdzie jest dla innych inspiracją, symbolem sukcesu, podziwianą prezeską. Prywatnie to dla świata też spełniona żona i matka. Mimo to Romy podejmuje z jej pozycji niebezpieczną grę, wikłając się w romans z młodym stażystą. Samuel (Harris Dickinson) ma jakiś talent do odczytywania oczekiwań innych. Posiada też naturalną frywolność, jest zawadiacki i raczej nie ma niecnych intencji. Podczas gdy Romy biurowym, moralnie ambiwalentnym romansem stawia na szali wszystko, co kiedykolwiek osiągnęła, w pierwszej kolejności karierę i rodzinę, Samuel zdaje się przede wszystkim nieźle bawić w tej relacji. Od początku do końca: no strings attached.

Jeśli oczekujecie filmu, fundującego poważną refleksję o sek*ie i władzy z kulturowym odwróceniem ról (przecież w tej relacji podległości to kobieta startuje z wyższej pozycji względem swojego młodego kochanka), srogo się rozczarujecie. Ten temat migocze gdzieś z oddali, ale Halina Reijn, nie tylko reżyserka filmu, ale i jego scenarzystka, nie podejmuje go. W swojej konstrukcji i fabularnych dekoracjach "Babygirl" bliżej do kiczowatego, pseudo erotycznego kina lat 80. spod znaku Briana de Palmy, aniżeli społecznego dramatu. Ten film nomen omen uwodzi swoją rozrywkowością, świadomą kampowością oraz dekonstrukcją mitów i motywów - płciowych, korporacyjnych, miłosnych (kto wie, być może kiedyś Reijn okrzykniemy matką chrzestną female gaze). I też niestety w tej rozgrywce z widzem nie potrafi powiedzieć odważnego, ostatniego słowa.

Natomiast absolutnie doceniam chyba nie do końca zamierzone, edukacyjne walory "Babygirl", która zachęca do dyskusji o erotycznych fantazjach i spełnieniu w związku. W przebojowej, filmowej formule, z wielką gwiazdą na materiałach promocyjnych i w obsadzie, wykopuje ze szczelnie zamkniętych czterech ścian wielu sypialni zwykle tabuizowane zagadnienia i fajowo je normalizuje.

Zwiastun: