Krwawa ballada o hiszpańskim totalitaryzmie

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Spotkanie z niesamowitym „Hiszpańskim Cyrkiem” już po kilkunastu minutach jasno ukazuje powody, dla których Quentin Tarantino nagrodził ten film i jego reżysera Srebrnym Lwem na MFF w Wenecji w roku ubiegłym. Amerykanin najpewniej dostrzegł w nim hiszpańską wersję własnych „Bękartów Wojny”, choć mocno podrasowaną historycznym symbolizmem.


Na pierwszy rzut oka najnowsze dzieło Álexa de la Iglesii nie odbiega jakoś znacząco od wcześniejszych jego filmów. W „Hiszpańskim Cyrku” znów pojawia się tarantinowska przemoc w dużej dawce, czarny, groteskowy humor czy kuriozalni bohaterowie ze społecznego marginesu, mocno odbiegający od pojęcia normalności. Tym razem jednak barwny styl Iglesii jest przede wszystkim formą, kryjącą głębszą treść. Film rozpoczyna się w 1937 roku w trakcie trwania wojny domowej. Do cyrku wpada grupa republikańskich żołnierzy, która wciela pod przymusem w swoje szeregi członków cyrkowej trupy i nakazuje im walczyć. Desperackie stracie zbrojne kończy się rzezią i zwycięstwem wojsk prawicy, ci, którzy przeżyli, trafiają do więzienia lub obozów koncentracyjnych i są zmuszani do pracy na rzecz reżimu. Wśród uwięzionych jest mężczyzna – cyrkowy klaun i ojciec młodego chłopaka, Javiera. Dziecko często odwiedza skazanego ojca, który zaszczepi w nim nie tylko fatalistyczne powołanie do rodzinnej profesji, ale też żądzę zemsty, co na zawsze zdeterminuje życie chłopaka. Ojciec zginie w czasie pracy nad Valle de los Caidos (Doliną Poległych), ale wspomnienie jego słów pozostanie w dziecku na zawsze.

Większa część akcji „Hiszpańskiego Cyrku” toczy się jednak w pierwszej połowie lat 70., w schyłkowej erze frankistowskiego reżimu. Javier jest dorosłym człowiekiem, który zatrudnia się w cyrku, gdzie będzie odgrywać rolę smutnego klauna. Zakocha się w ślicznej akrobatce, związanej z brutalnym furiatem i cyrkową gwiazdą, wesołym klaunem Sergio. Rywalizacja o względy lekkomyślnej piękności, która nie umie się zdecydować, czy woli agresywnego, ale pełnego pasji amanta czy statecznego, miłego mężczyznę, doprowadzi do tragedii i rozbije cyrkową trupę. Javier i Sergio na zawsze zostaną złączeni pragnieniem zemsty i odzyskania uczucia dziewczyny. Ta dwójka w filmie Iglesii uosabia także dwie strony hiszpańskiego konfliktu, a krwawe i szaleńcze starcia między nimi stanowią swoistą alegorię frankistowskiego totalitaryzmu, który brutalnością i zwodniczą ideologią zabija wszystko to, co w ludziach piękne i szczere. Podobne wnioski miał Chilijczyk Pablo Larraín, którego wizję destrukcyjnej siły totalitarnego państwa wobec jednostek mogliśmy oglądać w kameralnym „Post Mortem” na zeszłorocznym Festiwalu Filmy Świata Ale Kino!

Film Álexa de la Iglesii jest dziełem na wskroś wizjonerskim. Na płaszczyźnie symboliki, choć dość oczywistej, prawie tak pieczołowitym i przemyślanym jak „Labirynt Fauna”, na poziomie formy dopracowanym w najdrobniejszym szczególe. Początkowa scena walki republikanów z faszystami, z klaunem biegającym z maczetą w roli głównej to esencja brawurowej, widowiskowej przemocy w duchu Tarantino. Hiszpan niejednokrotnie przesadza z jej intensywnością, nawet jeśli zgrabnie wplata między krwawe sceny lekki, slapstickowy humor. „Hiszpański Cyrk” w przeciwieństwie do „Bękartów Wojny” to jednak zrealizowane z pasją i fantazją kino polityczne, kryjące w sobie tyleż walorów rozrywkowych, co smutnej i gorzkiej refleksji. Nie powinniśmy o tym zapominać, gdy niejednokrotnie zaśmiejemy się z nieporadności cyrkowych artystów czy też skrzywimy na widok skóry przypalanej żelazkiem. „Hiszpański Cyrk” pokazywany będzie jeszcze dwukrotnie w Warszawie, a potem też w innych miastach w ramach Tygodnia Kina Hiszpańskiego, nie przegapcie tego filmu.

Zwiastun:

Jak dobrze, że napisałaś, bo ja nie wiem, co napisać. :)

akurat o tym filmie można opowiadać wiele i długo:)

Ale moja opowieść byłaby wysoce subiektywna i bez sensu. :)
Dziś idę na kolejny film tego pana, też o clownach, to może więcej sensu zobaczę. :)

W ogóle film będzie miał chyba regularną, kinową dystrybucję.

Bardzo się cieszę, napaliłam się po artykule z "Kina". ;-) Na inne filmy de la Iglesii zresztą też.

będzie miał

Dobra recenzja, ale nie zgadzam się z określeniami: "w stylu Tarantino", "tarantinowska przemoc". Estetyka pana Iglesii bije na głowę to, z czym mamy do czynienia w filmach Tarantino.

Kwestia gustu. Tarantino bardziej wyrafinowany, mniej w nim szaleństwa, ma też IMHO lepsze wyczucie do ścieżek muzycznych. Właściwie nie pamiętam, żeby się kiedyś pomylił. Álex de la Iglesia też lubi surrealistyczne podejście do przemocy, ale jednak kręci bardziej na serio, nie jest to tylko sztuka dla sztuki, mimo że wybiera komiksową estetykę, chce coś przekazać. To różni reżyserzy, ale widzę pewną część wspólną i myślę, że nie ja jeden, stąd te porównania.

Fakt, obydwaj panowie mają ze sobą wiele wspólnego, ale określenie "w stylu kogoś" odrobinę deprecjonuje styl osoby, której to określenie dotyczy. Wobec tego wydaje mi się, że reżyser "Hiszpańskiego cyrku" jak najbardziej zasłużył na to, żeby o kolejnym filmie Tarantino ktoś napisał, że jest "w stylu Iglesii" :)
Dawno nie widziałam takiej mieszanki szaleństwa i absurdu, który byłby traktowany z tak śmiertelną powagą.
Bardzo, bardzo się cieszę z tej recenzji, bo gdyby nie ona, przegapiłabym coś, co pobudziło większość moich kubków smakowych :)

Odniesienie do Tarantino jest o tyle trafne, że to póki co Amerykanin jest najbardziej znanym z epatowania przemocą w celach rozrywkowych, dla efektowności widowiska twórcą. Nie twierdzę, że Iglesia go naśladuje czy kopiuje, ale że jest w tej części do niego podobny. Wszakże "Bękarty Wojny" były pierwsze, a Tarantino ma ogromną rzeszę fanów, którzy na pewno "Hiszpańskim Cyrkiem" powinni się zainteresować.

Jednak nie trawię tych porównań do Tarantino. Q.T. nie nakręciłby Oldboya, chociaż nagrodził go w Cannes, i tak samo daleko mu do Hiszpańskiego cyrku. Oba są wyestetyzowane i skąpane we krwi, i w tym może trochę do jego filmów podobne, ale szafując tym porównaniem dochodzimy do tego, że "Dom zły" też jest tarantinowski.... Tarantino w ogóle z założenia jest podobny do wszystkiego, bo kradnie pomysły gdzie się da i się tego nie wstydzi. ;P

Jeszcze jedno - czołówka absolutnie powaliła mnie na kolana.

Zgadzam się. Pierwsze sceny, szczególnie klaun mordujący w zwolnionym tempie faszystów, są całkowicie i bezsprzecznie genialne. Zresztą, reszta flimu mocno im nie ustępuje.

Dodaj komentarz