MÓJ RAP MOJA RZECZYWISTOŚĆ

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Kneecap to hip hopowa ekipa z Belfastu, która za sprawą muzyki i towarzyszących jej tekstów w dość krótkim czasie stała się ważnym, współczesnym głosem irlandzkiej, wolnościowej tradycji. Powstali ledwie 7 lat temu, nagrali raptem dwie płyty, nie są najbardziej kryształowymi i ogarniętymi jegomościami w okolicy, mają swoje za uszami, a już ktoś już poświęcił im film. Dzieje się.

Historia Irlandii Północnej, szczególnie ta XX-wieczna, to głównie przelewy krwi, wybuchy bomb, dramaty jednostek i całych społeczności. Kontrowersyjna działalność IRA vs równie kontrowersyjna polityka rządów w Londynie względem irlandzkiej ludności z północnej części wyspy. Kino dostarczyło wielu absolutnie przejmujących dzieł, dla których tłem były różne etapy konfliktu irlandzko-brytyjskiego. Produkcja w reżyserii Richa Peppiatta to coś zgoła odmiennego.

"Kneecap" opowiada o kraju, funkcjonującym w realiach nigdy nie zakończonego, okrutnego konfliktu, gdzie ekipa podrzędnych zgrywusów, tyleż świadoma politycznie, drwiąca z "brytyjskiego okupanta", ile szukająca najkrótszej drogi na melanż i możliwości zbytu swoich narkotyków, staje się najmocniej słyszalnym głosem walki o zachowanie irlandzkiego języka i brawurowym bastionem lokalnego ruchu oporu. Film o tym, jak do tego doszło, jest dokładnie taki jak twórczość tych ziomali - szalony, wybuchowy, nieprawdopodobny.

Jeśli ktoś uważał "Derry Girls" za zbyt komediową opowieść o północnoirlandzkich realiach, na bank nie jest gotowy na "Kneecap". Nie ma bowiem lokalnego tematu, który dla twórców filmu byłby zbyt święty. Nie ma wulgaryzmu i obelgi, które byłyby przekroczeniem jakiejś granicy. Jeśli mamy oddać fenomen Kneecap, nie można gryźć się w język i odwracać wzroku. Na pewno bardzo w tym pomagają odtwórcy głównych ról, którymi są autentyczni członkowie hip hopowego tria, czyli Liam Óg Ó hAnnaidh (pseud. Mo Chara), Naoise Ó Caireallain (pseud. Móglaí Bap) i JJ Ó Dochartaigh (pseud. DJ Próvaí).

Często w takich przypadkach nie do kończą liczą się fakty. Chodzi raczej o rubaszne, ludyczne/uliczne flow historii, oddanie klimatu pewnej niezwykłej przygody, której nieoczekiwanymi, wybitnie nieidealnymi bohaterami stali się wyszczekane cwaniaki z Zachodniego Belfastu. Jeśli przy okazji uda się zaczepnie rozliczyć kilka tutejszych mitów, utrzeć nosa zaprawionej w narodowo-wyzwoleńczych bojach, ale nieco gnuśniejącej starszyźnie, to też fajnie. Bo dzisiaj bycie zaangażowanym to już coś innego niż rzucanie tych mniej lub bardziej symbolicznych butelek z benzyną w zasieki wroga. Krzykliwość i zasięgi popkultury też mogą być niezłym orężem.

Film Peppiatta nie jest do końca przykładem śmiałej dekonstrukcji klisz kina historycznego, bo niewiele jest w nim historyzmu. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zestawi również "Kneecap" w jednym rzędzie z ikonicznymi dziełami pokroju "W imię ojca" czy "Wiatru buszującego w jęczmieniu". Natomiast to całkiem ważny i celny argument w dyskusji o tym, czy kino patriotyczne naprawdę musi być tylko poważne, górnolotne i na serio. Czy można drwić sobie przy użyciu naprawdę nieparlamentarnych słów z narodowych symboli i spraw kalibru najcięższego. Czy produkcja zaangażowana musi być zachowawcza i przewidywalna w zakresie elementów języka filmowego. Odpowiedź na te wszystkie pytania jest raczej dość prosta.

Zwiastun: