Pierwszego dnia festiwalu można było oglądać m.in. tureckiego laureta nagrody na tegorocznym MFF Cannes, głośne tytuły z konkursu głównego czy polskiego, ale to jednak taniec musiał wystąpić w piątek w roli głównej. "Pina" Wima Wendersa na lata powinna pozostać w pamięci tych, którzy ten niezwykły quasi-dokument zobaczą.
PINA
reż. Wim Wenders
POKAZY SPECJALNE
To tak naprawdę arcyfilm poza wszelkimi systemami wartościowania. Wim Wenders składa wspaniały hołd dziełu Piny Bausch – wielkiej wizjonerki tańca współczesnego, która zrobiła dla rozwoju jego choreografii to samo, co niegdyś Martha Graham dla jego techniki. Pina zmarła ponad 2 lata temu, osierocając wyjątkowy w skali świata teatr i jego zespół, który być może, bez swojej mistrzyni, niedługo w ogóle przestanie istnieć. Niezbyt dużo w filmie Wendersa jest samej Bausch, najwięcej jest za to jej pracy i tego, co z niej zostało. A pozostali niezwykli tancerze, świadomi własnych ruchów i gestów, szalenie ekspresyjni, doskonali technicznie i wyjątkowo wrażliwi. Czymś cudownym było móc popatrzyć na fragmenty choreografii, które latami Pina ćwiczyła i doskonaliła ze swoimi podopiecznymi. Nawet jeśli nie był to żywy spektakl, a tylko film (choć przynajmniej w 3D).
PEWNEGO RAZU W ANATOLII
reż. Nuri Bilge Ceylan
PANORAMA
Kino tureckie nie jest dla wszystkich. Z jednej strony, ogromna większość filmów znad Bosforu, które w Polsce zobaczyć można przede wszystkim na festiwalach, ociera się o charakterystyczną dla azjatyckiego kina medytacyjną narrację oraz spokój kadru. Z drugiej, to filmy nawiązujące do środkowo-europejskiego i bałkańskiego naturalizmu w kreowaniu świata przedstawionego. Tak właśnie jest w przypadku najnowszego obrazu Nuri Bilge Ceylan. "Pewnego razu w Anatolii" przedstawia dziwaczne śledztwo w sprawie morderstwa - grupa policjantów, prokurator oraz miejsowi urzędnicy wraz z dwójką podejrzanych przez kilkanaśćie godzin szukają ciała zabitego mężczyzny. Film Ceylana tworzy nie tyle osobliwa procedura śledcza, ile fragmentaryczne rozmowy uczestników dochodzenia. Momentami ocierają się one o humor rodem z teatru absurdu Becketta, ale film bardziej niż czarną komedię przypomina naturalistyczny, minimalistyczny storytelling Cristi Puiu. Gdy jest zabawnie, to można odpocząć od męczącej, przydługiej narracji Ceylana. Gdyby film był o połowę krótszy, byłby zapewne o wiele ciekawszą fabułą, a na pewno przyjemniejszą w odbiorze.
CODE BLUE
reż. Urszula Antoniak
MIĘDZYNARODOWY KONKURS NOWE HORYZONTY
Zasadniczy problem z nowym filmem Urszuli Antoniak mam taki, że bohaterek pokroju jej Marian widziałam w ostatnim roku kilka. Najmocniej utkwiła mi w pamięci dziewczyna z „Roku Przestępnego” Michaela Rowe, która z powodu poczucia samotności totalnej, szukała spełnienia w sadystycznie pojmowanym związku z mężczyzną. Bohaterka „Code Blue” też jest człowiekiem chorobliwie wręcz samotnym i estremalnym, bo popadającym ze skrajności w skrajność (szuka wielkiej miłości jak z „Doktora Żywago”, ale bez mrugnięcia okiem dokonuje eutanazji na swoich pacjentach w szpitalu) . Gdy na horyzoncie pojawi się nadzieja na emocjonalne i fizyczne spełnienie (czy też, jak woli reżyserka, odkupienie), nie spotka jej katharsis, o jakim marzyła. Ciekawe, jak Marian z „Code Blue” nowohoryzontowa publiczność skonfrontuje z inną aspołeczną, dwuznaczą kobietą, którą również w konkursowych „Ruchach Browna” wykreowała Nanouk Leopold. W porównaniu do „Nic Osobistego”, „Code Blue” trochę mnie rozczarowało, choć szacunek za odwagę i sugestywność.
ŚPIĄCA KRÓLEWNA
reż. Catherine Breillat
PANORAMA
Catherine Breillat podobnie jak kiedyś w „Sinobrodym” eksploatuje różne motywy z popularnych bajek i baśni (tych najbardziej klasycznych, choć modyfikuje je w iście groteskowy sposób), by stworzyć z jednej strony lekko kuriozalne, niemal młodzieżowe kino przygodowe, z drugiej – film o dorastaniu młodych panien z arystokratycznych kręgów, które w końcu lądują w czasach całkiem współczesnych. Nic w tym filmie nie jest fajne: scenografia jak z taniego kina klasy B, przygody jakieś ubogie, dorastanie banalne.
APOLLONIDE. ZZA OKIEN DOMU PUBLICZNEGO
reż. Bertrand Bonello
PANORAMA
Oczekiwałam, zgodnie z opisem, barwnego spojrzenia na dekadencki klimat Paryża przełomu wieków z perspektywy wówczas modnego i popularnego miejsca, jakim były działające całkiem legalnie domy publiczne. Dostałam jednak czasem komiczny, ale głównie nudny i dość płaczliwy obraz kilku prostytutek, które podjęły się tego zajęcia, nie mając lepszych perspektyw i chcąc otrzeć się o świat wyższych sfer. Trochę strata czasu.