ŚWIADEK OSKARŻENIA
Po ponad roku od swojej weneckiej premiery na ekrany naszych kin trafiło "Saint Omer". Film Alice Diop to fascynująca, ale bardzo metodyczna refleksja o doświadczaniu macierzyństwa, umiejscowiona w wielu skomplikowanych, społecznych okolicznościach. Ciekawa pozycja do zestawienia w ramach podwójnego seansu z "Córką" Maggie Gyllenhaal.
W tytułowym miasteczku Saint-Omer odbywa się sąd nad współczesną Medeą. Młoda kobieta nazywa się Laurence (Guslagie Malanda) i staje przed wymiarem sprawiedliwości oskarżona o dzieciobójstwo. Miała doprowadzić do śmierci swojej 15-miesięcznej córeczki, pozwalając jej zostać porwaną przez morskie fale. Laurence do czynu się przyznaje, ale prosi sąd o to, by wyjaśnił genezę jej działań, których ona sama do końca nie rozumie. Mówi coś o ciążącej nad nią klątwie, ale w toku jej zeznań i wspominanego materiału dowodowego owa klątwa okazuje się tak naprawdę wypadkową postkolonialnych grzechów, egzystencjalnych rozterek migrantki, kobiecej bezsilności wobec męskiej opresji, trudach emancypacji, obaw przed dziedziczeniem traum i powielaniem błędów przeszłości.
Pochodząca z paryskich przedmieść, ale mająca senegalskie korzenie Diop przed "Saint Omer" dała się poznać jako porządna dokumentalistka. Taka socjolożka z kamerą, która patrzy na jednostki, prześwietla ich losy, ale dzięki wyczuleniu na antropologiczne i polityczne niuanse, osadza te opowieści w uniwersalnych i ważkich kontekstach. Historia Laurence, wzorowana na autentycznym przypadku niejakiej Fabienne Kabou, oskarżonej w 2016 roku o zabicie własnego dziecka, swoją surowością i statycznością przypomina kino dokumentalne. Rozprawa, w której uczestniczy bohaterka, pokazana jest w wybitnie realistycznej manierze. Może nawet zbyt realistycznej, bo przez swoją precyzję i ostentacyjny brak emocji trudno się spowiedzią kobiety tak po ludzku przejąć.
Delikatne emocje w sądowe realia wprowadza dopiero postać Ramy (Kayije Kagame) - pisarki, która obserwuje proces i w położeniu Laurence odnajduje wiele podobieństw z własnym życiem. Nie tylko pochodzi z rodziny migrantów z Afryki, ale także właśnie spodziewa się dziecka. W ten sposób też Diop znów czyni z jednostkowej historii coś ogólniejszego. Chciałabym tylko, by to wybrzmiało jasno. "Saint Omer" nie jest filmem, który ma poruszyć i zagrać na najczulszych strunach. To kino z gatunku intelektualnie stymulującego, trochę teatralne i akademickie, przekładające warsztat i wielowątkowe, skrupulatne podejście do tematu nad piękną emfazą fikcji. Pewnie dlatego tak wymagające.