Powyżej zera.

Data:

„Zastanawiam się jak plastyk może skonstruować fabułę” – powiedziała moja koleżanka
po tym, jak po premierze filmu „Zero” zaczęłam zachęcać znajomych, by i oni wybrali się
do kina na fabularny debiut Pawła Borowskiego. Absolwent warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, studiujący malarstwo i film animowany, fabułę skonstruował w sposób bardzo przemyślany, a trzeba przyznać, że zadanie to nie należało do łatwych, bowiem „Zero”
to historia wielowątkowa.

Reżyser rozpoczął ją od, mającej swoisty wymiar symboliczny, sceny w biurowcu. Biznesmen zaczyna, jak mogłoby się wydawać, kolejny, zwyczajny dzień w pracy.
Po wejściu do gabinetu, uruchamia tak zwaną „kołyskę Newtona”, czyli zestaw zawieszonych, stykających się ze sobą metalowych kulek. Uderzając w pierwszą kulkę, poprzez pozostałe elementy przekazuje ona energię kulce ostatniej – rozpoczyna się proces, który nie zakończy się bez ponownej ingerencji człowieka i zatrzymania jednej z kulek. Zasada ta zdaje się być zapowiedzią dalszego konstruowania filmu – przechodzimy od bohatera do bohatera, by, na końcu, po upływie doby, znowu znaleźć się w biurowcu i obserwować prezesa, znakomicie zagranego przez Roberta Więckiewicza. W międzyczasie poznamy historie wielu innych osób, które łączą się ze sobą, niejednokrotnie w zaskakujący sposób. I tak, będziemy mieć do czynienia z żoną prezesa, jej kochankiem, gwiazdą filmów porno, taksówkarzem czy jego synem. Wydawać by się mogło, iż bohaterów wiele dzieli – poczynając na statusie materialnym, a na stylu życia czy wyznawanej hierarchii wartości kończąc. A jednak, mają oni też kilka cech wspólnych. Przede wszystkim, nie zdają sobie sprawy z tego, że konsekwencje ich czynów mogą okazać się nieprzewidywalne i w znaczący sposób wpłynąć nie tylko na ich samych, ale także na inne postaci. Warto też odnotować fakt, iż bohaterowie u Borowskiego są anonimowi. Nie znamy ich imion ani nazwisk. Podobnie jest zresztą z miejscem akcji. Reżyser za pomocą zgrabnego montażu połączył zdjęcia plenerowe z Łodzi i Warszawy, dzięki czemu uzyskał efekt poruszania się po nieistniejącej w rzeczywistości metropolii, pełnej zarówno drapaczy chmur, strzeżonych, eleganckich osiedli, jak i obskurnych kamienic i ciemnych zakamarków bram. Uwagę zwracają także numery rejestracyjne tablic samochodowych, zaczynające się od liter D, O, E. W Polsce, żadne z miast nie posiada takiego kodu. Nie bez znaczenia wydaje się jednak dobór i kolejność tych trzech liter – w Stanach Zjednoczonych, Doe, to nazwisko używane do określenia osoby o niezidentyfikowanej tożsamości. Każdy z bohaterów „Zera” jest więc swego rodzaju Johnem Doe. To, co może widzowi wydać się nieco oczywiste, to wniosek, do jakiego doprowadzi go reżyser – życiem ludzkim w dużym stopniu rządzi przypadek, a pozory zazwyczaj mylą.

Spotkany w sklepie starszy pan, wymieniający jednemu z bohaterów banknot, którego nie chce przyjąć antypatyczna kasjerka, w rzeczywistości okazuje się zwyrodnialcem.
Inne postaci również ukrywają pewne aspekty swojej egzystencji - te, które można uznać za wstydliwe. Szczególny nacisk w tej kwestii reżyser położył na zjawisko zdrady. A jednak, pomimo przedstawienia w filmie kontrowersyjnych tematów, reżyser ucieka od ich wartościowania. Borowski nie moralizuje – nie puentuje swojego dzieła poprzez stwierdzenie, że „Tak nie powinno się żyć”, a jedynie pokazuje, że życie może zaskoczyć nas w każdym momencie. Ostatnia scena staje się swoistą klamrą dla akcji. Widzimy znanego już nam biznesmena, który ponownie uruchamia „zabawkę” stojącą na biurku. Znowu nieopatrznie rozsypuje tabletki i znowu dzwoni do niego telefon. Czy po raz kolejny sprawy potoczą się tak samo? Wiemy, że prezes podjął właśnie ważną decyzję, czy jednak zmieni ona jego dotychczasową egzystencję? Tego reżyser już nie pokazuje, zostawia natomiast widza w gorzkim poczuciu niemocy i braku wpływu na własne życie. Być może robi to zbyt dosłownie, to zresztą dość często pojawiający się zarzut pod adresem „Zera”. Istotnie, ani konstrukcja filmu (zastosowana już wcześniej między innymi przez Roberta Altmana w filmie „Na skróty), ani wniosek, który można wysnuć po jego obejrzeniu nie są w żaden sposób odkrywcze czy nowatorskie, ale czy filmowi twórcy mogą nas jeszcze w ogóle czymś zaskoczyć? Jak stwierdzili w swojej pracy, członkowie artystycznej Grupy Azorro – „Wszystko już było” i nie da się uciec od porównań do wcześniejszych dokonań innych twórców. Tym bardziej uważam, że praca Borowskiego zasługuje na uznanie, bowiem pośród olbrzymiej ilości polskich filmów, zajmujących się rozliczaniem z reżimem komuny czy po prostu rozgrywających się w czasach Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, „Zero” jest znakomitą, dobrze opowiedzianą, świeżą historią z rewelacyjną obsadą. Na szczególną uwagę zasługuje Marian Dziędziel w roli gadatliwego, wiecznie palącego papierosy taksówkarza. Jego sposób zwracania się do klientów, często w trzeciej osobie, przywodzi na myśl dawne odzywki stosowane na wsi. Doskonały jest także wspomniany już wcześniej Robert Więckiewicz w roli chłodnego, poukładanego, wyważonego prezesa korporacji. O ile Dziędziel i Więckiewicz raczej nie wzbudzą w widzach wzruszenia, tak pod tym względem zwracają na siebie uwagę dwie kreacje aktorskie – Andrzeja Mastalerza, wcielającego się w biednego sprzedawcę gazet oraz Sławomira Rokity – ojca barmana, który będzie musiał podjąć niezwykle trudną decyzję. W moim odczuciu, mężczyźni „ukradli” nieco film Borowskiego rolom kobiecym. Wśród pań, na uznanie niewątpliwie zasługuje niewielka, a jednak zapadająca w pamięć rola oschłej lekarki, w którą wciela się Maria Maj.

Zdecydowanym atutem filmu są także zdjęcia – nie tylko te plenerowe, ale również ukazujące wnętrza, szczególnie te nowoczesne, przestronne i bogate. Także scenariusz, również autorstwa Pawła Borowskiego, można uznać za udany. W filmie dużo się dzieje, nie jest on „przegadany”, a dawka przedstawionych widzom informacji zostawia pewne luki i tajemnice, równocześnie nie powodując wrażenia chaosu. Ciekawą stroną „Zera” jest także muzyka - przewijające się przez film, zapadające w pamięć motywy muzyczne, stworzone przez gitarzystę Kobranocki czy Kazika na Żywo – Adama „Burzy” Burzyńskiego. Tworzą one specyficzny klimat i dodają dramaturgii pewnym sekwencjom.
Powstała przy finansowym wsparciu Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej produkcja, nie zyskała jednak zbytniego rozgłosu w kraju, zdobyła natomiast 3 nagrody Mediolańskiej Nagrody Filmowej. Sam Paweł Borowski był z kolei nominowany do Polskiej Nagrody Filmowej. Reżyser miał szansę na zdobycie statuetki w kategorii „Odkrycie roku”, przegrał jednak z Borysem Lankoszem.

Borowski swym debiutem udowodnił, że w Polsce można kręcić filmy dobre zarówno na poziomie artystycznym jak i technicznym. Filmy, których zadaniem nie jest powrót do historii, a opowiadanie historii nowych. Mam nadzieję, że kolejna produkcja Borowskiego nie zawiedzie – ja już mam na nią ochotę.

Zwiastun:

To ja kilka uwag ad vocem, bo lubię się czepiać (można powiedzieć, że z tego żyję nawet ;))

Najpierw z czym się zgadzam. Zgadzam się z tym, że film jest świetnie zrobiony od strony technicznej. Brawa za reżyserię i zręczność scenariuszową. Brawa dla aktorów.

Niestety sprawna warstwa techniczna to jedyna zaleta filmu. Poza tym jest szalenie wtórny. Wątek przeplatających się losów bohaterów został już do znudzenia przećwiczony w kinie (choćby przez Inarritu, który zresztą wcale nie był pierwszy). Argumentacja, że nic to, bo "wszystko już było" jest chybiona, bo nieprawdziwa (już za kilka dni długo oczekiwana przeze mnie premiera "Młyna i krzyża" Majewskiego, czyli najprostszy dowód na to, że można jeszcze wymyślić sporo oryginalnych rzeczy w kinie). Nawet jeżeli były już wszystkie historie, to na pewno nie na wszystkie sposoby je opowiedziano (a tak na marginesie sformułowanie "wszystko już było" też już było na długo przed Azorro, polecam np. dyskusję w "Transatlantyku" Gombrowicza).

Jednak największym problemem "Zera" jest dla mnie to, że nie opowiada niczego intrygującego. Losy ludzi się splatają? No jasne i oczywiste i co z tego? Portret współczesnego społeczeństwa polskiego też z tego żaden, ze względu na skupienie się na bohaterach ekstremalnych. Pedofil wykorzystujący młode dziewczynki, gwiazda porno, ojciec donoszący na własnego syna, męska prostytutka obsługująca starsze panie - jak dla mnie trochę tego za dużo, by można było mówić o wiarygodności.

Ale... mimo tego wszystkiego trzymam za Borowskiego kciuki. Na razie pokazał zadatki na potencjał. Mam nadzieję, że w kolejnym filmie odważy się pokazać coś więcej.

Dodaj komentarz