Z archiwum X muzy: Oszukana

Data:
Artykuł zawiera spoilery!

Dziś notka wyjątkowo o charakterze bardziej "recenzyjnym" niż "refleksyjnym"

Clint Eastwood jest prawdopodobnie jedną z najciekawszych postaci kina w ogóle.

Zaczynał jako aktor raczej przeciętny, snujący się w filmach klasy różnej, czasem robiąc sobie przystanki w produkcjach z wyższej półki (jak, między innymi, westerny Leone), ale nigdy naprawdę nie starając się rozszerzyć swojego emploi- image ponurego twardziela, który potrafi wychodzić z dyliżansu przez godzinę ulegał tylko delikatnym modyfikacjom (ewentualne wolty wizerunkowe były wyjątkami), zapadając bardzo głęboko w pamięć widza. Co prawda Eastwood- reżyser pojawił się w hollywoodzkim krajobrazie stosunkowo szybko (jego debiutem za kamerą było bodajże „Play Misty For Me” z 1971) , ale z różnym skutkiem: zachwycające „Unforgiven” to zupełnie inna klasa niż przeciętny „Bird”. Mnie osobiście najbardziej interesuje reżyserska kariera Eastwooda od czasów „Co się zdarzyło w Madison County”, a przede wszystkim filmy takie jak „Rzeka Tajemnic”, czy „Za wszelką cenę”. Dlaczego? Bowiem w pewnym momencie Clint Eastwood, zupełnie niespodziewanie, został naczelnym sumieniem Stanów Zjednoczonych. Wraz z postępującym wiekiem aktora- reżysera jego filmy zaczęły nabierać tego, co najłatwiej byłoby nazwać „tożsamością”. Eastwood poruszał tematy trudne i kłopotliwe, stawiał pytania o najwyższe i zarazem najbardziej delikatne wartości, w końcu- opowiadał historie poruszające i intelektualnie intrygujące. W moim mniemaniu filmy Eastwooda są też swego rodzaju hołdem złożonym kinu, jakie pamięta on z czasów swojej młodości. Oglądamy zatem obrazy perfekcyjnie wystylizowane, często akademicko wręcz montowane, mające na celu przede wszystkim jak najsprawniejsze opowiedzenie danej historii. W dobie eksperymentów z formą i wszelakich technicznych fajerwerków filmy Eastwooda, zwłaszcza ostatnie, dają poczucie wyciszenia i skrupulatnego budowania opowieści. Towarzysząca im muzyka, zwykle komponowana przez samego reżysera, swoim minimalizmem uzupełnia melancholijno-refleksyjny nastrój i pozwala widzowi na rozkoszowanie się dobrze napisanym scenariuszem, sam sposób przedstawienia odsuwając na dalszy plan.
Nie inaczej jest w przypadku „Oszukanej”. Film opowiada prawdziwą historię Christine Collins (Jolie), samotnej matki z Los Angeles, która pewnego dnia wraca do domu i nie zastaje tam swojego syna. Policja, po kilku tygodniach poszukiwań, odnajduje małego Waltera, ale przy spotkaniu matki i syna okazuje się, że mały Walter bynajmniej nie jest tym małym Walterem. Christine daje się jednak przekonać kapitanowi Jonesowi (Donovan)- któremu bardzo zależy na odbudowaniu wizerunku policji, nadwątlonego wieloma przekrętami- że myli się uważając, iż odnaleziono nie tego chłopca. Wkrótce jednak okazuje się, że to matka ma rację, a po jej stronie w walce z ukrywającą swój błąd policją staje ksiądz Briegleb (Malkovich), od dawna zajmujący się opisywaniem nadużyć miejscowego wymiaru sprawiedliwości. Eastwood wprowadza nas w klimat opowieści w typowy dla siebie sposób: stonowanym ujęciem ulicy, po której leniwie jeżdżą samochody. Reżyser zakłóca jednak budowany przez siebie spokój minorowym motywem muzycznym, siejąc uczucie niepewności: sielanka wkrótce zostanie zakłócona. Wspomniany motyw pojawi się jeszcze, gdy matka obiecuje synowi, że niedługo się zobaczą. To, oczywiście, się nie zdarzy.
Fakt, iż akcja filmu dzieje się w latach dwudziestych jest dla Eastwooda błogosławieństwem. Tak dobrze czujący się w cyzelowaniu szczegółów reżyser tutaj daje upust swym umiejętnościom- kamera z lubością pokazuje świat „dawnej Ameryki”, pełnej automobili i prochowców. W tle dryfuje prezydentura Coolidge`a i walka „Kleopatry” o Oscary. Jednak reżyser decyduje się wyeksponować przede wszystkim inne przymioty tamtych lat: szybko okazuje się, ze historia Christine jest tylko pretekstem do dłuższego wywodu na temat funkcjonowania ówczesnego wymiaru sprawiedliwości. Eastwood rozbija swoją opowieść na dwa wątki. Ten mówiący o matce nieustannie poszukującej syna zostaje zastąpiony przez historię detektywa Ybarry (Kelly) rozwiązującego zagadkę tajemniczych zaginięć dzieci. Rola Christine ulega wtedy zmianie- jej losy obrazują stosunek policji do obywateli, służą za pretekst do pokazania wszechwładzy mundurowych i mechanizmów za pomocą których ci mogą maskować własne błędy. Ten narracyjny zabieg najlepiej przedstawiony jest pod koniec filmu- Christine uczestniczy w dwóch procesach: jednym dotyczącym jej syna i drugim, który ma na celu poprawę sytuacji w policji.
O ile należy Eastwooda pochwalić za sposób w jaki opowiada historię matki niezłomnej, to wydaje się, że sam problem społeczny zostaje przez niego w prosty sposób przerysowany. I tak mamy tu archetypiczną wręcz walkę dobra ze złem (Christine i ksiądz kontra policja LA), przedstawioną w sposób do bólu tradycyjny. Kapitan Jones, mimo, że o miłej fizjonomii, jawi się jako wcielenie zła, jakiś pokraczny książe ciemności u którego nie ma miejsca na jakiekolwiek odcienie szarości. Ślepo oddany obowiązkowi ani przez chwilę nie wątpi, trzymając się tylko i wyłącznie swojej wersji prawdy. Podobny zabieg stosuje reżyser przy opisywaniu szpitala psychiatrycznego- miejsca zsyłek obywateli, którzy odważyli się przeciwstawić policji. Oglądamy zatem miejsce raz za razem rozbrzmiewające potępieńczymi krzykami, w którym niepodzielną władzę sprawują okrutne, niekiedy wręcz groteskowe pielęgniarki. Tu też swą siedzibę ma inny charakter demoniczny- dyrektor szpitala, który z lubością wynajduje u pacjentów różne, nawet nieistniejące choroby. To kolejna postać, której Eastwood używa, by w banalny sposób przedstawić panujące zło i nakreślić obraz ohydnego systemu z którym przyszło zmierzyć się głównej bohaterce. Ta zresztą, jak i jej sojusznicy, również nie stara się odbiegać od schematu kobiety, która nigdy nie zwątpiła w swą rację i nie straciła nadziei. Jedyną postacią, która zdaje się wychodzić poza utrwalony przez reżysera kontrastowy sposób przedstawiania swoich bohaterów jest wspomniany już detektyw Ybarra. Targany wątpliwościami i rozdarty między obowiązkiem, a policyjnym przeczuciem nadaje „Oszukanej” nowych kolorów i pozwala w większym stopniu przejąć się tym, co dzieje się na ekranie.
Niemniej jednak należy poświęcić kilka słów grającej główną rolę Angelinie Jolie, aktorce ostatnio funkcjonującej raczej jako celebrity niż postać kina. Ma ona na koncie przynajmniej jedną rolę („Przerwana lekcja muzyki”), którą można uznać za bardzo dobrą, a dzięki Eastwoodowi może bez wahania dopisać do swego CV kolejną. Mimo tego, że jak już wspomniałem, postać Christine jest tu spłycona, czarno-biała i nieprzyjemnie „uświęcona”, to Jolie potrafi dać widzowi satysfakcję ze śledzenia jej losów. Dysponuje dużą różnorodnością środków aktorskich, a emocje, jakie często muszą pojawiać się na jej twarzy, przekonują. Buduje swą postać w sposób zaskakująco wyważony, nie popadając w niepotrzebną histerię, zdaje się doskonale rozumieć swą bohaterkę i przy tym utożsamiać się z nią. Boli za to postać księdza Briegleba- Malkovich jest chyba zmęczony, wyczerpany wręcz graniem w filmach jakości różnej, a jego postaci zaczynają być interesujące tylko ze względu na charakterystyczną fizjonomię aktora. Z drugiej strony można twierdzić, iż Eastwood nie pozwolił rozwinąć mu skrzydeł- przecież nie tylko przydzielił mu banalną rolę niezłomnego sprawiedliwego, ale też nieczęsto wpuszczał na ekran.
„Oszukana” daje jednak satysfakcję. Przede wszystkim- dzięki bardzo sprawnej realizacji. Reżyser, jak już o tym pisałem, każdy element filmu podporządkowuje opowiadanej historii, nie pozwala wybiec przed szereg ani autorowi zdjęć, ani montażyście, ani kompozytorowi (co, w przypadku tego ostatniego, byłoby wyścigiem z samym sobą). Mamy do czynienia z filmem stonowanym, pozwalającym sobie na nagłe eksplozje tylko w chwilach absolutnie niezbędnych.
Eastwood ogólnie przyjętą konstrukcję filmu opanował do perfekcji i również w „Oszukanej” nie odchodzi od standardów obrazu do bólu tradycyjnego, ale jednak w jakiś sposób zachwycającego precyzją. Pamiętając o dobrej roli Jolie dostajemy dzieło interesujące, intrygujące i, chociaż nie pozbawione wad, dobrze wpasowujące się w dotychczasową filmografię reżysera. To już nie tyle kolejny „film Clinta Eastwooda”, co po prostu kolejny „eastwood”.

więcej (chociaz niekoniecznie) na www.zarchiwumxmuzy.blogspot.com

Zwiastun:

Ciekawe, filmu jeszcze nie ogladalem, ale czytalem juz kilka recenzji i we wszystkich rola Jolie zostala okreslona jako slaba. A tutaj mamy do czynienia z zupelnia odmienna opinia. Az chyba z ciekawosci obejrze i sam rozstrzygne czy mi sie spodoba.

Chyba nie ma innego sposobu na wyrobienie sobie opinii. ;-)

Można też zaufać rekomendacjom Filmastera, które, jak wiadomo, są bezbłędne :)

Nigdy nic nie wiadomo moze wzorem "Jak rozmawiać o książkach których się nie czytało?" powstanie wersja o kinie i wtedy bedzie mozna sobie wyrobic opinie bez ogladania filmu. :)

Nie no, oczywiście można to praktykować i wiele osób tak robi. Ale jeśli chce się być uczciwym wobec siebie... Swoją drogą, muszę w końcu tę książkę przeczytać. A Ty czytałeś? Może rady tam są uniwersalne, nie dotyczące tylko książek. ;-)

Nie czytalem. Boje sie, ze jak przeczytam to jeszcze zaczne korzystac z nabytej wiedzy. :-D

Cholera, a liczylem na dyskusje o filmie... :)

Mnie niestety produkcja Eastwooda na kolana nie rzuciła. Im więcej czasu upływa od momentu, kiedy to obejrzałam, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że jest to film bardzo rzetelny, ale nic ponadto. Tak, widać tu znajomość rzeczy, nie nakręcił tego młody, nabierający doświadczeń twórca, ale reżyser świadomy, to się czuje. Nie przekonuje mnie jednak ani sama historia, ani takie a nie inne podzielenie na wątki scenariusza, ani gra aktorska obsady. Po połowie wielkie, sarnie oczy Angeliny przestały mnie jakoś poruszać, choć owszem, jest wyjątkowo naturalna w tej roli, jej ekspresyjność świetnie tu współgra z charakterem postaci i scenariuszem. Po rozdzieleniu wątków ich zakończenie przestaje interesować. Tak naprawdę Eastwood zmienia w trakcie akcenty, z dramatu na kino społeczne, to mnie raziło. Pierwszoplanowy epizod nagle przestaje być istotny. Pozostają mi w pamięci natomiast zdjęcia, świetne kadry, bardzo ładnie rozpisane sceny, niektóre mam wręcz ciągle przed oczyma. Taki subtelnie oddany klimat czasów w kolorze sepii. I to wszystko. Pisałeś o arcydziele, nie, to za duże słowa.
Jak dla mnie film raczej do jednokrotnego obejrzenia.

Przeziębiona jestem, kiepsko się rusza palcami po klawiszach :) Wiesz, jeszcze tak sobie pomyślałam...To zaplanowane najwyraźniej wygaszanie emocji, jakie Clint sobie wymyślił przy okazji Oszukanej, takie podawanie dramatu w wersji metaforycznej wręcz, (bo przyznasz, prawdziwego wyrywania sobie włosów z rozpaczy, przerażenia czy niesmaku, to się przy tym nie doznaje), to wygaszanie chyba reżyserowi nie wyszło, albo coś poszło nie tak, jak miało... To zupełnie jakby przymierzył sobie styl z Madison, bardzo subtelnie opowiadanej historii, do Oszukanej i zdublował szablon. To takie moje całkiem osobiste wrażenie. A może on nie wygaszał świadomie, tylko trochę stał obok tej opowieści, albo ponad, może to właśnie to, co Ty podkreśliłeś, że zaczyna być uosobieniem amerykańskiego poczucia moralności, sumieniem. Ten brak zaangażowania osobistego się czuje, dlatego mnie Oszukana nie przekonuje, jest jakaś niepełna, nieszczera, niewyraźna. To nie jest ani bolesny dramat, ani zaangażowane kino społeczne. Sam pisałeś, że spłyca problemy, bardzo skrajnie, i jeszcze to grubociosane budowanie postaci, to pokazywanie palcem: oni są źli, a ci są dobrzy, tych nie lubimy. Jak się dobrze zastanowię, to pewnie jeszcze coś wynajdę, bo po prostu jestem zła, że tak chwalisz film, który mi się nie podobał. Kontrargumentuj proszę :)

A może tabletki tak działają...:)
Pzdr.

Teraz napisze tylko, że filmu za arcydzieło nie uważam (arcydzielo nie ma wad:),, a zwrot "daje satysfakcje" ma raczej znaczyc, iz oglada sie to bardzo milo, ale bez nadzwyczajnych rewelacji. Zreszta ostatnie zdanie ma utwierdzic czytelnika w przekonaniu, iz traktuję Oszukana po prostu jako dobre uzupelnienie dorobku Eastwooda, a podoba mi sie przede wszystkim strona "techniczna".

Reszta bedzie po poworcie z wykladów:)

„Po połowie wielkie, sarnie oczy Angeliny przestały mnie jakoś poruszać, choć owszem, jest wyjątkowo naturalna w tej roli, jej ekspresyjność świetnie tu współgra z charakterem postaci i scenariuszem”

Oczy oczami, zawsze można atakować DeNiro za zmarszczki, a Mitchuma za zeza : ). Ważne, że rolę dźwiga i to bez większych problemów- tak, jak piszesz w drugiej części wypowiedzi.

„Eastwood zmienia w trakcie akcenty, z dramatu na kino społeczne, to mnie raziło. Pierwszoplanowy epizod nagle przestaje być istotny”

Zgadzam się, jest tu jakaś scenariuszowa skaza, coś, co Haggisowi zdarzać się nie powinno. Eastwood również ponosi za to winę, jako reżyser powinien lepiej balansować wątki.

„Pisałeś o arcydziele”

Nie, skąd.

„To zupełnie jakby przymierzył sobie styl z Madison, bardzo subtelnie opowiadanej historii, do Oszukanej i zdublował szablon”

Hm, czekam na „Gran Torino”, ale mam nadzieję, że Eastwood odrobinę odejdzie od przyjętego sposobu realizacji filmu- inaczej słówko „szablon” rzeczywiście może zacząć się pojawiać.

„Ten brak zaangażowania osobistego się czuje, dlatego mnie Oszukana nie przekonuje, jest jakaś niepełna, nieszczera, niewyraźna”

Osobiście nie wymagam od reżysera osobistego zaangażowania, a w każdym razie- nie zawsze. Trudno mi nawet zrozumieć to pojęcie- osobiście zaangażowany był Fellini w „8,5”, to jasne, ale czasem sprawne opowiedzenie obiektywnie poruszającej/przerażającej/zaskakującej itp. historii może wystarczać.

„ (…) jestem zła, że tak chwalisz film, który mi się nie podoba”

Aż tak nie chwalę, o czym świadczy Twoje następne zdanie:)

„Kontrargumentuj proszę”

Ok. :)

To zdanie o sarnich oczach Angeliny nie było specjalnie złośliwe :), nawet ją lubię, choć musiałabym się zastanowić, czy rzeczywiście w tym filmie eksponuje bogactwo środków ekspresji. Ma bardzo wyrazistą twarz, duże, przykuwające uwagę oczy, wygrywa spojrzeniami większość ujęć, albo akurat ten środek najbardziej zostaje w pamięci. Nie miała zresztą zbyt wiele do pokazania poza smutkiem i rozterką w scenariuszu. Jest bodaj jedna scena, kiedy czeka na rozdanie nagród filmowych i rozluźniona cieszy się, pozostałe sekwencje z nią, to albo płacz, albo ocieranie oczu chusteczką, albo zdumienie. Aż sobie zajrzę ponownie do filmu :) Ja wolę jej role bardziej agresywne, w których cały dynamizm jej osobowości aż skrzy, ta, o której pisałeś, Lisy w Przerwanej lekcji muzyki jest świetnym przykładem, podobała mi się też w Beyond Borders, miała tam po prostu więcej do zagrania. Ciekawe, czy weźmie udział w drugiej części Cin City.

Rzeczywiście nie pisałeś o arcydziele, to zapewne wina tabletek, wzrok mi się zmącił :P

Co do tego zaangażowania. Nie wiem, wydaje mi się, że gdzieś w całym tym gigantycznym procesie realizacyjnym czegoś Eastwood'owi zabrakło. Może zmieniał jakiś element w trakcie kręcenia ? Takie Million Dollar Baby, które też opowiada o determinacji, też o kobiecie, też o pokonywaniu trudności ma zupełnie inną temperaturę w odbiorze, wibruje i wciąga. Oszukana, która przecież, poza oczywistym dramatem, ma w sobie wątek sensacyjny, nie porywa. Jeśli więc nie jest to brak zaangażowania, to może scenariusz jest po prostu niedobry ? Z niedobrego tekstu powstał bardzo sprawny technicznie film, co ja też doceniam, choć od Eastwooda oczekiwałabym więcej. Chciałabym zauważyć, że autor scenariusza, J. Michael Straczynski pisał odcinki do serialu Gliniarz i prokurator, pamiętasz takie dzieło ? :) Podłubałam sobie w jego biografii. Może ta przewaga doświadczeń w tworzeniu dla telewizji skrzywdziła tekst Oszukanej ?

Pzdr.

Nie widziałam Listów z Iwo Jimy, mam tyły !

Niestety chwilowo nie dysponuje stalym dostepem do komputera, wiec teraz napisze tylko, ze o wojennej duologii Eastwooda zapomnialem, bo jest piekielnie slaba- dla dobra ogolu nie bralem jej pod uwage w powyzszych rozwazaniach :)

Nawet jesli Straczynski rzeczywiscie pisal Gliniarza i Prokuratora (pamietam, oczywiscie, zwlaszcza neisamowite sceny pocalunkow) to nie jestem pewien, czy przelal doswiadczenia telewizyjne na duzy ekran- Oszukana jest niezle skonstruowana, chociaz moze rzeczywiscie to momentami denerwujace (nie)wywazenie watkow ma w sobie cos z "cdn"...

Nie da sie normalnie pisac na meksykanskiej klawiaturze.

Dodaj komentarz