W dużym mieście, o północy...

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

A może każdy ma taki Paryż, na jaki zasługuje? – pomyślałam sobie wychodząc z sali kinowej. Są ludzie, którzy przyjeżdżają tu po prostu na zakupy. Inni, spędzać całe dnie w muzeach przed tym światem lub jego odbiciem, który na płótnach i w kamieniach uwięzili kiedyś artyści. Są też tacy, którzy pędzą na Montmartre, czy do Café Flore na Montparnassie, szukać śladów dawnej bohemy. Jeszcze inni chcą po prostu posiedzieć w kawiarnianym ogródku, przyglądając się ulicy i poczuć się jak „Paryżanie”.



Paradoksalnie pisząc o filmie Allena „Midnight in Paris”, powinnam napisać tylko jedno zdanie – nie czytajcie nic o nim. Woody’emu przed premierą w Cannes udało się zachować sekret dotyczący szczegółów filmie, choć mały epizod, w którym pojawia się Carla Bruni zachęcał tylko do wszelkich spekulacji. I właśnie tak widzowie powinni ten film zobaczyć – bez przygotowania. Ten film powinien był wejść do wszystkich kin jednocześnie, żeby każdy mógł go najpierw zobaczyć, a dopiero potem skonfrontować swoją wizję z krytykami i innymi. Lepiej wejść w niego ze świeżą głową, z oczekiwaniem tajemnicy i totalnej zabawy. A tej na pewno nie zabraknie – żonglowanie stereotypami, aluzjami, karykatura, parodia i gry słowne – wszystko to znajdziecie. No i Paryż, a właściwie jego piękną, lakierowaną wersję z małym, historycznym twistem.



Jeśli jednak widzieliście już ten film lub po prostu chcecie dowiedzieć się czegoś więcej (ale nie za dużo, obiecuję!), to możecie czytać dalej.



Jaki jest więc Paryż Allena? To pocztówkowy Paryż amerykańskiego turysty. Zderzenie amerykańskiego zachwytu i idealizacji z równie amerykańskim narzekaniem i prześlizgiwaniem się po powierzchni najbardziej znanych, turystycznych „landmarków”.







Gill (Owen Willson), kolejny bardzo allenowski bohater (zresztą lekko parodiujący reżysera i jego dawne wcielenia), to – oczywiście – niespełniony pisarz, a właściwie scenarzysta, który aspiruje do ukończenia swojej pierwszej książki. Do Paryża przyjeżdża z narzeczoną Inez (Rachel McAdams) i przyszłymi teściami – konserwatywnymi burżujami. Przez przypadek spotykają tam znajomych – wszystkowiedzącego Paula, dla którego Paryż jest trampoliną do swoich pseudoeurdycyjnych tyrad. I tak poznajemy Paryż Amerykanów – wspaniałe hotelowe apartamenty i narzekanie na obsługę, Paryż gdzie jeździ się taksówkami, bo chodzenie piechotą jest przecież takie niebezpieczne – krzyczy praktyczna i antypatyczna Inez. Przecież można się zgubić! (tu wszyscy, którzy choć trochę znają to miasto, nie tak wielkie, gdzie na każdym kroku można znaleźć mapę i metro - uśmiechają się).



Ale może Gill chce się zgubić? Paryż Gilla jest idealny, zwłaszcza Paryż w deszczu (którego Inez nie znosi, rzecz jasna). A właściwie do ideału brakuje mu jednego - Hemingwaya spacerującego po ulicach i opowiadającego o swoim pisaniu i wojennych przygodach, Fracisa Fitzgeralda rozbijającego się z Zeldą po barach, Picassa pokazującego swoje dzieła Gertrudzie Stein… Tak, Paryż szalonych lat dwudziestych, to byłby Paryż, w którym Gill chciałby żyć! Jednak jak się okazuje, nie ma nic piękniejszego, niż zgubić się w Paryżu. Można wtedy odnaleźć wiele, nie tylko to, czego szukamy. Także to, co mamy na wyciągnięcie ręki – na przykład „tu i teraz”, tę najpiękniejszą chwilę, którą jest właśnie ta która mija…




Allen znowu zaserwował nam swój zestaw, swoją formule du jour, która w jego przypadku zawsze świetnie działa – dużo humoru, w tle piękne miasto, w tym przypadku Paryż, odczytywany jak palimpsest, z którego reżyser zdziera warstwę po warstwie (Allen to prawdziwy „miejski reżyser”, u którego miasta grają pełnoprawną rolę na równi z aktorami). A na deser dawne obsesje – miłość, zdrada, szukanie siebie samego. I szukanie czegoś lepszego, gdzieś indziej, bez zwracania uwagi, na to co się ma pod nosem.



I właściwie mam ochotę Woody’emu zarzucić tylko jedno – tę pocztówkowość Paryża. Wbrew pozorom, to miasto nie jest tylko rajem (lub anty-rajem) amerykańskiego turysty, bujającego w obłokach marzyciela, zapatrzonego w przeszłość, która w tym filmie dosłownie żyje na każdym rogu ulicy. Mam wrażenie, że po oglądnięciu właśnie takiego filmu, zwiększy się ilość niezadowolonych turystów, którzy zamiast idealnie aseptycznych, pocztówkowych obrazków - dojrzą prawdziwe życie miasta, z jego wszystkimi przejawami. Rozumiem, że komedia romantyczna, jaką ten film de facto jest, nie aspirując zresztą do niczego więcej, rządzi się swoimi prawami. Zresztą ten film nazywany jest Allena „listem miłosnym” do Paryża. Może. W takim razie jest to ten początkowy, naiwny etap miłości, podczas którego idealizuje się swój obiekt, nie zwracając uwagi, że prawdziwe jego piękno płynie z całkowitej sumy wad i zalet, urody i brzydoty...



Zatem jeśli naprawdę interesuje Was Paryż – to tego miasta tu nie znajdziecie. Po Paryż to miejsce kontrastów, miasto, które dzieje się, staje się „tu i teraz”. Gdzie bogaci ocierają się o najbiedniejszych, a turystyczny Disneyland toczy przegraną walkę z prawdziwą, tętniącą rzeczywistością. To miasto tygiel, zmieniające się na naszych
oczach, w którym jak w soczewce przeglądają się problemy świata.







A zamiast zakończenia, moja własna anegdotka: prawie rok temu, wracając z pikniku nad brzegiem Sekwany przechodziliśmy przez jedno z moich ulubionych miejsc w Paryżu, plac Dauphine nad wyspie Cité. Na tak spokojnym zwykle placyku dostrzegliśmy dość duże poruszenie. Z daleka można było zobaczyć plan zdjęciowy otoczony pokaźną grupką gapiów Paryż jest bardzo często świadkiem kręcenia filmu i Paryżanie zwykle podchodzą do tego obojętnie, ale teraz zebrany tłumek wydawał się bardzo podekscytowany. Widzę ją, to Carla Bruni! – krzyczał ktoś. Ktoś inny wypatrzył krzesełko reżysera, jeszcze ktoś dojrzał nawet samego… Nicolasa Sarkozy’ego.



Ja nie dojrzałam z daleka nic (choć przysięgłabym dzisiaj, że widziałam z daleka Woody’ego, ech ta wyobraźnia) ale ta radosna atmosfera, ciepło tamtej nocy, wyborne towarzystwo to było właśnie moje „Minuit à Paris”.



PS Czy nie uważacie, że plakat jest genialny? Tajemniczy blondyn spacerujący nad Sekwaną, a nad nim złowrogie niebo Vincenta... I miasto, w połowie zmienione w malarski pejzaż. Dla mnie rewelacja!

Zwiastun: