W CHORYM KINIE: Salo, czyli 120 dni Sodomy

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

To jeden z tych filmów, które budzą ból i odrazę i do oglądania których z każdą minutą trzeba się coraz bardziej zmuszać. Ale równocześnie uznawany jest przez wielu za film wybitny. Film, który trzeba zobaczyć. Cóż, jeśli rzeczywiście "trzeba", to na takich samych zasadach, na jakich trzeba wyrwać gnijący, zaropiały ząb. Słowem, to nie będzie nic przyjemnego.

"Salo, czyli 120 dni Sodomy" jest adaptacją głośnej książki markiza de Sade "120 dni Sodomy". Pier Paolo Pasolini zmienił czas i miejsce akcji, przenosząc opisywane zdarzenia do włoskiego miasteczka Salo, pod koniec drugiej wojny światowej. Salo jest symbolem włoskiego faszyzmu, kojarzonym z reżimem Mussoliniego, w nim mieściła się bowiem w latach 1943-45 faktyczna stolica faszystowskiej Republiki Salo. Wybór oczywiście nieprzypadkowy, choć traktowanie filmu jako krytyki faszyzmu, byłoby znacznym uproszczeniem.

Dzieło markiza de Sade to tylko jedna składowa filmu, drugą jest bez wątpienia wizja Pasoliniego, reżysera słynącego z wyboru kontrowersyjnych tematów. Marksista, otwarty homoseksualista, głośno atakujący Kościół i burżuazję zyskał sobie dzięki swoim poglądom i filmom wielu wrogów (co stało się zresztą przypuszczalnie przyczyną jego tragicznej śmierci). Choć przyzwyczajony do kontrowersji, Pasoloni kręcił "Salo, czyli 120 dni Sodomy" w konspiracji, ukrywając prawdziwy scenariusz i nie wpuszczając nikogo na plan. Bo "Salo" przebić miało wszystkie dotychczasowe skandale.

Pasolini nie mylił się, przebiło. Film wywołał szok. Zarzucono mu propagowanie okrucieństwa i pornografii. W 40 krajach zakazano jego pokazywania, a oryginalną, nieocenzurowaną wersję wyświetlono tylko w Japonii (a gdzieżby indziej). W wielu krajach film do dziś nie doczekał się powszechnej dystrybucji, a w czasie ewentualnych pokazów wyświetlana jest wersja, z której usunięto najostrzejsze sceny.

Zarzuty wobec filmu są mocno absurdalne, bo czym jak czym, ale pornografią dzieło Pasoliniego nie jest na pewno. Celem pornografii jest dostarczanie przyjemności, a oglądanie "Salo" przyjemności sprawić nie może. Również zarzucanie filmowi okrucieństwa wydaje się cokolwiek dziwne, bo przecież do jej oglądania na ekranie widzowie przyzwyczajeni są już od dawna. Wyrywanie jelit, rozbijanie czaszek, czy przewiercanie kolan nie robią już na nikim wrażenia. Podstawową różnicą między "Salo" a współczesnym kinem, epatującym widza sex & violence, jest to, że u Pasoliniego to wszystko nie jest przyjemne. Nie jest świetnie sfotografowane. Nie jest cool. Odpycha naprawdę i chyba to jest powodem dla którego budzi taką wściekłość i odrazę. Absolutnie nie jest to kino rozrywkowe. Jak błyskotliwie analizował to Wojciech Kuczok w "To piekielne kino", Pasolini zabrał nas na przechadzkę po piekle stworzonym przez ludzi, w którym nie ma miejsca na miłość. Bo piekło nie znosi miłości.

Faszyzm i nazizm stworzyły piekło na ziemi nie tylko ze względu na ilość ofiar, które pochłonęły. Najgorsza była w nich systematyczność i metodyczność, chłód i beznamiętność. Takie właśnie jest "Salo, czyli 120 dni Sodomy". Kilku faszystowskich prominentów starannie selekcjonuje grupę młodych mężczyzn i kobiet, zamyka w pilnie strzeżonej willi, a następnie prowadzi piekielną drogą przez:

krąg pierwszy: namiętności (seksu, perwersji, sado-maso, pedofilii)

krąg drugi: ekskrementów (koprofagii)

krąg trzeci: krwi (tortur, odcinania kończyn, wydłubywania oczu, śmierci).

Wszystko podane na zimno i kulturalnie, na ścianach piękne obrazy, w tle klasyczna muzyka. Trudno nie pomyśleć w tym momencie o tym, jakim paradoksem jest to, że to właśnie Włochy i Niemcy, a więc kraje będące kolebkami kultury, kraje które zrodziły najwybitniejszych malarzy, poetów, filozofów, stały za całym bestialstwem II wojny światowej. A może to nie paradoks, tylko logiczna konsekwencja? To zdaje się sugerować Pasolini, wymierzając ostrze krytyki również we współczesną kulturę (szczególnie modernizm), czyniąc ją współwinną dehumanizacji życia. Współczesna kultura i filozofia zredukowała wartość człowieka, a nazizm i faszyzm stały się jedynie logicznym zwieńczeniem dzieła postępu.

Życie przyniosło gorzki epilog. "Salo" planowane było jako pierwsza część trylogii śmierci, kolejne części jednak nie powstały, bo Pier Paolo Pasolini został zamordowany kilka miesięcy po nakręceniu filmu (jeszcze przed jego premierą). Okoliczności śmierci są dość niejasne. Do morderstwa przyznał się co prawda młody mężczyzna, będący męską prostytutką, z którego usług Pasolini korzystał, jednak okoliczności zbrodni wskazywały na uczestnictwo większej liczby osób. Po wielu latach przebywający w celi zabójca odwołał swoje pierwotne zeznanie, twierdząc, że przyznał się, ponieważ był zastraszany. Dziś podejrzewa się, że morderstwa dokonano na zlecenie polityczne. Pasolini zdołał narobić sobie w życiu wielu wrogów. Za mówienie bolesnej prawdy zapłacił najwyższą cenę.

Zwiastun:

Salo oglądałiśmy późną nocą z umbrinem i musieliśmy się nawzajem motywować, żeby dociągnąć do końca. To dość przerażające ale film jest nie tylko odpychający, obrzydliwy, metodyczny, beznamiętny, ale też zwyczajnie nudny. Pasolini nie tylko pozbawił film muzyki, ciekawych zdjęć (ogląda się to trochę jak wideo z poprawin, z tym że na stołach zamiast resztek z wesela leży gówno), ale też uczynił go najmniej interesującym jak się tylko da. I to wygląda na celowy zabieg.

To co mnie jeszcze zadziwiło w tym filmie to nietypowe aktorstwo naturszczyków, szczególnie tych grających faszystów. Faktycznie kojarzyli się z mecenasami sztuki, z szanowanymi dziwakami, którzy przeprowadzają jakiś eksperyment ku lepszemu jutru.

No bo to nie ma być film, który ma się podobać. Ja też go raczej już drugi raz nie obejrzę.

Zachowanie oprawców jest właśnie dlatego przerażające, że nie ma w nich uczuć, nie ma emocji. Są skrupulatni i sumienni. Z piekła wieje chłodem.

Ja odchorowywałam ten film. I też musiałam się mocno motywować, żeby dobrnąć do końca. Nieważne, jakie były zamierzenia, co było wyrafinowaniem, a co wizją artystyczną twórcy. To chyba niezbyt dobrze świadczy o filmie, skoro oglądając go widz się męczy i nie ma ochoty do niego wracać?

To zależy jakie cele stawia sobie film. Wbrew temu co twierdzą niektórzy nie wszystkie filmy powstają w celu "zabawiania gawiedzi". Może celem tego filmu było właśnie to, żeby widz go odchorował?

Ja mam inny zarzut wobec tego filmu. Zauważyłem komentarze, z których wywnioskować można, że niektórzy (większość?) odbierają ten film jako kalejdoskop perwersyjnych zachowań, nakręcony tylko po to, żeby szokować. Taką surowszą wersję "Piły" o gorszych zdjęciach i muzyce. To oczywiście zupełny nonsens. Pasoliniemu chodziło zupełnie o co innego. Ale jeżeli ludzie tego nie łapią (albo łapią tylko nieliczni), to znaczy, że się chyba nie udało osiągnąć zamierzonego celu.

"Zauważyłem komentarze, z których wywnioskować można, że niektórzy (większość?) odbierają ten film jako kalejdoskop perwersyjnych zachowań, nakręcony tylko po to, żeby szokować. Taką surowszą wersję "Piły" o gorszych zdjęciach i muzyce. To oczywiście zupełny nonsens. Pasoliniemu chodziło zupełnie o co innego. Ale jeżeli ludzie tego nie łapią (albo łapią tylko nieliczni), to znaczy, że się chyba nie udało osiągnąć zamierzonego celu." - jednak nie umniejszałbym Pasoliniemu. Podejrzewam, że źródło problemu w odbiorze tego dzieła leży po naszej , współczesnych widzów stronie. Salo powstawało w czasach gdy nikomu się nawet nie śniło, że w przeciętnej ramówce kina 21 wieku będą regularnie tytuły dorównujące (i nierzadko zapewne przewyższające) zawartością okrucieństwa temu dziełu, a do tego, o zgrozo, będą cieszyć się tak duża popularnością (vide np. wspomniana Piła).
Mam tu głównie na myśli nasz kiepski stan intelektualno-emocjonalny ;)
Edit: z drugiej strony, być może jest tak, że filmy o wysokim stopniu okrucieństwa, nawet jeśli w zamierzeniu mające nawiązać dialog z widzem, są skazane na dośc powierzchowny odbiór. Przeciętny widz zderzając się z sugestywnie podaną przemocą po prostu nie dociera do głębszych warstw dzieła.

Dla mnie to film o tym, czym jest w swej istocie zło. Przekraczaniem kolejnych barier, schodzeniem krok po kroku na samo dno piekła i cierpienia, obojętnością i szyderczym rechotem nad bólem. To film o "sile" człowieka ("nadczłowieka"? pseudoczłowieka? ) w tym ujęciu, że już nie starczy stać obojętnie (gapiąc się w telewizor np.), ale należy podjąć wysiłek pogardy, by w złu uczestniczyć. Ten film trzeba odchorować, a może lepiej nie oglądać, ale to nie tak, że jest niepotrzebny.

To chyba najbardziej boli w tym filmie, że pokazuje zło jako zwieńczenie drogi postępu, jako konsekwencję odrzucenia słabości, sentymentalizmu, emocjonalności. Faszyzm jako szczytowe osiągnięcie myśli ludzkości? Brrr...

"Trudno nie pomyśleć w tym momencie o tym, jakim paradoksem jest to, że to właśnie Włochy i Niemcy, a więc kraje będące kolebkami kultury, kraje które zrodziły najwybitniejszych malarzy, poetów, filozofów, stały za całym bestialstwem II wojny światowej."
Estetyka i etyka to dwie rozdzielne domeny. Sztuka nie czyni ludzi lepszymi. Literatura jest głównym nośnikiem idei, ale popularne nurty filozoficzne tamtych czasów nie mogły do niczego dobrego doprowadzić.

Dla Ciebie rozdzielne, ale dla niektórych nie. Ideologie muszą być atrakcyjne - to zawsze było kuszące dla artystów, mających ambicje być inżynierami dusz, którzy tworzą nowe normy etyczne.

Właśnie o to lapsus. To że totalitarne reżimy kuszą i przyciągają artystów to oczywiście też prawda, ale chodziło mi o coś więcej.

Wydaje mi się (niestety moje kompetencje w dziedzinie historii sztuki i filozofii są żadne, więc być może bredzę), że można argumentować, że kultura i filozofia wyprzedziły faszyzm i komunizm, dając im do ręki uzasadnienie dla tego co robiły. Po głowie chodzi mi oczywiście "nadczłowiek" Nitzschego, historiozofia Hegla, czyniąca z człowieka trybik w kołach historii, futuryzm (którego zwolennicy zostawali później komunistami lub faszystami, w zależności od kraju pochodzenia), czy atakowany wprost przez Pasoliniego modernizm. Ówczesna kultura i filozofia uśmierciły Boga, a przy okazji podważyły dotychczasowy system wartości moralnych.

Wciąż myślę, że to jednak jest paradoks. Wojny, bestialstwa, nieczułość - wydawało nam się, że to domena ludzi pozbawionych uczuć, "dzikich", i że ci wykształceni, "mądrzy" będą inni. Że rozwój i postęp oznacza coś dobrego. Że zwieńczeniem tego postępu będzie budowa raju na ziemi. Niestety okazało się, że jest odwrotnie - zbudowano piekło.

Gdzieś czytałam kiedyś o wpływie Nietzschego na faszyzm. Nie znam za bardzo jego filozofii, więc nie jestem pewna tego, co piszę, ale ponoć Hitler wykorzystał Nietzschego, jak amerykańscy TV ewangeliści wykorzystują Biblię do żerowania na ludziach (mogę podrzucić jeden program, gdzie to wyśmiewali - niezapomniane wrażenia). Także nie wiem na ile Nietzsche ukształtował faszyzm, a na ile Hitler wyszukał sobie akurat tę filozofię, która z grubsza odpowiadała jego pomysłom.

No ja czytałem "Tako rzecze Zaratustra". Nietzsche raczej nie poparłby faszyzmu (i to z wielu powodów). I jest prawdą, że jego filozofia została częściowo przez Hitlera wykorzystana wbrew intencjom autora. Ale jest też prawdą, że Nietzsche "uśmiercił" Boga i odrzucał "słabość" chrześcijańskiej postawy, tworząc kult silnego człowieka, który może wszystko. Co z tego, że u Nietzschego ten silny człowiek miał być przede wszystkim silny wewnętrznie? Był to mimo wszystko krok w kierunku, w którym później poszli panowie w lśniących skórzanych butach, dla których miłosierdzie było również cechą ludzi słabych.

Hegel też nie był komunistą. Ale stworzył zaczątki pewnych idei, które rozwinął Marks. A czy Marks był "marksistą"? Też wątpię żeby poparł reżim Stalina. Ale dał mu do ręki pewien argument...

skoro ten film jest dla was mocny to dlatego ,że jesteście mięczakami słabymi psychicznie więc pozdychajcie cioty jedne

Dodaj komentarz