Tylko kochankowie przeżyją
„W świecie, który kieruje się jedynie umysłem, a nie instynktem odpowiedź byłaby twierdząca. Jesteśmy jednak tworami ewolucji i nie możemy zmieniać naszych instynktów tak szybko, jak zmieniamy gusta czy uzupełniamy wiedzę.”. Fragment książki Nancy Etcoff „Przetrwają najpiękniejsi”.
Jesteśmy jednak w świecie kina, w którym to człowiek dowolnie manipuluje życiem i śmiercią, czasem i przestrzenią. W tej dziedzinie wszystko jest możliwe. To właśnie pokazuje Jim Jarmusch w swojej świeżutkiej produkcji. Samo jednak znaczenie słowa ‚świeżość’ ma się nijak do postaci samych bohaterów jak i opowiadanej przez reżysera historii. Za wyjątkiem życiodajnej (dokładnie wyselekcjonowanej) krwi, która stanowi ożywcze pożywienie, a w której lubują się oglądane przez nas istoty, słowo to przez znaczną część filmu przygniecione jest stertą swoich antonimów. Bowiem przez większość seansu zalega gdzieś pod stosami książek, płyt, mebli i przedmiotów z poprzednich dekad, być może także i stuleci, obrastając kurzem ogólnego poczucia dekadencji.
Para głównych bohaterów to dwoje wampirów, także darzących się wielkim uczuciem kochanków. Oboje osadzeni na orbicie dawnego życia zdają się dryfować dość beznamiętnie i względnie spokojnie przez kolejne dziesięciolecia. Co trzyma ich uwagę przy życiu, to ciągłe pogłębianie swojej pasji w interesujących ich dziedzinach. Literatura i muzyka, obraz i dźwięk. Biel i czerń… Para tych ‚prakochanków’ to Adam (Tom Hiddlestone) i Eva (Tilda Swinton, której niezwykła uroda od zawsze przywodziła mi na myśl istotę z innego, wyimaginowanego świata).
Ona świetlista i niezwykle eteryczna wydaje się być mimo to „zahartowana” w swojej nieśmiertelności. Wewnętrzne poczucie nieskończoności zdaje się wypełniać możliwie racjonalnie, czerpiąc z danego jej czasu możliwie najwięcej przyjemności. Nadal ciekawa świata, nowych miejsc, głęboko szanująca każde, nawet to najmniejsze ogniwo w łańcuchu życia, jest w swoim gatunku niezwykle empatyczna. On mroczny, tajemniczy i nieufny. Zmęczony nieustającym bytem, szarpany natłokiem emocji związanych z nieuniknionymi zmianami zachodzącymi w otaczającym świecie, egzystuje na granicy samounicestwienia. Oboje, jako miłośnicy przyrody, bardzo mocno ubolewają nad obecną gospodarką ekologiczną świata.
Jednak ich główną i tak naprawdę chyba jedyną troską jest zdobywanie pożywienia, o które w obecnych czasach nie jest trudniej co w minionych, lecz współczesny i „cywilizowany” świat wymusza na nich bardziej humanitarne (w sensie: dyskretne) jego pozyskiwanie. Na ogół oboje, razem czy oddzielnie, wiodą umiarkowanie spokojny, niemalże letargiczny „żywot”.
Ten względny spokój burzy jednak pojawienie się młodszej, niesfornej siostry Evy – Avy (Mia Wasikowska), która pomimo upływu niezmierzonego czasu zdaje się być mentalnie nadal beztroską nastolatką. Nieodpowiedzialna i porywcza, niestosująca się do zasad panujących w domu Adama (do którego niezaproszona przybywa) doprowadza do rozwoju niechcianych wydarzeń.
I tu właśnie straciłam całkowitą nadzieję, że być może film nabierze rozpędu. Łudziłam się, że ta niecodzienna sytuacja wniesie w los głównych bohaterów jakąś iskrę, która udzieli się także i mnie – widzowi. Stylistyka filmu i główna konwencja, w której Jarmusch umieszcza parę głównych bohaterów, a do której zdążyłam przywyknąć, bo w istocie tworzy bardzo atrakcyjne tło, wprawia mnie (ku mojemu zdziwieniu) w przedziwny stan… zobojętnienia i zmniejszonej wrażliwości. Jeżeli jest to zabieg i zamierzony efekt, który miał przybliżyć mnie do wewnętrznej panoramy głównych bohaterów znużonych wszak niekończącą się egzystencją, to jak najbardziej pod tym względem udany. Jeżeli jednak historia miała mnie zaciekawić, uwikłać w swoje losy i zapisać się głęboko w pamięć, to z nieukrywanym bólem przyznam, że wykazałam się sporą odpornością na jej urok i niebywale dyskretny czar.
Scenariusz (także Jima Jarmusch’a) w zamyśle miał potencjał ogromny. Zabrakło mi w nim jednak rozwinięcia i pewnej głębi. Liczyłam na odrobinę więcej, kiedy nastąpi to ‚coś’, co przesądza często o tym, że nawet słabszy film pod ciężarem jednej sceny zamienia się w obraz, który zapada nam bardzo głęboko w pamięć, a który niesiemy później ze sobą często i przez długie lata. Miałam wrażenie, że cała produkcja była przedwcześnie zobrazowana, tak jakby nie zdążyła nabrać dojrzałości. Owszem, znalazłam tu wiele smaczków… lecz poszukiwałam esencji.
Tak jak odrzuca mnie na kilometr od zombie, tak do wampirów jak gdyby z przyjemnością lgnę. Zarówno jedni jak i drudzy dźwigają na swoich barkach tak samo niepojęte dla przeciętnego śmiertelnika piętno „życia po życiu”, to jednak w moim przypadku walory estetyczne biorą górę. Gdy tymczasem zombie nadal głównie straszą (ich formuła się znacząco nie zmienia, ich psychika zbytnio nie ewoluuje), to rzecz ma się odwrotnie w przypadku tych drugich. W ostatnich dekadach mamy do czynienia z pewnego rodzaju ich „uczłowieczeniem”. Kreacja Brada Pitt’a w „Wywiadzie w Wampirem”(1994r.) była wspaniałym wprowadzeniem do ich filmowej, wewnętrznej transformacji. Trudna, głęboka walka z instynktem malująca się na twarzy Louisa de Pointe du Lac’a znika już niemalże całkowicie z oblicza Edwarda Cullena (Robert Pattison). Mordującym swoje ofiary, zaślepionym pożądaniem wampirom z czarno-białych, kultowych produkcji takich jak: „Nosferatu – symfonia Grozy” z 1922r., „Dracula” – 1931r., głównie za zasługą tej ostatniej seryjnej produkcji „Zmierzch”(2008-11r.) nadano głębszy, bardziej uduchowiony wymiar. Ofiara w pełni świadomie garnie się sama do swego oprawcy, nęcona wcale nie wizją kuszącej nieśmiertelności, lecz przede wszystkim… z poczucia litości (czego niestety nie doświadczają nadal zombie). Postać wampira, z którymi przyszło nam obcować współcześnie w kinie to na ogół tragiczno-romantyczny twór, niezwykle ponętny i atrakcyjny erudyta, wzbudzający sympatię oraz głębokie współczucie widza. Cóż, to niestety sprawia, że na liście „Monstrum” postać wampira spada w rankingu bardzo znacząco. Więc może… wampir jako „produkt”? Sądzę, że jak najbardziej na topie. Jego obraz żegna się bowiem z sennym, męczącym koszmarem na rzecz wstydliwych, rozkosznych fantazji.
Świat istot nadprzyrodzonych pozostawia szerokie, wręcz ogromne pole naszej wyobraźni. Sztuką jest umiejętne wyłuskanie ziarenka prawdopodobieństwa, a następnie zasianie go na gruncie osobistych niedomówień i niejasności. Współcześnie przedstawiany wampir jest znacznie bardziej pociągający i fascynujący niż zwykły (wszak tylko śmiertelny), ekranowy amant i kochanek.
Na ogół z wielką chęcią i nieskrywaną ciekawością zaglądam w baśniowo-fantazyjne obrazy. Dlatego, jak gdyby z marszu Jarmusch już mnie ‚miał’, decydując się na seans kupiłam jego ‚produkt’ w ciemno. I niestety, z bardzo z wielkim żalem stwierdzam, że nie ujął mnie swoją wizją. Niezmiennie tak samo cieszę się z własnej – zdawało mi się momentami monotonnej – to jak się okazuje fascynującej śmiertelności.