Bezsenność w Tokio

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

To mój pierwszy kontakt z Gasparem Noe i muszę przyznać że jestem zaintrygowany jego spojrzeniem na świat. Interesujące są zupełnie odrealnione i autonomiczne wyobrażenia reżysera, a kolejne minuty pogłębiają tylko szok wywołany rzeczami, których jeszcze w swoim kinowym życiu nie widziałem.

Pierwsze co rzuca się w oczy w „Wkraczając w pustkę” (pomijając impulsywną krzykliwą czołówkę) a jest warte uwagi to niekonwencjonalne usytuowanie kamery – z oczu głównego bohatera. Mało tego, realizm takiego ujęcia jest doprowadzony do takiego stopnia, że widzimy nawet mruganie oczami postaci! Gdy zorientowałem się, że chwilowe przyciemnienia obrazu wynikają z zamykania się oczu filmowego Oscara od razu ogarnęła mnie myśl o dużym niebezpieczeństwie, jakie niesie ze sobą ten zabieg. Bo, jest być może awangardowy, ale też mocno uciążliwy i łatwo może stać się punktem startowym do zepsucia filmu. Nie da się ukryć, że efekt ten jest nieco męczący, ale wydaje mi się że był to efekt zamierzony. Na szczęście nie występuje przez cały film (więc dał odpocząć moim biednym spojówkom wciąż zszokowanych czołówką).

Z faktu usytuowania kamery w oczach wynika kolejny - bardzo rzadko można dostrzec twarz bohatera. Ten widok staje się wręcz egzotyczny, w dodatku dochodzi do niego tylko w apatyczno-bezosobowych momentach. W związku z czym bohater sam się nie określa, ani nie jest skomentowany, to widz musi jakoś go uformować przez wydarzenia mu towarzyszące, wspomnienia i przede wszystkim jego sposób patrzenia (co najmniej dziwny).

Lecz te zabiegi są jedynie formą. Przejaskrawioną, mętną i mocno się odznaczającą, która ma przecież pokazywać dosyć poważny temat jakim jest życie i śmierć. Dokładniej rzecz biorąc życie po śmierci. Na ten temat w pierwszych minutach filmu Oscar rozmawia ze swoim przyjacielem. Obaj zastanawiają się nad teorią reinkarnacji, a chwilę później Oscar ginie w nocnym klubie o znamiennej nazwie „The Void”. Jego śmierć jest faktem oczywistym, gdyż z góry było wiadomo, że od niej w zasadzie film się zaczyna. Toteż ciągłe jej wyczekiwanie jest dosyć denerwujące, przede wszystkim ze względu na możliwość zobaczenia banału. I chociaż początkowo sama śmierć oryginalnie nie wygląda to w kontekście całego filmu wyłania się z niej pewna prawda. Noe nie szukał łatwego pretekstu żeby przejść do umoralniających (on chyba w ogóle nie jest umoralniający) rozważań o śmierci, wykreował ją i uformował w przemyślany sposób. W każdym razie od jej momentu zaczynamy widzieć świat „oczami” ducha (duszy?) Oscara, który w myśl wspomnianej teorii reinkarnacji, nie chcąc umrzeć zostaje na ziemi i unosząc się nad ulicami Tokio czeka na ponowne narodzenie.
Fabuła mętnieje z każdą sekundą i zaczyna przypominać narkomańsko-oniryczne wizje z pierwszych minut filmu (o dziwo nie bezsensowne, bo znajdą swój zaskakujący wyuzdany odpowiednik pod koniec filmu). Sugestywna gra światłami, zniwelowanie do minimum konwencjonalnych ujęć na rzecz detalicznych rozmytych kadrów widzianych jakby przez obiektyw lensbaby pokazują nieuporządkowany świat widziany z tamtej strony . Przeszłość Oscara zaczyna zlewać się z obserwowaną przez niego teraźniejszością, co tworzy momentami zaskakujące połączenia. Dłużące się sekwencje przenoszą nas stopniowo do fabuły na poziomie bardzo indywidualnych asocjacji reżysera. Zbudowane przede wszystkim z kontrastowych obrazów tworzą jakąś odpychającą (ze względu na inność) definicję życia. Trudno powiedzieć z czyjego punktu widzenia (pomijając Noego). W sekwencje te zakorzenia się istotny wątek kazirodczego pożądania Oscara do siostry Lindy. Drobne sugestie przechodzą w niemalże fanatyczny seksualny manifest sfinalizowany długim pornograficznym ujęciem. Siła i sugestywność tych obrazów w połączeniu z prowadzeniem akcji doprowadzają do apatii i zniesmaczenia. Na kolejne orgiastyczne rytuały spogląda się coraz bardziej obojętnie, jakby były uprzedmiotowione. W pewnym sensie pokazane są beznamiętnie, ale przecież widzimy je jak najbardziej osobowo, bo oczami bohatera (tudzież bohaterów).

Przez sugestywną seksualność ponownie dochodzi się do nieco zagubionego tematu reinkarnacji. Seks jest w końcu drogą do nowego narodzenia. Tworzy się połączenie (skądinąd oczywiste) seksu z człowieczeństwem. Lecz na pierwszy rzut oka nic nie jest oczywiste. Wszystko oglądałem jakby przez apatyczną mgłę zastanawiając się ile trzeba brać żeby wykreować tak odrealniony świat. A zobaczyłem przecież niemało ludzkiego dramatu. Cała rozlana krew czy wypłakane łzy przeszły w mistycyzm. Pokazany świat wydaje się jednym dwu i pół godzinnym marzeniem sennym. Tych scen się nie przeżywa, w nich się tonie. Impulsywne i obdarte z tabu otaczają widza i wchłaniają jak narkotyczny opar, aż nie dojdzie się do wniosku, że życie nigdy się nie kończy. Albo do setki innych wniosków nasuwających się po każdym następnym obejrzeniem filmu.

Myślałam, że tego filmu nie da się trafnie opisać, a tu proszę. Idealna recenzja do tego filmu, który swoją drogą poruszył mną niesamowicie. Tak mnie wciągnęło, że nie zauważyłam tego mrugania :D

O tak, ten film pochłania i wciąga na ostrym haju.

Dodaj komentarz