Miłość bez granic

Data:
Ocena recenzenta: 5/10

Jak to możliwe, że wychowany w pewnym duchu chłopak z marzeniami i kręgosłupem moralnym kończy sprzedając się na ulicy?
Gliński starając się odpowiedzieć na to pytanie miał chyba za wiele możliwości do wyboru nie mogąc się na żadną zdecydować.
Mamy oto młodego chłopca, Tomka, wychowanego w ubogiej rodzinie pełnej nieporozumień. Jej członkowie są aż nadto typowi: siostra myśląca o wydostaniu się z tego przeciętnego życia wyjazdem za granicę, ojciec próbujący o tym życiu zapomnieć, matka zapracowująca się oby jako takie życie stworzyć i Tomek - chłopak z marzeniami, w które po trochu ucieka. Owszem, problemy są, ale nie można nazwać ich patologicznymi. W tym wypadku Gliński uciekł od najprostszej drogi jaka by wiodła od patologii do patologii. Zamiast tego postanowił zabrać Tomkowi wszystko co miał - marzenia. Chłopak zaangażowany jest w budowę obserwatorium astronomicznego w pobliskiej szkole, niestety z powodów finansowych, nie będzie ona mogła zakupić odpowiedniego teleskopu. Tomek próbuje wszystkiego, żeby ratować rozpadające się wraz z upatrzonym teleskopem marzenia. Niestety po kolei traci wszystkie punkty podparcia. Najpierw prośby zaprzyjaźnionego nauczyciela skierowane do dyrekcji nic nie dają, później ksiądz w wręcz karykaturalnej scenie nie dostrzega problemu chłopca będąc zapatrzonym w jakieś Boskie Plany. Samodzielny zarobek na teleskop też okazuje się bezsensowny. Bezbronny chłopak zostaje rzucony na pastwę losu. Jakby tego było mało zakochuje się w oczywiście nieodpowiedniej dziewczynie. Naiwnie pragnie sprostać jej kosztownym zachciankom zaślepiony miłosnymi deklaracjami. Kolejny niesamowity zbieg okoliczności sprawia, że w tym samym czasie Tomek dowiaduje się o potajemnych prostytucyjnych zarobkach znajomego. Postawiony pod ścianą żądaniami ukochanej i bez jakiejkolwiek obrony ulega w końcu pokusie łatwych pieniędzy. A potem jest już tylko gorzej...

Zbyt wiele w filmie Glińskiego prostolinijnych niesamowitych zdarzeń. Przedstawione rozstaje dróg, na których staje Tomek, okazują się naciągane i aż nadto wymowne w swoim symbolizmie. Zbyt wiele w nich jednoznacznych decyzji i oczywistych skutków. A przecież Tomek, w przeciwieństwie do całego otoczenia, odczuwa wyrzuty sumienia związane ze swoim postępowaniem. Jednak pozbawiony jedynego marzenia ulega pokusie błyskawicznie. Czy to naprawdę aż takie proste? Silnym punktem opowiedzianej historii miała być jej wiarygodność. Scenarzystka oparła ją o własne obserwacje z dzieciństwa, w którym widziała podobne zachowania. Dodatkowo cały realizm miały wspierać ujęcia o para-dokumentalnym charakterze. Czemu w takim razie film o pewnym konkretnym zamyśle okazuje się naciągany a dokumentalna rejestracja faktów z czasem zaczyna przypominać sensacyjne reportaże telewizyjne pokroju "Dlaczego ja?"? Może zamysł był zły? W tym celu należałoby zwrócić się do reżysera. I cóż usłyszymy? Że obok biedy i odrzucenia jako motywację do działania miały być przedstawione otwarte granice między państwami. Gliński mówi, że chciał pokazać zagrożenia wynikające z obalenia granic, wraz z którymi upadają granice moralności a człowiek otwiera się na szybki zarobek.
Co? Strefa Schengen jako zagrożenie? Może film nie trafia do widza, bo właśnie jedno z jego głównych założeń zostaje niemalże pominięte? Owszem, pojawia się symboliczny 2004 rok, ale w kontekście całego filmu nie wydaje się to wydarzenie aż tak ważnym, czy w ogóle istotnym.

W takim razie wracamy do punktu wyjścia. Co motywuje młodych ludzi do takich a nie innych zachowań. Bieda, miłość, brak akceptacji? To wszystko na pierwszy rzut oka jest. Elementy te zostają pokazane jak osobne etiudy mające na celu zobrazowanie i napiętnowanie po kolei każde wadliwe zachowanie. Ale co z tego? Film traci przez to ciągłość rozbijając się na poszczególnych scenach, a przede wszystkim wcale ich nie zgłębia. Przypomina bardziej film dydaktyczny, o łopatologicznej konstrukcji przyczynowo-skutkowej na zasadzie "ku przestrodze" do puszczania w szkołach. Bo tylko obrazuje problem, a w czasach gdy jest on już w takim stopniu nagłośniony należałoby zrobić krok dalej niż zademonstrować fakt jego istnienia. Do tego wystarczą wiadomości.

Inną złożoną kwestię stanowi aktorstwo. Filip Garbacz, mimo swoich 15 lat, na ekranie radzi sobie znakomicie. Nie jest to może rola zapierająca dech w piersiach, ale niewątpliwie bardzo trudna i wymagająca, zwłaszcza jak na debiutanta. Garbacz z tej próby wychodzi obronną ręką i staję się chyba najsilniejszym punktem całego filmu, czego niestety nie można powiedzieć o pozostałych aktorach. O ile odtwórca roli Tomka staje na wysokości zadania, o tyle reszta nie zadowala. Postacie, przede wszystkim młode, są zbyt proste i schematyczne, żeby stanowić wiarygodne tło całego problemu. Do interesujących zaliczyć można postać niedocenionego i niezrealizowanego zawodowo ojca Tomka wraz z jego relacjami z synem, jednak ten wątek nie zostaje w filmie rozwinięty.

Trudność w komentowaniu "Świnek" polega na tym, że nie można o tym filmie powiedzieć, iż jest niepotrzebny. Owszem, trzeba uświadamiać młodzież i ich rodziców o zagrożeniach współczesnego świata, ale nie jest to uświadamianie najwyższych lotów. Dlatego produkcję należy uznać za potrzebną do skonfrontowania, ale bez daleko idących skutków czy przemyśleń. Trudno bowiem oderwać się od moralizatorskiego i tendencyjnego tonu filmu, nie pozostawiającego za dużo miejsca na wnioski.
Warto również się zastanowić nad tym jak uświadamiać, jeśli już ma to miejsce. Z pewnością, gdyby film dotarł do kin 2 lata temu zostałby odebrany inaczej, teraz wydaje się nieaktualny i przeżyty, głównie ze względu na sposób jego pokazania, który już widzieliśmy.
Kolejna ilustracja problemu zaliczona. Czekam aż ktoś w końcu podejmie się uderzyć w jego sedno.

Moze po prostu trzeba dac dzieciakom do poczytania "Dzieci z dworca ZOO"?

To nie byłby zły pomysł.

"Kolejna ilustracja problemu zaliczona. Czekam aż ktoś w końcu podejmie się uderzyć w jego sedno." - świetne!

teraz jeszcze czekamy na historię młodego kibola, który umrze w starciach z policją

dziwne że nikt jeszcze na to nie wpadł :P ale euro się zbliża, zobaczymy jakie inspiracje nam przyniesie

Dzięki za ostrzeżenie. Widzę, że jest jeszcze gorzej niż w Galeriankach (albo po prostu nie jesteśmy adresatami tych filmów).

Natomiast co do Filipa Garbacza to raczej nie jest to debiut, bo grał już w "Matce Teresie od kotów".

owszem jest, bo 'Matkę Teresę od kotów' nakręcono w zeszłym roku a 'świnki' w 2008, w 2009 pokazano je na festiwalu w Gdyni. jednak problemy z dystrybucją sprawiły że trzeba było na nie 2 lata czekać

Dodaj komentarz